Na linii Belgrad-Bruksela znów zaiskrzyło. Wszystko przez planowaną na dziś w Belgradzie paradę gejów i lesbijek, na którą nie zgodziły się władze miasta. Komisja Europejska upomniała za to władze Serbii. Te zaś ustami wicepremiera Ivicy Dacicia odpowiedziały grzecznie, iż "UE nie ma prawa wtrącać się w wewnętrzne sprawy Serbii".
News to nieco może zakurzony, bo sprzed kilku dni. Dla mnie o wiele ciekawsze w tej sprawie, o wiele bardziej interesujące od samego meritum - czyli pytania o to, czy władze miasta mają prawo zakazywać takich parad - jest co innego. A mianowicie reakcja władz Serbii. I co z kolei się z tym wiąże problem niedoceniania czynnika mentalności narodowej w działaniach politycznych. Są może kraje i narody, bardziej na zachód i północ Europy, gdzie ludzie mniej są skłonni do ulegania emocjom, a bardziej kierują się względami pragmatycznymi, przez co są bardziej przewidywalni. Wobec takich krajów można prowadzić politykę stałą. Są też jednak narody, które bardziej od pieniędzy, zdania innych, względów pragmatycznych cenią sobie coś, o czym w dzisiejszym świecie wstyd mówić - dumę, godność, niekiedy graniczącą z butą, niezależność. I politycy powinni brać to pod uwagę. Powinni, a jednak nie biorą, przykładając do różnych narodów taką samą miarkę.
Polityka państw europejskich i Unii jako całości w stosunku do Serbii jest niekończącym się pasmem pomyłek, błędów i potknięć. Nie mówię już o tak rażącej niesprawiedliwości i głupocie, jaką była zgoda na oderwanie się Kosowa od Serbii. Na myśli mam na przykład niedawną wizytę kanclerz Merkel w Serbii. Wizyta nastąpiła niedługo po schwytaniu generała Ratko Mladicia. Co powiedziała niemiecka kanclerz w Belgradzie? Że Serbia wchodzi na trakt europejski i Europa czeka z otwartymi ramionami? Że docenia ten gest, jakim było wydanie człowieka przez niektórych uważanego za bohatera? Nic z tych rzeczy. Pani kanclerz z iście niemieckim przywiązaniem do reguł i obowiązków powiedziała, że Serbia - jeśli chce wejść do Unii - musi się wziąć za niezbędne reformy. Słowa te, w dużej mierze słuszne, odniosłyby może dobry skutek w np. Czechach czy Szwecji. Ale nigdy w życiu w Serbii. Bo dla większości Serbów fakt wydania Mladicia (a wcześniej Szeszelja, Miloszevicia, Plavsić, Karadżicia i Hadżicia i wielu innych) był ledwo do przełknięcia. A do tego rozpoczęcie rozmów z albańskimi władzami Kosowa to maksymalne poświęcenie własnej dumy.
I jaki efekt odnoszą słowa kanclerz Merkel i jej podobne? Taki, że wzrasta poparcie dla populistów i radykałów. Biorąc zaś pod uwagę, że zbliżają się wybory parlamentarne w Serbii, sytuacja robi się coraz poważniejsza. Populiści zaczynają grać na strunach nacjonalistycznych. Znamienna jest właśnie reakcja Dacicia, koalicjanta prezydenta Tadicia w demokratycznym rządzie. Tego samego Ivicy Dacicia, którego pamiętam z czasów, gdy był wiernym rzecznikiem prasowym Miloszevicia. Od kilku lat Dacić socjalista nawrócony chodzi w stroju demokraty. I to, że odpyskował i to ostro Brukseli pokazuje, iż wierzy w zwycięstwo populistów i to z nimi będzie się chciał sprzymierzać po wyborach. Czyli Serbia znów dryfuje bardziej w stronę nacjonalizmu.
Bardzo duża w tym zasługa polityków europejskich, którzy wobec Belgradu stosują zasadę kija bez marchewki. Łudząc się zapewne, że to zmobilizuje Serbów do wysiłków i zmian. I jakże się przy tym myląc.
Inne tematy w dziale Polityka