Kobiecy tenis zaczyna przypominać wrestling, a to dlatego, że panie udają, że grają, a publika nieświadoma klaszcze i nabiera się na miny, kontuzje i masaże. Dziś na ten przykład Venus Williams mogąca wygrać w cuglach z Chinką Li Na podczas Australian Open wolała przegrać wygrany mecz. Pytanie zatem brzmi, co musi ją tak zmotywować, aby nawet nie walczyć o finał wielkoszlemowego turnieju? Odpowiedz wydaje się prosta. Pieniądze. Najliczniejszą bowiem grupę grających w internetowych bukmacherniach stanowią Chińczycy (dziwne nie?) i im dłużej ich reprezentantki grają tym więcej milionów dolarów spływa do bukmacherów. I dlatego warto oszukiwać jak tenisistki. Warto robić grymasy tandetnych aktorek i łapać się za mięśnie, które nie wiedzieć czemu odmawiają posłuszeństwa. Venus Williams przegrywając mecz z Li Na udowodniła, że wartość tej kwoty, którą dostanie pod stołem wielokrotnie przewyższa kwotę za wygraną w całym turnieju. Po co grać do końca o jakiś milion, skoro można przegrać w ćwierćfinale z Chinką i skosić parę milionów. Jej siostra właśnie ogrywa w tej chwili Białorusinkę Azarenkę, która nie wykazuje w trzecim secie ochoty do walki, bo w szatni jej powiedzieli jaki ma być wynik. Ma wygrać Serena i już! W półfinale bowiem ma zagrać z Chinką, podobnie jak Justine Henin z drugą reprezentantką tego ogromnego kraju. Serena wygrywa, ale gra z założonym na swoją czarną nogę bandażem. Ten bandaż będzie miał znaczenie w meczu z Chinką, która "pokonała" jej siostrę. Ta noga i bandaż zagrają swoją rolę w ostatnim akcie. Wszystko działa w myśl zasady z dramatów Czechowa, że strzelba pokazana w pierwszym akcie wystrzeli w piątym, bo nie ma przypadkowych rekwizytów...
Serena właśnie wygrała. Uśmiecha się. Publika w Australii klaszcze. Chińczyków u bukmacherów przybędzie. Bukmacherzy liczą zyski w dziesiątkach i setkach milionów...
Żeby wygrać, trzeba grać, jak mówią mali krętacze z Totalizatora Sportowego.
Inne tematy w dziale Rozmaitości