estimado estimado
516
BLOG

SZMIRUSY WSZYSTKICH KRAJÓW I PROFESJI....

estimado estimado Polityka Obserwuj notkę 4

Waldburg napisał dziś ciekawą notkę o artyście Arturze Żmijewskim (uwaga: nie o aktorze – swoją drogą ten biedak ma pecha z tym imieniem i nazwiskiem…). Jest tam fajna fotka z wydarzenia artystycznego, jakim w zamyśle byla gra w berka (!) w komorze gazowej albo coś w równie dobrym guście. Trzeba tam zajrzec przed dalszą lektura, bo to ponizej to w istocie szerszy, nieco dygresyjny komentarz do tekstu Waldburga.

http://waldburg.salon24.pl/432712,wstrzelic-sie-w-towar

 

***

Zaraz po lekturze notki Waldburga miałem zamiar coś mu tam napisać ogólnie o braku talentu, a nawet prostej zdolności artykułowania swych myśli w sposób czytelny.


I o imaniu się czegokolwiek, w tonie tego "wstrzeliwania się w towar". Bo też obserwuję to zjawisko od wielu lat i w Polsce, i poza nią.

Moje rodzinne miasto Łódź, okres młodego kapitalizmu 1988-93. Ulica Piotrkowska. Dwa duże, eleganckie, dość bogato zaopatrzone CAŁODOBOWE sklepy spożywcze, graniczące przez wspólną ścianę. Trzeci taki sklep oddzielony od nich tylko szerokością ulicy, dokładnie vis a vis. Co najdziwniejsze - w tych sklepach ruch przez całą dobę! Za najbliższym rogiem sklep czwarty i następne. Rok później nie ma już 2 z tych 3 sklepów. Takie jest prawo dżungli…. Ba, ale po następnym roku nie ma również tego ostatniego, zwycięskiego… We wszystkich 3 lokalach są teraz OBUWNICZE. Właśnie tak. Najpierw w 1, a potem we wszystkich 3, i jeszcze w paru dalszych w bezpośrednim sąsiedztwie oraz w wielu kolejnych wzdłuż całej ulicy. Ale nie na długo, bo po kolejnych 2 latach ulicą Piotrkowską rządzą PAPIERNICZE!

Dziś ulicą Piotrkowską, swego czasu być może jedyną prawdziwą wielkomiejską kapitalistyczną ulicą w Polsce, rządzą banki, lumpeksy i knajpy (knajpom rośnie konkurencja przy innych ulicach!), ale to już inny temat.

 

***
Też lata 90., konkretnie wiosna 1998, Meksyk. Miasto Meksyk, Mexico City, Ciudad de Mexico, w doświadczanej nausznie praktyce językowej: Distrito Federal, DF.

Ulice wokół większych atrakcji turystycznych dosłownie oblepione przez indiańskich przekupniów, handlujących tą całą pseudoludową, pamiątkarską tandetą. Nie tyle stragany, ile płachty rozłożone na glebie, a na nich całe to bogactwo kultury prekolumbijskiej… to znaczy ze 2 wersje kapeluszy, jakiś szal, chusta czy inny kawałek gałganka, jakiś pasek, jakieś coś tam coś tam, z 5 wersji glinianych gwizdków i jeszcze paru innych tego rodzaju rekwizytów, ale uwaga - dokładnie takich samych i w takim samym zestawie na każdej konkurencyjnej płachcie!

Wśród tego całego chłamu zdarzy się nawet czasem jakiś „wynalazek”, ewidentna hybryda indiańskiego folkloru z pomyslowa funkcjonalnością adresowaną do współczesnego gringo. Ale uwaga - również ten wynalazek jest dokładnie taki sam u wszystkich sprzedających!

Zresztą i przy naszych Gubałówkach, plażach i Jasnych Górach podobnie – te same ciupagi i te same żaglóweczki…

Ekspansja producentów z Chin? Dzisiaj pewnie trochę i to, ale zwłaszcza kompletny brak inwencji, epigoństwo, tępe naśladownictwo, przez pokolenia tak wyuczone i wykute, że aż wklepane w genotyp… Sąsiad handluje butami? To ja też „idę w buty”! Nieważne, że to najprostsza droga do wspólnej plajty. Inaczej nie umiemy, w większości nawet nie bardzo wiemy, że można umieć inaczej… że tą metodą nie zostanie się ani Jobsem, ani Gatesem, ani Zuckerbergiem, a pewnie Fordem ani Chanel też nie.

 

***
I tak oto zacząłem sobie gawędzić na tematy około-turystyczne, a w trakcie przyszło mi do głowy, że Ty Waldburg napisałeś dzisiaj bardziej polityczną notkę, niż sam zamierzałeś. Dużo bardziej. I nie mam tu na myśli rzeczywistych lub mniemanych poglądów politycznych, społecznych czy obyczajowych artysty A. Żmijewskiego.
Post-sztuka, sztuka czasu absolutnej demokracji, kiedy rolę możnego mecenasa i krytyka sztuki przejął już nawet nie klient - nabywca kasety, płyty czy empetrójki, lecz prościej jeszcze - "jednostka oglądalności", zwana jeszcze niekiedy kurtuazyjnie "telewidzem" lub "internautą", dla zachowania pozoru, że to ciągle mowa o człowieku.

A rolę samej sztuki przejęło to coś, dzięki czemu ten nasz klikacz dokona aktu konsumpcji - kliknie w guzik czy to pilota, czy to myszy, wprowadzając do organizmu towar właściwy - odpowiednią porcję reklam. To, co mu podsuwamy, żeby go skłonić do kliknięcia, to jest ten kolorowy, śliski, odpowiednio posłodzony żel, słowem - ta substancja, przez farmaceutów zwana „vehiculum”, dzięki której swoją bezzgrzytną drogę do miejsca przeznaczenia znajdzie właściwa treść – SUBSTANCJA! – reklama proszku do prania albo podpasek. Sam wiesz, co króluje w reklamach - substancje na poziomie okołofizjologicznym.

Zwracam uwagę, że co prawda ten kolor i ta słodycz stosowanego vehiculum sugerują odwołanie się do takiego czy innego gustu naszego konsumenta, czyli naszego mecenasa i krytyka, zasadniczą rolę odgrywa jednak wazelina lub inny specyfik ułatwiający perystaltykę, np. przez  redukcję tarcia. Czysta, sterylna, beztarciowa i bezrefleksyjna fizjologia.

 

***

Artysta Żmijewski , jak wielu innych artystów, nie ma i nie musi mieć talentu. Nie ma i nie musi też mieć żadnej wewnętrznej prawdy, której wyrażenie byłoby jego głęboką potrzebą. On jednak wie, oni wiedzą, że trzeba „wstrzelić się w towar”. Na szczęście również w sztuce ci, którzy kierują się tą mądrością, prędzej czy później plajtują, niektórzy tylko zdążą przedtem sfotografować się przed z jakąś wypasioną furą lub innym rekwizytem krótkotrwałego sukcesu.

 

***
Polityka bywała i bywa traktowana jako gałąź sztuki. Jeśli słusznie, to i post-politykę trzeba uznać za gałąź post-sztuki. Akcje post-artystyczne artysty Żmijewskiego nie różnią się zasadniczo od akcji post-politycznych artysty Kaczyńskiego i vice versa.
Również artysta Kaczyński, podobnie jak artysta Żmijewski i wielu innych artystów, nie ma i nie musi mieć talentu. Nie ma i nie musi też mieć żadnej wewnętrznej prawdy, której wyrazenie byłoby jego głęboką potrzebą. I on jednak wie, tak jak oni wszyscy wiedzą, że trzeba „wstrzelić się w towar”. I wciąż tego zawzięcie próbuje. Raz są to lewicowi patrioci, innym razem ci, co stali tam, gdzie wcale nie stali, bo akurat leżeli pod maminą kołderką. Raz jest to „tak” dla In vitro, innym razem zdecydowane „nie” dla tegoż in vitro.  I tak dalej, i tak dalej. Byle wstrzelić się w towar, w cokolwiek, co ludzie mogliby kupić.

Jak się rzekło, ci wszyscy "wstrzeliwacze" prędzej czy później plajtują, bywa, że narobiszy bałaganu i niemilych woni, niektórzy tylko zdążą przedtem sfotografować się z jakąś wypasioną furą lub innym rekwizytem krótkotrwałego sukcesu. Jakiemuś promilowi uda się taki czy inny come-back.

Pozostali są tylko tym, czym w istocie byli zawsze, tylko może przez jakąś chwilkę nie było to widoczne okiem nieuzbrojonym: smutnymi, złachanymi szmirusami.
 

estimado
O mnie estimado

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Polityka