Emanuel Czyzo Emanuel Czyzo
631
BLOG

Na kogo on wrzeszczy, na naród?

Emanuel Czyzo Emanuel Czyzo Polityka Obserwuj notkę 1

Prowokacja? Czy Tuskowi puszczają nerwy?

Piotr Falkowski

Czy okoliczności katastrofy smoleńskiej mają coś wspólnego z dyskryminacją Telewizji Trwam przez Krajową Radę Radiofonii i Telewizji?
Wydawało mi się dotąd naiwnie, że nie. Obie sprawy są bolesne i obie świadczą o głębokiej patologii naszego życia publicznego, niewydolności państwa, zagrożeniach, jakie niesie postępująca monopolizacja władzy w ręku obozu reprezentowanego przez Donalda Tuska i jego partię.
No więc, owszem, obie te sprawy bardzo leżą mi na sercu, niepokoją mnie. Obrażają mnie jako Polaka i budzą mój sprzeciw jako obywatela. Ale żeby jakoś bezpośrednio na siebie oddziaływały... No nie. To przecież zupełnie inne sfery, inna skala i rodzaj problemów.
A może jednak. Samolot się rozbił. Wiadomo, co się stało potem. Właściwie też nie do końca. I o ile winnych katastrofy nie odważyłbym się wymienić, to głównego sprawcę kompromitujących Polskę następstw tej tragedii dość łatwo wskazać. To oczywiście Donald Tusk, premier i lider rządzącej siły politycznej.
O tym i jeszcze innych poważnych, związanych z katastrofą sprawach mówił niedawno w Krośnie poseł Antoni Macierewicz. Ma prawo o tym mówić. On i jego zespół parlamentarny uczynił dla poznania prawdy o 10 kwietnia tyle, co nikt inny. Donaldowi Tuskowi oczywiście nie podoba się żadne słowo Antoniego Macierewicza. Ostrzega, że jeżeli dalej będzie mówił, to mogą z tego powodu spaść na Polskę tylko nieszczęścia.
- W sytuacji gdy pewne słowa rodzą pewne niebezpieczne konsekwencje, to oczywiście państwo nie będzie bezczynne - mówił wczoraj premier. Nie będzie bezczynne już dzisiaj, Drodzy Czytelnicy, którzy też będziecie w Warszawie na Marszu w obronie Telewizji Trwam. Zobaczycie tam, jak zareaguje premier Tusk i podległe mu służby.
Ale dlaczego właśnie na naszym marszu mamy ponieść konsekwencje wypowiedzi posła Macierewicza o przyczynach katastrofy smoleńskiej? Nie wiem. Ale premier w zasadzie na jednym oddechu kontynuował swoją myśl w następujący sposób: - Jeśli jutrzejsza manifestacja ma się przerodzić w zamieszki tylko dlatego, że politycy opozycji uznają, że jesteśmy z kimś na wojnie, albo że państwo polskie nie jest już polskim państwem, a rządzą nim zdrajcy, to oczywiście państwo będzie reagowało - usłyszeliśmy na konferencji po obradach rządu, na których przyjęto projekt nowej ustawy emerytalnej.
Nie wiem. Ale się domyślam. Donald Tusk ma w ręku ogromną władzę i wpływy. Rządzi niepodzielnie partią, korzystny układ sił parlamentarnych pozwala na swobodę niemal dowolnych politycznych sojuszy, jako premier stoi na czele aparatu służb państwowych, jawnych i tajnych. Ale boi się jednego. Prawdy. To dlatego tak bardzo łączą się w jego umyśle te dwie sprawy. Obie "afery" pokazują nieprawość i zakłamanie jego samego. I prawda o Smoleńsku powoli przebijająca się do opinii publicznej, i prawda od lat lecząca narodową duszę na antenie Radia Maryja, w Telewizji Trwam i poprzez inne związane z nimi dzieła.
Prawda dla nas wyzwalająca jest dla figur ciemnych i fałszywych jak oślepiający blask słońca. Razi, miesza zmysły, dezorientuje. Będziemy mieć niestety coraz więcej na to dowodów.

 

 

Nie pozwólmy się zastraszyć

Z Andrzejem Jaworskim, posłem Prawa i Sprawiedliwości, rozmawia Agnieszka Żurek

"Żarty się skończyły" - powiedział ostatnio Donald Tusk. Te słowa skierowane są do polityków opozycji czy do całego społeczeństwa?
- Donald Tusk zasłynął tym, że kiedy w nowej kadencji poczuł władzę, zaczął walczyć ze wszystkimi i otwierać fronty, gdzie tylko było to możliwe. Na pierwszy ogień poszedł Kościół katolicki. Pamiętamy słynne stwierdzenie premiera, że skończył się czas klękania przed księżmi. Zostało to odebrane jednoznacznie. W Gdańsku na patriotycznych Mszach Świętych przestali pojawiać się politycy Platformy Obywatelskiej, a urzędnicy reprezentujący tę partię zaczęli wpadać na coraz bardziej interesujące pomysły eliminowania Kościoła z przestrzeni publicznej. Przypomnę tu choćby projekt wydania zakazu noszenia emblematów chrześcijańskich w dużej firmie należącej do Skarbu Państwa. Kolejną sprawą jest oczywiście kwestia wyrugowania w sposób administracyjny religii ze szkół czy nawet próba wypowiedzenia konkordatu za pomocą mediów. Była to operacja, jakiej świat dyplomacji do tej pory jeszcze nie doświadczył. Nawet w Polsce za czasów komunistycznych czy też w innych krajach, których rządy nie miały z demokracją wiele wspólnego, jeśli czyniono tego typu zabiegi, robiono to raczej na drodze formalnej, a nie poprzez media. Jednym z elementów wojny z Kościołem stała się także - o czym mówimy od dłuższego czasu - sprawa nieprzyznania Telewizji Trwam miejsca na cyfrowym multipleksie. Możliwe, że działania te nie ograniczą się do Telewizji, ale że kolejnym krokiem stanie się na przykład odebranie koncesji Radiu Maryja. W tej chwili wydaje się nam to nierealne, ale nie można przecież wykluczyć, że Platforma Obywatelska wprowadzi także ograniczenia dotyczące wydawania prasy - na przykład "Naszego Dziennika". To też jest możliwe.

Premier przestraszył się skali protestów społecznych?
- Kiedy premier dostrzegł skalę oporu społecznego wobec swoich działań i kiedy zobaczył, że opór ten ma oparcie w opozycji, postanowił spróbować ją zastraszyć. Nie jest to niczym nowym - w historii polityki nie brakuje przykładów ludzi kreowanych na liderów niosących demokrację, którzy następnie okazywali się dyktatorami. Można to zaobserwować chociażby na przykładzie Kaddafiego czy Mubaraka. Każdy, kto profesjonalnie zajmuje się polityką, zna następstwa tego rodzaju działań. Trzeba liczyć się z tym, że Donald Tusk otworzył w tym momencie kolejną furtkę. Jej użycie będzie polegało na tym, iż opozycja, która w tej chwili ma w Polsce bardzo mało do powiedzenia i jest traktowana jako "zło konieczne", będzie miała jeszcze większe trudności. Nie zdziwię się, jeśli - co już zapowiadali politycy Platformy Obywatelskiej - na wniosek nadgorliwych prokuratorów niektórzy politycy opozycji będą zatrzymywani czy aresztowani.

Ostatnie wystąpienie Donalda Tuska można interpretować jako zapowiedź stosowania tego rodzaju działań?
- Polacy są najbardziej inwigilowanym narodem Unii Europejskiej. Służby prawie dwa miliony razy występowały o informację o naszych billingach czy treściach rozmów i SMS-ów. Oznacza to, że co trzecia rozmowa Polaków jest podsłuchiwana bądź też, że służby w inny sposób się nią interesują. Według mnie, mamy do czynienia z rozpoczęciem dyktatury, której wprowadzenie nie zakończy się jednak tak, jak chciałby tego Donald Tusk. W porównaniu z Kaddafim jest on "cienkim Bolkiem", a nawet Kaddafiemu nie udało się stłamsić narodu.

Pogróżki pod adresem opozycji pojawiły się tuż przed ogólnopolskim Marszem w obronie Telewizji Trwam.
- Tak. Donaldowi Tuskowi i jego urzędnikom wydawało się, że jeśli ta Telewizja nie dostała koncesji, to jej widzowie będą siedzieli cicho, co najwyżej pokrzyczą sobie trochę, ale nikt im w ich walce nie pomoże. Stało się jednak zupełnie inaczej. W organizowanych do tej pory marszach wzięły udział już setki tysięcy Polaków, a protesty nadal przybierają na sile. Tusk postanowił zatem sięgnąć do metod stosowanych kiedyś przez Władysława Gomułkę i innych przywódców komunistycznych - to znaczy uciec się do zastraszania społeczeństwa. Na pewno nie uda mu się zastraszyć polityków Prawa i Sprawiedliwości - premiera Jarosława Kaczyńskiego czy posłów, w tym mnie. Tuskowi może się jednak udać stłumić aktywność pewnej części społeczeństwa. Niejeden człowiek może stracić ochotę na "nadstawianie karku" i postanowić poczekać na rozwój wypadków.

Ci, którzy do tej pory protestowali, mimo gróźb pozostaną aktywni?
- Polacy pokazali do tej pory, że nie boją się Donalda Tuska, jego urzędników, służb specjalnych, nad którymi Tusk sprawuje kontrolę, czy też prowokacji. Polacy wychodzą na ulice. Nie ma właściwie dnia, żeby któreś ze środowisk nie protestowało. Dotyczy to związkowców, przedstawicieli służb mundurowych, drogowców, rolników, rybaków, pszczelarzy...

W warszawskiej manifestacji w obronie Telewizji Trwam biorą udział zarówno politycy, jak i związkowcy, obrońcy życia czy przedstawiciele różnych środowisk katolickich. Jest to zatem wyraz nie tylko sprzeciwu określonego środowiska, ale także tworzenia się silnej wspólnoty.
- Ma pani zupełną rację. Podczas manifestacji w obronie dużych zakładów produkcyjnych zwracałem uwagę na zjawisko polegające na tym, iż rządzącym jest na rękę dofinansowywanie małych i średnich przedsiębiorstw i jednoczesne dążenie do tego, aby duże przedsiębiorstwa dzieliły się czy upadały. W ten sposób bardzo łatwo stłumić potencjalne źródła oporu. Wiadomo, że małym trudniej jest się zorganizować. Z tego właśnie powodu zostały zlikwidowane duże zakłady - na przykład przemysł stoczniowy. Wiem, jakie były naciski na próbę likwidacji Stoczni Gdańskiej. Nie udało się jej zlikwidować dzięki olbrzymiej determinacji z jednej strony śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego, z drugiej - związkowców "Solidarności" i mniejszych związków zawodowych działających w tej stoczni.

Także teraz w obronie wartości Polacy potrafią się zjednoczyć.
- PR-owcom Tuska wydawało się, że uda się im skłócić opozycję w taki sposób, który spowoduje wzajemną nienawiść i brak wspólnego działania. Okazało się jednak, że gdy chodzi o obronę konkretnych wartości, kiedy pojawiają się zagrożenia, Polacy się jednoczą. Polacy widzą, że bez względu na to, jak mocno jest opluwany Jarosław Kaczyński, codziennie przecież media liberalne "wylewają na niego kubły pomyj", to te ataki tylko go wzmacniają jako lidera opozycji. Poczucie obowiązku każe nam bronić grup, które są poszkodowane.

Nie mogę nie zapytać o sprawę Smoleńska. Dziś ukazał się wywiad Moniki Olejnik z tzw. ekspertem, mistrzem sztuk walk wschodnich, panem Krzysztofem Łozińskim. Krytykuje on wyniki badań komisji Antoniego Macierewicza i ustalenia prof. Wiesława Biniendy. Próbuje jednocześnie podważać opozycyjną przeszłość premiera Jarosława Kaczyńskiego, posługuje się określoną retoryką, przedstawiając prezesa Prawa i Sprawiedliwości jako osobę próbującą wywołać zamieszki społeczne. Wywiad ten ukazuje się tuż przed sobotnim marszem.
- My, ludzie wiary, z opowiadań biblijnych znamy już sytuację, kiedy władza opłacała fałszywych świadków i sama powoływała fałszywych proroków. W tej chwili mamy również ogromną liczbę takich fałszywych świadków i proroków: tych, którzy są na stałym etacie - tak jak niektórzy redaktorzy TVN, i takich, którzy pojawiają się od czasu do czasu i za judaszowe srebrniki są w stanie powiedzieć wszystko. Polacy są jednak bardzo inteligentni i szybko orientują się, kto jest kim. Myślę, że jest to najlepsza odpowiedź. Prawda zawsze zwycięży bez względu na to, ile kłamstw będą "wylewali" redaktorzy z TVN czy innych mainstreamowych mediów. Takie osoby, których wypowiedzi pani redaktor przytoczyła, nigdy nic nie znaczyły i nie będą znaczyć. Takie wypowiedzi i kłamstwa jedynie pogrążają ich we własnym środowisku.

Czy retoryka stosowana przez Donalda Tuska i przez wspierające go media sugerująca, że Prawo i Sprawiedliwość jest partią dążącą do wywołania wojny, ma szansę powodzenia w społeczeństwie?
- Taka retoryka nie ma szans powodzenia. Ludzie widzą, że ta sytuacja przypomina złodzieja, który krzyczy: "Łapać złodzieja!". Wiemy wszyscy, że Donald Tusk jest już parę lat u władzy i tak naprawdę nie jest w stanie przedstawić żadnej konkretnej propozycji naprawy funkcjonowania państwa, a tylko pogrąża je w zapaści. Obywatele widzą z drugiej strony, że Prawo i Sprawiedliwość i jego lider - Jarosław Kaczyński mają Program Rozwoju Kraju, konkretne rozwiązania, które systematycznie przedstawiają i promują chociażby w tych mediach, które jeszcze są wolne. Do tych mediów należą Telewizja Trwam, Radio Maryja czy "Nasz Dziennik". Oczywiście są też tacy, którzy na skutek propagandy pójdą za fałszywymi prorokami, ale ostatecznie jestem spokojny co do tego, jaki będzie rezultat tych zmagań.

Według Pana, na co w tej chwili opozycja i środowiska niepodległościowe powinny zwrócić uwagę?
- Zwróciłbym uwagę na dwie rzeczy. Na współczesną analogię z przewrotem, do którego doszło w latach 80. na Wybrzeżu. Nie był on tak naprawdę przewrotem związanym z żadnymi elementami ekonomicznymi, jak czasem próbuje nam się wmówić. Był on zorganizowany w obronie niesłusznie pomówionej i zwolnionej z pracy śp. Anny Walentynowicz. Obecnie sytuacja jest podobna. W pierwszej kolejności ludzie nie protestują dziś w sprawach ekonomicznych. Oczywiście to także jest podnoszone - wiele osób żyje na skraju nędzy, ledwo wiążąc koniec z końcem. Ale tak naprawdę te wybuchy protestów dotyczą jednak spraw kluczowych, czyli wolnościowych. I to jest istotne. Drugą rzeczą jest fakt, że Polacy dostrzegają dziś konieczność wspólnego działania i zagrożenia, jakie niesie za sobą podział. Jest on na rękę obecnej ekipie rządzącej. Nie służy Polsce.

Duch pierwszej "Solidarności" jest obecny na marszach w obronie Telewizji Trwam czy też podczas protestów związkowców? A może musimy jeszcze poczekać na obudzenie się społeczeństwa?
- Myślę, że społeczeństwo już się budzi. Możemy dostrzec wiele analogii z latami 80. Ówczesna władza nie spodziewała się konsekwencji, jakie zrodzą protesty. Uważała, że protestują tylko wariaci. Dziś wobec opozycji używa się podobnych słów: "oszołomy" czy "mohery". Społeczeństwo jest jednak bardzo roztropne. Ważne jest także, że wśród protestujących są ludzie młodzi, którzy wierzą, że może być inaczej.

Dziękuję za rozmowę.

Gra o 600 miliardów –Artur Kowalski

Na najbliższy czwartek zaplanowano wstępnie w Sejmie debatę nad rządowym projektem ustawy w sprawie zrównania oraz podniesienia wieku emerytalnego dla kobiet i mężczyzn do 67 lat.

Podczas specjalnie zwołanego na wczoraj posiedzenia Rady Ministrów rząd przyjął projekt ustawy w tej sprawie. Według zapowiedzi premiera, podniesienie wieku emerytalnego stanie się faktem już w maju, kiedy prezydent Bronisław Komorowski uchwaloną przez Sejm ustawę emerytalną - jego zdaniem - podpisze.
Do finalizacji podniesienia wieku emerytalnego przez rządzącą koalicję Platformy Obywatelskiej i Polskiego Stronnictwa Ludowego coraz bliżej. Premier Donald Tusk na samym początku kwietnia nakreślił swoim ludziom horyzont czasowy na zamknięcie sprawy związanej z reformą wieku emerytalnego. W maju - według Tuska - pod ustawą o przesunięciu wieku emerytalnego do 67. roku życia swój podpis złożyć ma już prezydent Bronisław Komorowski.
Przed uchwaleniem ustawy o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych rząd dopełniał ostatnich formalności. Podczas wczorajszego posiedzenia Rada Ministrów projekt ustawy przyjęła. - To de facto kluczowy i najtrudniejszy fragment exposé. (...) To są trudne decyzje i zdajemy sobie sprawę z tego, jak wielu ludzi w Polsce odczuwa z tym związany niepokój - mówił wczoraj Tusk. Następnie projekt trafi do parlamentu. Marszałek Sejmu Ewa Kopacz poinformowała, że ustawą emerytalną Sejm zajmie się niezwłocznie.
- Po dzisiejszym spotkaniu Rady Ministrów te projekty mają spłynąć do laski marszałkowskiej niezwłocznie - powiedziała wczoraj marszałek Ewa Kopacz. Rząd przyjął również ustawę zmieniającą zasady przechodzenia na emeryturę przez pracowników służb mundurowych - Policji, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Agencji Wywiadu, Służby Kontrwywiadu Wojskowego, Służby Wywiadu Wojskowego, Centralnego Biura Antykorupcyjnego, Straży Granicznej, Biura Ochrony Rządu, Państwowej Straży Pożarnej i Służby Więziennej. Przygotowany w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych projekt ustawy w tej sprawie zakłada, iż pracownikom mundurówki nie wystarczy już 15-letni staż pracy, by przejść na emeryturę. Mogliby udać się na nią dopiero po przepracowaniu 25 lat i pod warunkiem, że ukończyli 55. rok życia. Emerytalna reforma mundurówki dotyczyć ma tych funkcjonariuszy, którzy pracę rozpoczną w przyszłym roku.
W posiedzeniu rządu nie uczestniczył wicepremier Waldemar Pawlak. Lider ludowców znowu postanowił się "rozdwoić", zdając się przekonywać, iż choć jest w rządzie, to jest też z ludem, któremu rządowe projekty emerytalne się nie podobają. Pawlak uczestniczył we wcześniej zaplanowanym spotkaniu ze strażakami.

Nie debata, lecz propaganda
Rządowy projekt ustawy o emeryturach i rentach z Funduszu Ubezpieczeń Społecznych zakłada, że wiek emerytalny mężczyzn zostanie podniesiony z 65 lat do 67, a kobiet z 60 do 67 lat. Przesuwanie momentu przejścia na emeryturę będzie odbywało się stopniowo - co cztery miesiące wiek emerytalny będzie podnoszony o jeden miesiąc, czyli co roku zostanie wydłużony o 3 miesiące. W efekcie mężczyźni w docelowym wieku emerytalnym 67 lat będą przechodzić na emeryturę już w roku 2020, a kobiety - w 2040. Pierwsze z kobiet, które będzie obowiązywał docelowy wiek emerytalny 67 lat, to dzisiejsze 38-latki. Rządowi Donalda Tuska do tego stopnia się spieszyło z dokonywaniem tak niezwykle ważnej zmiany dla każdego Polaka, iż nawet nie znalazł czasu, aby przeprowadzić konsultacje społeczne w sprawie ostatecznego projektu zmian w emeryturach. Wymaganym przez prawo 30-dniowym konsultacjom z reprezentacją związków zawodowych i pracodawców w ramach Komisji Trójstronnej został bowiem poddany projekt ustawy emerytalnej o dalece innej treści od tego, który wczoraj oficjalnie stał się projektem rządowym. Konsultacje społeczne miały najwyraźniej być zastąpione rozmowami o emeryturach między politykami koalicji rządzącej. A efekt rozmów o wieku emerytalnym to ogłoszony "kompromis", jaki rządzący zawarli ze sobą.
Koalicja PO - PSL ustaliła m.in. łagodzenie obligacji pracy dla Polaków praktycznie do samej śmierci np. zapowiedzią opłacania składek na ubezpieczenie społeczne osobom za czas przebywania na urlopie wychowawczym czy też możliwością przejścia na wcześniejszą emeryturę. Z przejścia na tzw. emeryturę częściową będą mogli skorzystać mężczyźni w wieku przynajmniej 65 lat, legitymujący się stażem ubezpieczeniowym 40 lat oraz kobiety - od 62 lat, ze stażem 35-letnim. Na przejście na wcześniejszą emeryturę mogliby się świadomie zdecydować jedynie ci naprawdę zmuszeni sytuacją życiową, np. ciężkim stanem zdrowia. Wysokość emerytury częściowej bliższa byłaby nie świadczeniu emerytalnemu, lecz raczej głodowemu zasiłkowi. Wynosiłaby bowiem połowę wyliczonej na dany moment emerytury. Dzięki emeryturze częściowej rząd już może kalkulować przyszłe oszczędności na pomocy społecznej. Jej wypłata pomniejszałaby bowiem kapitał przyszłego emeryta. Co oznacza, iż jej wypłata będzie wpływać na zmniejszenie wysokości przyszłego świadczenia emerytalnego osoby, która zdecyduje się na jej pobieranie. Tych, których nie zadowala kompromis w sprawie emerytur, jaki rządzący zawarli sami ze sobą, być może przekonają rządowe reklamy. Zastępująca rzetelne konsultacje społeczne kampania reklamowa okazała się dla rządu Tuska na tyle ważna, iż premier zdecydował się na nią przeznaczyć 3 miliony złotych. W jej ramach ukazują się m.in. promujące podwyższenie wieku emerytalnego spoty telewizyjne emitowane nie tylko w telewizji publicznej, ale również na antenach prywatnych - w Polsacie, TVN i TVN24.

Państwo "zaoszczędzi" na obywatelach
Maksymalne przyspieszenie prac nad podniesieniem wieku emerytalnego i odrzucenie przy tym nie tylko wniosku o referendum w tej sprawie popartego 2 milionami podpisów, ale także głosu społeczeństwa - wyrażanego niemal w każdym badaniu opinii publicznej - jednoznacznie przeciwnego zmuszaniu obywateli do pracy praktycznie do samej śmierci, a nawet odrzucenie próśb związków zawodowych o 30-dniową konsultację rządowego projektu, jest o tyle interesujące, iż podniesienie wieku emerytalnego pociągnie za sobą olbrzymie koszty finansowe. W uzasadnieniu do rządowej ustawy emerytalnej czytamy, iż reforma wieku emerytalnego sprawi, że "skumulowane oszczędności dla funduszu emerytalnego do roku 2060 wyniosą ponad 600 mld zł". Dla rządu Donalda Tuska, który przez 4,5 roku zadłużył kraj na ogromną kwotę, wizja "zaoszczędzenia" na Polakach setek miliardów musi być pociągająca. Dzięki takiej operacji mogą się wyraźnie poprawić wskaźniki i prognozy polskiego zadłużenia, a za tym pójść w górę uznanie wśród biurokratów w Brukseli. Za cenę rzetelnej dyskusji ze społeczeństwem o kwestii wieku emerytalnego i demografii mamy uprawianie polityki niedopowiedzeń, półprawd i manipulacji, która pozwoli rządzącym utorować sobie drogę ewakuacji z kraju na intratne stanowiska w Unii Europejskiej.


Tusk traci grunt
Premier Donald Tusk zdaje się wyraźnie odczuwać stopniową utratę gruntu pod nogami i zauważać, że sprawy w kraju wymykają się premierowi z rąk. Silnie we znaki dała się premierowi nie tylko dezaprobata społeczeństwa dla wydłużenia wieku emerytalnego, lecz także postawa rządu w sprawie umowy ACTA, która nie spodobała się wielu dotychczasowym wiernym wyborcom Tuska. Stąd też ostatnio coraz radykalniejsze słowa w ustach Donalda Tuska i szukanie na siłę wroga w postaci np. Kościoła, przeciw któremu mógłby zmobilizować swoich zwolenników. Premier Tusk w czwartek, gdy odbierał nagrodę "Krzesła roku" tygodnika "The Warsaw Voice", ogłosił nawet, że "w Polsce powstaje nowy front zimnej wojny wewnętrznej" i "dlatego celem rządu będzie zapewnienie poczucia bezpieczeństwa wszystkim Polakom, nie tylko wobec kryzysu ekonomicznego, ale także politycznego". - Żarty się kończą i głównym zadaniem polskiego rządu będzie zapewnienie takiego poczucia bezpieczeństwa wszystkim Polakom, nie tylko wobec kryzysu, ale także wobec kryzysu politycznego, którego jesteśmy świadkami - mówił Tusk. Nie uściślił jednak, czy jako premier zobowiązuje się już, po 4,5 roku rządów, przestać żartować z Polaków, czy też zapowiedź "końca żartów" to swoista groźba pacyfikacji - być może jakimiś metodami siłowymi - tych, którzy w Polsce myślą inaczej niż Donald Tusk i których słychać coraz wyraźniej.

Dla mnie człowiek, to c+u+d, czyli ciało + umysł + dusza. I o tych sprawach myślę i piszę od czasu do czasu.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Polityka