kelkeszos kelkeszos
666
BLOG

Dzieci dyrektora Dudały. O polskich elitach

kelkeszos kelkeszos Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 30

Wbrew wszelkim nadęciom przedstawicieli "polskiej sztuki filmowej" i ich zbiorowej niechęci do Stanisława Barei, żaden z nich nawet nie zbliżył się do precyzji opisu PRL zawartej w dyptyku "Co mi zrobisz, jak mnie złapiesz?" i "Miś". O ile pierwsze z tych dzieł przedstawia świat realnego socjalizmu tuż przed katastrofą wszelkich iluzji, o tyle drugie ma już charakter post apokaliptyczny, gdzie decyduje surowy darwinizm społeczny w walce o resztki dóbr jakie system jest w stanie jeszcze wytwarzać. I dlatego pojedynek Ryszarda Ochódzkiego z byłą żoną o zgromadzone w zagranicznym banku pieniądze, choć równie bezwzględny, ma jednak nieco inny charakter niż walka dyrektora Krzakoskiego o utrzymanie stanowiska, uzależnione od skuteczności przeprowadzenia procedury rozwodowej.

Nie wiemy czym szef socjalistycznego przedsiębiorstwa "Polo - pimp" naraził się zwierzchnikom, ale wszystkie znaki na ścianach, schodach i w gabinecie wskazują, że Krzakoski "leci". Jak pamiętamy próbował się ratować dzięki owocom przypadkowego romansu z córką jednego z najwyższych notabli PRL, która zaszła za sprawą dyrektora w ciążę, co dawało nadzieję na zostanie zięciem owego prominenta, ale do tego potrzebny był rozwód z żoną.

Jak wiadomo wskutek działań demonicznego mecenasa Fijałkowskiego genialny plan Krzakoskiego się zawalił, a ostatnie sceny filmu są już kroniką klęsk jego głównego bohatera, który stracił funkcję, żonę, mieszkanie, samochód, konto i ekspektatywę na "zięciostwo" wydartą mu bezwzględnie przez dotychczasowego podwładnego, czyli niejakiego Dudałę. Ten odbił Krzakoskiemu brzemienną narzeczoną, a w konsekwencji i szefowanie "Polo - pimpowi", co zostaje skwitowane słynną, niemal szekspirowską frazą "zmiany, zmiany, zmiany".

I choć film się kończy, to jednak losy jego bohaterów mają swój dalszy ciąg, bo dziecko Krzakoskiego i partyjnej "towarzyszówny" urodziło się jako potomek dyrektora Dudały, powiedzmy w roku 1979 i ....... No właśnie, kim zostało?

Nie zauważyłem jakiś istotnych dzieł naszej "kultury i sztuki", które śmiało wzięłyby się za analizę takich dzieci peerelowskich dygnitarzy. Kim są, jakie prezentują postawy, poglądy, przynależności? Jakim mechanizmom selekcji były poddane, aby zająć pozycje zajmowane zapewne licznie, na najwyższych piętrach społecznej drabiny? Wraz ze Stanisławem Bareją umarło zainteresowanie tymi ludźmi, a szkoda, bo przeglądając ich życiorysy choćby tylko w formule filmowego scenariusza, moglibyśmy wiele się dowiedzieć o bardzo współczesnej Polsce i źródłach dławiących jej życie społeczne podziałów.

Egzaminy do liceum zdawałem wiosną 1983r., jeszcze w stanie wojennym. Na mojej niewielkiej mokotowskiej ulicy były dwie tej rangi szkoły, jedną widziałem przez okno mieszkania, druga była dalej, ale to ona cieszyła się znacznie większą renomą, na tyle dużą, że o jedno miejsce ubiegało się pięciu kandydatów, dlatego zdając sobie sprawę z realiów w jakich żyję nie miałem zamiaru nawet próbować. Namówiła mnie matka mojego najlepszego kolegi, słusznie argumentując, że jeśli zdam egzamin, to i tak niczego nie ryzykuję, bo po prostu pójdę do innej szkoły. Pierwszym symptomem, że mam szansę, było to, że wszystkie dzieci z mojej szkoły składające podanie do wymarzonego LO przepisały jego treść ode mnie, w większości wypadków dosłownie, czyli z moim imieniem i nazwiskiem.

Udało się i cztery lata spędziłem w szkole, do której pasowałem tak sobie, zwłaszcza na przerwach, gdy wielu z jej uczniów kupowało niezbędne im produkty w znajdującym się po drugiej stronie ulicy Peweksie. To już były nie tylko dzieci dyrektora Dudały, towarzysza Winnickiego, mecenasa Fijałkowskiego, ale też mnożących się właścicieli "firm polonijnych". Odpowiednie ułożenie stosunków z tą liczną gromadą dawało jednak niezłe perspektywy, bo dobrze płacili za pisanie prac z polskiego i historii, a na wyścigach nie zawsze się wygrywało. Nie żebym się przechwalał, ale w czwartej klasie napisałem w ciągu dwóch po kolei następujących po sobie lekcji języka polskiego dwa różne wypracowania z "Popiołu diamentu", jedno dla siebie, drugie dla koleżanki, z bardzo dobrej nomenklaturowej rodziny, która nigdy nie miała czasu i chęci na czytanie lektur. 

Pochlebiam sobie, że większość "podopiecznych" wypasionych moimi wypracowaniami, zrobiła potem duże kariery, a jeden to nawet wielką, o ile za taką można uznać wieloletnie zasiadanie w polskim parlamencie. 

Studia prawnicze dla ludzi takich jak ja, pamiętających jeszcze dobrze wakacje w gospodarstwach "dziadków", gdzie domy były kryte strzechą, a potem eternitem, wodę czerpało się ze studni, a toaletą była przeważnie "sławojka", stanowiły zazwyczaj nierealny przedmiot pożądania, a nie rzeczywistych możliwości. Tu znów mi się udało, choć z trudem i dzięki okolicznościom nadzwyczajnym, ale wielu rówieśników do mnie podobnych odpadło, bo w wolnym obrocie, dla osób z rodzin nie prawniczych i nie partyjnych to było pewnie ze 20% miejsc. 

Przełom zastał mnie w trakcie trzeciego roku studiów. Wychowanie w dzikim świecie służewieckich wyścigów zwróciło moją szczególną uwagę na umowy losowe ( gra, zakład, ubezpieczenie ), a wiedza w tym zakresie zdobyta pozwoliła na wieloletnie nieprzejmowanie się ograniczeniami w dostępie do zawodów prawniczych. Gdy kończyłem studia warszawska rada adwokacka przyjmowała na aplikację mniej niż dziesięciu kandydatów, wystarczyło zatem policzyć ilu mam na roku młodych Dudałów, Fijałkowskich, Winnickich i Ochódzkich, żeby sobie dać spokój, zwłaszcza, że akurat dla mnie świat stał otworem. Dla podobnych mi rówieśników spod strzech i eternitu też, ale tylko na chwilę. Potem dzieci dyrektora Dudały i jego nieznanej z nazwiska małżonki, zamknęły system. I tak już zostało. 

kelkeszos
O mnie kelkeszos

Z urodzenia Polak, z serca Warszawiak, z zainteresowań świata obywatel

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (30)

Inne tematy w dziale Kultura