Oglądając wczorajsze (wieczorne) wydanie Wiadomości, dowiedziałem się o rządowych planach – a raczej tuskowych – oskładkowania tzw „umów śmieciowych”. Pomysł jak najbardziej godny przyklaśnięciu, gdyby nie kilka drobnych faktów, które wizję roztaczaną przez Pana Premiera, psują. I nie chodzi tu wcale o pseudomądrą wypowiedź przedstawiciela związku pracodawców - bodajże Lewiatan, który przekazał to, co przekazuje w tego typu sytuacjach zawsze – tzn, że koszty pracy są za duże. Chodzi o coś zupełnie innego, ale powoli.
Wróćmy wpierw do samego pomysłu oskładkowania umów cywilnoprawnych, które mają być lekiem na bolączki tysięcy, jak nie milionów, Polaków próbujących zarobić na życie w kraju nad Wisłą. Gdyby Donald trochę poczytał, to dobrze by wiedział, że te umowy są już od dawna oskładkowane. Każdy, kto pracuje w oparciu o umowę cywilnoprawną musi mieć odprowadzane składki emerytalne i rentowe. Do tego, może skorzystać z ubezpieczenia chorobowego. Problem pojawia się dopiero przy zatrudnianiu osób uczących się – tu takiego obowiązku nie ma.
I co teraz?
Ano nic, bo może Tuskowi chodziło o inny rodzaj umów cywilnoprawnych – np. umowy o dzieło? Bo z „pakietu” umów śmieciowych, tylko ta nie podlega oskładkowaniu i to też nie zawsze.
W czym więc tkwi problem, skoro nie w kwestii składek? I tu wróćmy do wypowiedzi przedstawiciela pracodawców. W swoim krótkim wywodzie na antenie, potępił on z automatu (jak zawsze robią to pracodawcy) planowane zmiany. Przyznając jednocześnie, że pracodawcy łamią prawo, zatrudniając wbrew jemu na umowy cywilnoprawne, a nie na umowy o prace. Stwierdził przy tym, że po wprowadzeniu ew. oskładkowania umów (nie wpadł na to, że te umowy są już praktycznie oskładkowane) posypią się zwolnienia...
Tylko kto będzie wykonywał pracę zwolnionych osób? Przecież nie pracodawcy. Jak więc wierzyć w te zapowiedzi? I na co to straszenie?
Oczywiście sektor pracodawców nie zapomniał wspomnieć o kosztach zatrudnienia pracownika, które są przecież zdecydowanie za wysokie. Szkoda, dla pracodawców, że zbiegło się to z raportem firmy doradczej PwC, który wykazuje... że jesteśmy krajem z jedną z najtańszych enklaw taniej siły roboczej. Jesteśmy tańsi nie tylko do Europy Zachodniej ale i USA. Na liście pewnie i wiele innych państw by się znalazło. Niemniej jednak – odbijając trochę w stronę „korwinowskiej logiki”, warto zacytować fragment z komentarza odnośnie tego badania:
„Jak wskazano w analizie, w Polsce wskaźnik udziału wynagrodzeń i świadczeń w przychodach firm, czyli koszty zatrudnienia pracownika, oscyluje w granicach 10-11 proc. Natomiast w Europie Zachodniej i USA pakiety wynagrodzeń i świadczeń dla pracowników pochłaniają znacznie większą część przychodów - około 20 proc. "Oznacza to, że w Polsce koszty zatrudnienia pracowników są dwa razy niższe niż na Zachodzie i USA. To wciąż wielki plus dla naszej gospodarki" - podkreślił Jacek Nowacki z PwC.”
Czyżby więc ktoś tu kłamał i nie jest to tylko Pan Premier?
Warto więc wskazać inne problemy, jakie są dużo ważniejsze aniżeli składki, a których nikt rozwiązać nie chcę. Otóż pracownika zatrudnionego na umowę cywilnoprawną można zwolnić w każdej chwili – braknie więc stabilności zatrudnienia. Teoretycznie nie można sprawować nad nim bezpośredniego nadzoru – często jednak łamie się ten przepis, traktując pracownika jako „normalnego etatowca”. Do tego dochodzi jeszcze cały szereg innych uchybień – ale te mają charakter powszechny i dotyczą wszystkich rodzajów umów.
Materiały źródłowe:
http://serwisy.gazetaprawna.pl/praca-i-kariera/artykuly/652925,pwc_koszty_zatrudnienia_w_polsce_nizsze_niz_w_europie_zachodniej_i_usa.html
http://www.zus.pl/files/k060322.pdf
Daniel Kaszubowski - bydgoszczanin, lewak
Nie cenzuruje i nie zgłaszam nadużyć administracji. Uwagi na temat moich poglądów nie dotykają mnie. Tak samo jak gdybania o mój status majątkowy, wiek i orientację seksualną.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka