Czyli znowu "nic się nie stało" ?! / Fot Google
Czyli znowu "nic się nie stało" ?! / Fot Google
el.Zorro el.Zorro
788
BLOG

I tylko kibiców żal!

el.Zorro el.Zorro Siatkówka Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

Miało być pięknie, wyszło, JAK ZAWSZE, czyli „kaszana”

i tyko kibiców żal!

Przed każdą imprezą rangi mistrzowskiej, polscy dziennikarze sportowi, (taki szczególny typ żurnalisty, który zwykle z powodu niezbyt nachalnej wiedzy i IQ, nadaje się JEDYNIE do odpisywania tego, co chciałby widzieć na arenie sportowych zmagań), doznają niezdrowych szczytowań na samą myśl o możliwych sukcesach polskich sportowców.

Zwłaszcza w takich dyscyplinach jak siatkówka, w której, mimo wysokiego rankingu korporacyjnego, widoków na zwycięstwa brak, bo jakby ktoś „nie czaił bazy”, w sporcie wyczynowym LICZĄ SIĘ JEDYNIE ZWYCIĘSTWA, a jak kogoś rajcują „miejsca na podium lub miejsca punktowane”, ten powinien rozważyć zajęciem się sportem ...rekreacyjnie.

Oczywiście, że należy doceniać pokonanych, bo to oni są tłem dla zwycięzcy, więc kiedy ich zabrakłoby, bez ich goryczy porażki nie byłoby smaku zwycięstwa.

Siatkówka jest tą dyscypliną zespołową, w której Polacy odnieśli największe sukcesy, bo obok mistrzostwa świata, zdobyli olimpijskie mistrzostwo i to w przeciwieństwie do piłki nożnej, pokonując ówczesne najsilniejsze zespoły świata. Trzeba też pamiętać, że korporacja ta jest większa od FIFA, bo zrzesza więcej państw i więcej zawodników.

Do annałów przeszedł styl prezentowany przez ekipę trenowaną przez Huberta Wagnera, nazwaną „mistrzami 5. seta”, a trzeba pamiętać, że grano wówczas wedle innych reguł, (set do 15 punktów a punkt można było zdobyć TYLKO przy własnej zagrywce i nie było 4. odbicia w przypadku wybloku, i nie wolno było odbijać piłki nogą). Więc sety trwały dłużej niż obecnie, a zdobywanie punktów o wiele trudniejsze, zaś sędziowie bezlitośnie odgwizdywali nawet najmniejsze uchybienia podczas odbicia piłki.

Gdzie zatem leżało źródło sukcesu sukcesu teamu Wagnera i czemu nie powtórzono sukcesu?

Otóż trener Wagner poszedł do problemu wedle najlepszych wzorców planowego działania!

NAJPIERWdokonał wnikliwej analizy stylu gry zespołów, które regularnie ogrywały Polaków i nałożył wyniki tych studiów na potencjał czołowych polskich zawodników.

Wyszło mu, że pogromcy Polaków mają lepszą technikę indywidualną, której to przewagi nie ma szans zniwelować podczas zgrupowań kadry, ani też nie było żadnej nadziei, że niedostatki w indywidualnym wyszkoleniu mogą zostać szybko nadrobione w klubach macierzystych, skoro były wpojone podczas złego szkolenia początkowego, a raczej w efekcie braku takowego. Jedynym polem, na którym mógł treningiem na zgrupowaniu zdobyć przewagę nad przeciwnikami

było przygotowanie motoryczne i kondycyjne.

POTEM dobrał metodykę działania, której się pedantycznie trzymał.

Czyli jeśli jego podopieczni chcą wygrywać z takimi zespołami, co ówczesna reprezentacja ZSRR, MUSZĄ być nie tylko szybsi podczas ustawiania się na parkiecie, ale posiadać na tyle silną kondycję, aby przetrwać początkową fazę gry w której dominuje wyszkolenie indywidualne i mieć na tyle sił, aby zdominować przeciwników w końcówce. Mało tego zawodnicy musieli szubko regenerować siły, bo nie było gwarancji, że kolejni przeciwnicy mieli równie wyczerpującą przeprawę.

Trener Wagner zadawał więc na wstępie kandydatom do powierzonej siebie drużyny jedno, kluczowe pytanie: „Czy jesteś gotów bezwarunkowo poddać się wręcz katorżniczemu cyklowi przygotowań”?

Zostali więc w kadrze tylko ci zawodnicy, których nie tylko interesował JEDYNIE tryumf w zawodach, ale gotowi byli ciężko na niego zapracować na treningach.

Trener Hubert Wagner zapracował sobie swoimi metodami przygotowania kadry na mało przyjemny przydomek: „Kat”. Ale późniejsi mistrzowie świata i Olimpiady, patrząc na „topniejące w oczach” w końcówkach 4. seta takie potęgi i wzorce tężyzny fizycznej, co reprezentanci ZSRR, wcale nie żałowali katorżniczych treningów, zwłaszcza kiedy bezpardonowy atak z drugiej linii przy obronie piłki meczowej dla ZSRR w 4. secie, zgasił resztki wiary w zwycięstwo u zawodników „Zbornej”.

Czemu polska siatkówka „nie poszła za ciosem” i nie kontynuowała dzieła panowania na boiskach?

Powody były dwa, jakże częste w polskich realiach.

PIERWSZY polegał na tym, że mistrzowski team stracił motywację do kontynuowania katorżniczych treningów, kluczowi zawodnicy wybrali kariery zawodowego sportu, a sport profesjonalnie uprawiany, w tamtych latach, zamykały możliwości gry w „amatorskich” reprezentacjach, jakie występowały na ówczesnych olimpiadach.

DRUGI był równie banalny, co częsty w polskim sporcie, nawet po 1990 roku, (doprowadził nawet do załamania pasma sukcesów Adama Małysza), czyli korporacja nie wywiązała się z obiecanych zawodnikom premii za zwycięstwo w turnieju mistrzowskim. Premie i to nader hojne, owszem, przyznano, ale nie zawodnikom i sztabowi szkoleniowemu, ale działaczom szczebla centralnego, zaś tych, którzy do tryumfu się przyczynili, nagrodzono głównie ...słowami uznania.

Wróćmy jednak do współczesności.

Wydawało się, że polska siatkówka „wyjdzie z dołka”, kiedy drużyna juniorów w 1996 roku zdobyła tytuł mistrza Europy, a w 1997 roku zdobyła mistrzostwo świata, pewnie pokonując faworyzowaną Brazylię, a seniorzy wreszcie zakwalifikowali się do turnieju olimpijskiego.

JEDNAK MŁODZIEŻOWI MISTRZOWIE NAGLE ZATRZYMALI SIĘ W ROZWOJU!

Reprezentacja Polski, którą stopniowo zasilili młodzieżowi mistrzowie Europy i Świata, przegrywała mecze z drużynami, z którymi jako juniorzy, radzili sobie bez większych problemów!

Zatem problem tkwił EWIDENTNIE w braku kompetentnej kadry trenerskiej, która byłaby w stanie odpowiednio rozwijać sportowe talenty niedawnych mistrzów.

W efekcie ewidentnej hochsztaplerki trenerów polskich siatkarzy, zarówno tych klubowych, jak i reprezentacyjnych, dawni mistrzowie zaczęli odnotowywać regresy formy, zaś nieumiejętnie prowadzona reprezentacja Polski, NIE ODEGRALA ŻADNEJ ROLI w kolejnych turniejach mistrzowskich, oraz olimpijskich, zwykle zajmując miejsca dalekie od oczekiwań i możliwości.

Sporo winy leży też po stronie niekompetentnego zarządu PZPS, który nie potrafi tak poukładać interesów klubowych i reprezentacji, aby polskie drużyny oraz reprezentacja zaczęły odnosić zwycięstwa w turniejach, a nie tylko koncentrowały się na „koszeniu kasiory” za rozegrane mecze.

Najwyższy więc czas, aby postawić diagnozę.

Zacząć trzeba od stwierdzenia, że polscy kibice NIE ZASŁUŻYLI SOBIE, aby permanentnie oglądać żenujące podrygi niedotrenowanych swoich ulubieńców!

Wprawdzie nikt od nich nie wymaga nieustannych zwycięstw, ale niech polscy siatkarze nie obrażają publiki, lekceważącym podejściem do podstawowych zagadnień profesjonalnego uprawiania sportu, takiego jak przygotowanie kondycyjne do imprez mistrzowskich.

Zdaje się, że praźródłem żenujących wyników polskich siatkarzy jest rozbuchany system rozgrywek polskiej siatkarskiej ekstraklasy, nastawiony jedynie na maksymalizację zysków dla akcjonariuszy klubów, a nie na budowę potęgi polskiej siatkówki.

Może to się komuś wydać niepojętym, ale polska siatkarska ekstraklasa, czyli PlusLiga, jest klasycznym towarzystwem wzajemnej adoracji, gdyż od sezonu 2011/2012 jest ligą zamkniętą, w której grają tylko te zespoły, które sobie wykupią licencję do gry, a nie prezentują odpowiedni poziom sportowy!

Z tej ligi nie można spaść, ani do niej awansować, wystarczy tylko regularnie płacić składki. Więc dla większości grających w niej drużyn NIE MA MOTYWACJI dla odnoszenia zwycięstw

Zaś o tym, która drużyna zostanie mistrzem Polski decyduje rozbuchana do granic obłędu faza play-off, a nie postawa drużyny w całym sezonie.

W efekcie polscy siatkarze tworzący reprezentację nie są przygotowani mentalnie ani do odnoszenia zwycięstw w konkretnych meczach, ani tym bardziej do turniejów odbywanych systemem pucharowym i zwykle odpadają z walki o trofea już w pierwszym meczu fazy pucharowej i ZANIM wyjdą z szatni na boisko!

Sumując, nawet geniusz trenerski nie zbuduje u zawodnika odpowiedniej formy i mentalności w przeciągu kilku zgrupowań kadry, trwających po góra tygodniu!

Dla Zarządu PZPS liczą się JEDYNIE pieniądze i przywileje podróżowania w luksusowych warunkach po świecie, oczywiście za pieniądze federacji. Sukcesy reprezentacji są mało istotne, ważne aby ta miała przyzwoity ranking, będący dla nich przepustką do świata luksusu, niedostępnego nawet dla klasy średniej bogatych państw.

Zachowują się jak udzielni władcy, żądając od selekcjonerów kardy cudów, a jako osoby wierzące, powinny wiedzieć, że po cuda należy udawać się do kapłanów, a nie speców od kultury fizycznej.

PZPS to bogata korporacja, więc stać ją na zatrudnienie naprawdę dobrych trenerów i selekcjonerów,

ale zbyt mało rozumna, aby zatrudnić skutecznego psychologa, który stworzyłby taki schemat rozgrywek krajowych, aby zawodnicy reprezentacji wychodzący do decydujących meczów, nie robili tego na trzęsących się z tremy nogach.

Zarząd PZPS tworzą na tyle wielcy ignoranci, że zwolnili trenera na miarę Huberta Wagnera tylko z tego powodu, że reprezentantom bardziej się opłacało w miernej dyspozycji tłuc bezproduktywne mecze w PlusLidze i odpadać z rozgrywek pucharowych niż walczyć o światowy championat.

Widoków na poprawę sytuacji nie ma, bo są to przeważnie osoby „wielce zasłużone dla polskiej siatkówki” tylko z tego powodu, że kiedyś byli czołowymi zawodnikami.

Dziś ów trener trenuje od niedawna Kanadyjczyków, którzy do tej pory byli dostarczającymi punkty „kelnerami”, ale pod jego ręką staja się postrachem ...najlepszych teamów świata.

To, co zaprezentowała reprezentacja podczas obecnych Mistrzostw Europy, było żenującym pokazem braku formy i, co gorsza, zgrania. Drużyna została ośmieszona przez średniaków.

Jak widać, również polskich siatkarzy dopadł syndrom „dobrej zmiany”, nieprawdaż?

Co do okazania było. Amen.


Zorro

el.Zorro
O mnie el.Zorro

Wiem, że nic nie wiem, ale to więcej, niż wykładają na uniwersytetach.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Sport