Wszyscy otrzymują jednoznaczny dowód istnienia Boga. W tle
pojawiają się sugestywne obrazy ukazujące marność wszystkiego,
co ludzie uważali za swój wielki wspólny dorobek,
za wielką wartość: rozwoju ludzkości, rozwoju myśli, dokonań
sławnych ludzi, postępu i tak dalej. Oczywiście w tej chwili
liczy się tylko jedno i widz także zdaje sobie z tego sprawę:
każdy człowiek z osobna, tylko on, tylko to, czy jego imię jest
zapisane w Zwoju Życia. Ostatnie pięć minut melodramatu to scena pokazująca ostateczne rozstanie dwojga bohaterów:
męża, który spełnia swoją obietnicę i wyznaje: Tak, miałaś
rację, myliłem się. Mam nadzieję, że mi wybaczysz, i który godzi
się ze śmiercią – bo nie ma innego wyjścia, bo wie, że wąska
brama nie jest dla niego i nic już tego nie zmieni. Ale jednocześnie
odczuwa ogromny ból, straszliwie cierpi na myśl o tym,
że dosłownie za chwilę rozstanie się ze swoją ukochaną żoną,
ze swoimi dziećmi na całą wieczność, choć to nie było konieczne.
Ale jest już za późno. Jednak w pewnej chwili „pęka”. Płacze
jak małe dziecko. Zaczyna błagać o jeszcze jedną szansę. Lecz
nie budzi współczucia, tylko politowanie. Każdy widz mówi
sobie: ale był ślepy, jakim był fanatykiem. Jedyną, zupełnie nieoczekiwaną
bohaterką filmu staje się małżonka, która z jednej
strony jest szczęśliwa, bo wierzyła, bo wierzyła prawdziwie
i tak mocno, że otrzymała najwspanialszą nagrodę nie tylko dla
siebie, ale także dla swoich dzieci. Otrzymuje zaproszenie od
Boga do przekroczenia progu nieśmiertelności. Po chwili
niepewności okazuje się, że zaproszenie jest skierowane także
do jej najstarszego syna. Ale z drugiej strony widz czuje i widzi
jej ból wynikający ze świadomości rozstania się z ukochanym
mężem, na zawsze. Jednak w tym momencie nikt nie żałuje
męża, ale właśnie skupiony jest na małżonce, nawet jej trochę
współczuje. Ostateczne rozstanie, druga śmierć męża (w tym
wyjątkowym przypadku – pierwsza) to ostatnia scena melodramatu.
Koniec.
Myślę, że większość osób wychodząc z seansu takiego filmu
miałaby bardzo poważne wątpliwości, przynajmniej do końca
dnia, czy rzeczywiście są ateistami, czy jest jakikolwiek sens
ponosić tak ogromne ryzyko pomyłki; oczywiście z drugiej strony
wiem, że żaden ateista nie zgodzi się z moimi przypuszczeniami.
Komentarze