Rewelacje Janusza Kaczmarka faktycznie brzmiałyby groźnie gdyby był on człowiekiem uczciwym. Człowiekiem, który nigdy nie mataczył ukrywając swoją przeszłość. Człowiekiem, który stawiając na szali swoją całą dotychczasową karierę, z własnej woli odszedł ze sprawowanego stanowiska w celu ujawnienia nieprawidłowości. Na razie mamy do czynienia z człowiekiem zagrożonym więzieniem. Osobą, która stanęła pod ścianą i nie ma nic do stracenia. Osobą, której wiarygodność stoi pod dużym znakiem zapytania.
Kaczmarek jest podejrzewany o zdradzenie tajemnicy służbowej, co jest zagrożone odpowiedzialnością karną. Z wiadomości, które można przeczytać w mediach wynika, że dowody mają charakter poszlakowy. Są jednak na tyle poważne, że Kaczmarek ma szanse podzielić los byłego wiceministra MSWiA Zbigniewa Sobotki, który za podobne przestępstwo został skazany na 3,5 roku więzienia.
Rzeczą charakterystyczną, jeżeli chodzi o Kaczmarka jest jego specyficzne pojmowanie tak podstawowych pojęć jak wiarygodność i lojalność, czyli wartości, które moim zdaniem istnieją w ścisłym związku i są nierozłączne. I nie mam tutaj na myśli jego słynnej przynależności do PZPR, którą matacząc ukrywał, bo jest to drugoplanowy szczegół. Chodzi o to, że powszechną praktyką stosowaną przez tego człowieka było wprowadzanie swojego otoczenia w błąd (na co wskazuje historia odwołania Dorna ze stanowiska szefa MSWiA), z jednoczesnym flirtem z ludźmi o wątpliwej reputacji, robiącymi lukratywne interesy z sektorem publicznym (Krauze, Kulczyk). Dzisiaj nie ma wątpliwości, że Kaczmarek jako członek Rządu nie grzeszył lojalnością w stosunku do swojego szefa. I być może, można by to zrozumieć i nawet zaaprobować, gdyby Pan Minister przedkładał ponad lojalność do braci Kaczyńskich lojalność do państwa. Problem jednak w tym, że o tej drugiej Kaczmarek sobie przypomniał dopiero wówczas, kiedy poczuł na gardle ostrze zarzutów, za które może otrzymać karę więzienia, co pozwala stwierdzić, że "lojalność" dla ex-ministra jest pustym słowem.
Kolejna rzecz to kwestia prawdomówności. Na dzień dzisiejszy Pana Ministra przyłapano już na co najmniej dwóch spektakularnych kłamstwach i można odnieść wrażenie, że to jeszcze nie koniec. Trudno jest mi uwierzyć w rewelacje, które mówią o tym, że CBA podejmowało akcję przeciwko rodzinie Prezydenta Kaczyńskiego, a Ziobro inspirował ataki prasowe na Wassermana. Bardziej wygląda to na próbę konfliktowania rządzącej ekipy aniżeli realne zarzuty, które mogą stanowić podstawę oskarżenia. Powstaje wrażenie, że Kaczmarek posługuje się metodą ubierania kłamstw w pozory prawdy mieszając autentyczne fakty z konfabulacją. Niewykluczone, że to właśnie dzięki takiemu modus operandi udało mu się wypchnąć ze stanowiska poprzedniego Ministra MSWiA Ludwika Dorna.
Obecnie Janusz Kaczmarek jest kreowany, zarówno przez siebie jak i przez swoich sojuszników, na bohatera. Kolejną postać z panteonu męczenników IV RP obok takich osób jak Barbara Blida czy Stanisław Łyżwiński. Z wiadomości medialnych przebija jednak obraz człowieka, który za określone profity jest w stanie służyć każdej sile politycznej. Obraz człowieka inteligentnego, świetnie poruszającego się w świecie mediów i mającego związki z biznesem politycznym uosabianym przez panów Kulczyka i Krauzego.
W całej sprawie jest wiele wątpliwości i wydaje się, że Kaczmarek próbuje je multiplikować, aby odwlec w czasie moment rozpoczęcia śledztwa i doprowadzić do przesilenia politycznego. Owe wątpliwości może rozstrzygnąć szybka weryfikacja faktów i odpowiedź na kilka podstawowych pytań, które mogłyby ujawnić, do jakiego stopnia Kaczmarek wie co mówi. Nie sądzę jednak żeby na obecnym etapie pomysł komisji śledczej był trafny. Gdyby taka komisja została powołana teraz, niewykluczone, że zasiedliby w niej Giertych z Lepperem, a wtedy moglibyśmy sobie popatrzyć na medialny cyrk, w którym członkowie komisji zachowywaliby się jak małpy przed porą karmienia.
Komisja powinna zostać powołana, działać w spokoju i nie mieć limitu czasowego narzuconego przez termin wyborów.
Pozdrawiam.
Inne tematy w dziale Polityka