Za dużo żeśmy się naoglądali seriali kryminalnych. Bo w telewizji wszystko jest proste: jest zbrodnia, jest detektyw, jest policja (zwykle nieudolna) i w ciągu trzech kwadransów (godzina minus reklamy) detektyw w spektakularny sposób ujawnia zbrodniarza. I tak - mniej więcej - postrzegamy to, co się stało w Sosnowcu. Ale życie to nie telewizja.
Być może policja powinna wcześniej oskarżyć Katarzynę W., bo jej opowieści wydawały się mocno niespójne. Ale przecież - jeśli to miało być dzieciobójstwo, a nie porwanie, to nie ma znaczenia, czy winna zostanie aresztowana po trzech dniach, czy po trzech miesiącach. Dlatego w pierwszej kolejności trzeba było badać hipotezy porwania, by ratować dziecko. Przypomnijcie sobie sprawę Krzysztofa Olewnika. Policja w pierwszej przymiarce uznała, że porwania nie było, co najwyżej "samouprowadzenie", więc nie ma co "na poważnie" szukać sprawców. Stracono mnóstwo czasu i pochowano dowody po szufladach. Być może, gdyby...
I jeszcze jedno: pamiętajmy, że to co do nas dociera z mediów może być prawdą, ale też i półprawdą albo wręcz nieprawdą. Budujemy na tym swoje sądy, a może za dwa dni okaże się coś zupełnie innego.
PS. Detektyw Rutkowski był też obecny przy rodzinie Krzysztofa Olewnika. Nic nie rozwikłał, a jeden z jego informatorów, niejaki "Gruby", wyłudził od rodziny Olewników niemal milion złotych. Rutkowski się potem od "Grubego" odciął, ale fakt faktem, że "słynny" detektyw w niczym rodzinie nie pomógł.
Inne tematy w dziale Polityka