Notka napisana przez bliskiego mi przyjaciela na którego prośbę ją publikuję.
Tekst ten odnosi się do wywiadu Barbary Szczepuły z Władysławem Bartoszewskim "Niektórzy nie rozumieją żartów" .Polemika ta została przesłana przez autora do gazety w której ukazał się wywiad, jednak nie został opublikowany (o co pretensji mieć nie można - domyślam się ilości tego typu polemik jakie otrzymują od swoich czytelników liczące się tytuły prasowe)
Wywiad można znaleźć tutaj:
http://www.polskatimes.pl/stronaglowna/263299,prof-bartoszewski-nigdy-zadnej-kuk-y-prezydenta-pali-nie-b-d,id,t.html
Czym jest żart?
Tytuł wywiadu Barbary Szczepuły z Władysławem Bartoszewskim „Niektórzy nie rozumieją już żartów”przyciąga – postanowiłem dowiedzieć się, kto to są ci pozbawieni poczucia humoru. No i – sam tego chciałem – dowiedziałem się, że między innymi ja.
Rzecz bowiem polega na tym, że kto nie uważa różnych wypowiedzi pana Bartoszewskiego wygłaszanych przy okazji kampanii Bronisława Komorowskiego za żart (choćby o zwierzętach futerkowych) – mało, że nie ma poczucia humoru – w to dodatku jeszcze nie myśli, bo przyzwyczaił się do słuchania Leppera. Boże uchowaj, przypuścić, że może prosta złośliwość, pozbawiona odrobiny dowcipu – to już nie jest żart. Gdybyś tak człowieku uważał – to koniec. Nie myślisz – i tyle.
Bardzo ostrożnie zagłębiałem się w tekst wywiadu – bo a nuż trafię znowu na jakiś żart i zupełnie go, biedak, nie zrozumiem.
Na przykład ten kawałek o Bronisławie Komorowskim – jaki to on był pryncypialny, nawet niezłomny. Za komuny nie pracował w szkole, żeby nie uczyć „historii zakłamanej”i być w zgodzie z sumieniem. Tułał się biedaczysko po jakichś seminariach franciszkanów. „Niech każdy z kandydatów wykaże się taką niezłomnością!”apeluje pan Bartoszewski. Jeżeli dobrze zrozumiałem, ta niezłomność miała polegać na wyrzeczeniu się lukratywnej posady w szkole – w imię zasad. Mógł chłop zarobić kokosy pracując w szkole, a zrezygnował z tego dla prawdy – choć miał tyle gąb do wykarmienia. Tym razem to chyba jednak żart, bo uśmiałem się nieźle, jak sądzę – z całą masą nauczycieli.
Dalej też było nieźle – „Czy był (Jarosław Kaczyński) przeciwny pochowaniu brata na Wawelu?”. No pewnie - powinien był natychmiast zaprotestować, a tymczasem milczy sobie, jakby nigdy nic. Oburzające!
Później trochę się zgubiłem: „jego brat powinien leżeć w Warszawie wśród powstańców (…) bo dziełem jego życia jest utworzenie Muzeum Powstania (…) Odznaczono mnie orderem św. Grzegorza Papieża, ale (…) czy miałbym być pochowany w Watykanie?”. Tu już przestałem doszukiwać się żartu – ale i logiki, która by rządziła tą wypowiedzią, nie mogłem dojść. Bo wygląda to tak: pan Bartoszewski – jakoś tam przez order związany z Watykanem – nie musi wcale tam po najdłuższym życiu spocząć. Słusznie. Natomiast Lech Kaczyński – przez Muzeum związany z powstańcami – koniecznie wśród nich leżeć powinien. Zostawmy to – choć gdyby przyjąć serio pierwszą część tej wypowiedzi, to pewnie sportowiec – rekordzista powinien leżeć przy stadionie, na którym pobił rekord – architekt obok swojego najlepszego dzieła – i tak dalej.
Gorzej zaczęło być w miejscach, w których pan Bartoszewski formułuje oceny i opinie o ludziach.
Marek Migalski, który powiedział parę wcale nie zjadliwych słów o przemówieniu pana Bartoszewskiego – to „prowincjonalny karierowicz”. Koniec! Po co zniżać się do jakiejś argumentacji i udowadniania adwersarzowi braku racji – wystarczy przy pomocy dwóch słów ustawić go na właściwym miejscu.
Ciągnąc ten wątek dalej – „Byli tacy, którzy popierali Wałęsę, a potem palili jego kukłę (…) to haniebne, tchórzliwe i nikczemne!”. Otóż – na pewno nie tchórzliwe – robili to przecież nie w ukryciu i mogli oberwać. Tam, gdzie polityka wychodzi na ulicę, trudno o szczególną estetykę – to prawda. Ale może warto się zastanowić czy to palenie było wynikiem degrengolady moralnej tych ludzi (cóż za upadek – od popierania, do palenia!) – czy może wnioski mogły by być całkowicie odmienne. W każdym razie – „haniebne”, „nikczemne”– to słowa ciężkie, a panu Bartoszewskiemu rzucanie nimi przychodzi zdecydowanie zbyt łatwo.
Ale może tak ma być – ostatnio usłyszałem od pań Kidawy-Błońskiej i Gronkiewicz-Waltz, że niektórym wolno więcej, a obrażanie kogoś może być uznane tylko za posłużenie się barwnym językiem.
Nie wolno natomiast temu panu, który powiedział: „Jest pan neandertalczykiem!”. Tak się biedak tą odzywką zdemaskował i obnażył, że pan Bartoszewski bez trudu zidentyfikował go jako człowieka, który „pewnie dla Polski nie zaryzykowałby złamania paznokcia”. On pewnie chciał tylko w ten sposób powiedzieć, że nie podoba mu się sposób, w jaki ostatnio pan Bartoszewski łamie swoje paznokcie dla Polski. Cóż, skoro sam „nie zaryzykował”(choć tego z całą pewnością nie wiemy) – najwyraźniej nie ma moralnego prawa.
Wywiad kończy się na szczęście czymś pozytywnym – wyliczeniem pożądanych cech kandydata na prezydenta. Pominąłbym tylko ten „dorobek w łączeniu, a nie dzieleniu ludzi”. Cóż za niedorzeczność – polityka ma to do siebie, że ludzi dzieli. To naturalne. Mogliby się między sobą nie zagryzać – i to wystarczy, podziały pozostaną zawsze. Ale co do otwartego umysłu, gorącego serca, dobrego charakteru, powagi i uczciwości – pełna zgoda.
Dowcip może polegać tu na tym, że do tych cech przymierzam kandydata zupełnie innego niż ten, o którym myśli pan Bartoszewski. O tym moim z przekonaniem mógłbym powiedzieć „niezłomy”.
Inne tematy w dziale Polityka