Dziś zapraszamy do lektury teksu prof. Zdzisława Krasnodębskiego o tym czym w Polsce w czasie kryzysu zajmują się media, politycy, elity...
prof. Zdzisław Krasnodębski, socjolog, politolog (UKSW, Uniwersytet w Bremie)
Na świecie zachodzą obecnie bardzo ważne zjawiska, z których Polska powinna wyciągnąć konsekwencje. Tymczasem nasza debata publiczna wygląda tak, jakby nie działo się nic szczególnie dla nas istotnego. To symptomatyczne, że większość debaty o kryzysie sprowadza się do wprowadzenia euro. A powinniśmy mieć już na rynku trzy-cztery książki o kryzysie. I wokół ich tez powinien toczyć się, także z udziałem polityków, owocny spór. Niestety brakuje w Polsce odpowiedników Stiglitza, Sachsa, czy Friedmana. Tu problemy gospodarcze komentują ludzie zatrudnieni w prywatnych, najczęściej zagranicznych koncernach. Trudno sobie wyobrazić, by ktoś taki powiedział np., że powinniśmy bardziej wspierać polskie firmy, czy nałożyć większe ograniczenia na sektor bankowy.
Co gorsza, polskie elity mają mętne pojęcie o poglądach zagranicznych autorytetów, na które tak chętnie się powołują. Gdy ostatnio Polskę odwiedził Sachs, publicysta „Gazety Wyborczej” był zdumiony, co się z nim nagle stało, że popiera regulowanie gospodarki. Tymczasem Sachs zmodyfikował swoje poglądy już kilkanaście lat temu!
W rozwiniętych demokracjach zapleczem najlepszych ekspertów są dobre uniwersytety, „think-tanki”. Merytoryczny spór jest ciekawy również dla masowych mediów. A w Polsce edukacja jest chronicznie niedofinansowana. Na dodatek przez lata obowiązywała zgoda elit co do słuszności modelu obranego po '89, co wytworzyło specyficzny dogmatyzm. Inną politykę próbowało prowadzić jedynie PiS, ale nie wyszła ona poza wstępny etap i retorykę.
Świat, w związku z pogłębiającym się kryzysem finansowym, znajduje się w przełomowym momencie. W ostatnich latach dominował, przynajmniej w retoryce, bardzo optymistyczny obraz wolnego rynku i procesów globalizacji. Mówiono, że rynki same się regulują, że im bardziej otwarta jest gospodarka światowa, tym lepiej, że kapitał nie ma narodowości, a państwo traci znaczenie, więc powinno wycofywać się z jak największej liczby zadań i sfer życia. Dowodzono, że rośnie rola ponadnarodowych organizacji i organizacji pozarządowych, a to z kolei wymusza nowy typ polityki oraz nowe wartości i zasady życia społecznego. W te bajki wierzono najmocniej na peryferiach współczesnego świata czyli m.in. w Polsce.
Ale uważni obserwatorzy już dawno widzieli, że takie sądy są błędne - np. znaczna część gospodarki niemieckiej czy francuskiej niezmiennie były zależne od państwa. A w UE najsilniejsze państwa używały europejskiej retoryki realizując własne narodowe interesy, nie wahając się nigdy przed sięgnięciem po protekcjonizm, gdy widziały taką potrzebę. W USA rola państwa w gospodarce była mniejsza niż w Europie, ale za to w polityce zagranicznej Amerykanie niezmiennie kierują się narodowym interesem.
W sytuacji kryzysu na wierzch wychodzą ukryte dotąd struktury, powiązania, mocne i słabe strony poszczególnych podmiotów. Ujawnia się to, że to przede wszystkim od państwa, które miało rzekomo zanikać, oczekuje się pomocy w walce z kryzysem. To państwa, a nie organizacje międzynarodowe, spotykają się w ramach G-20, by dyskutować o nowym ładzie światowej gospodarki. Upada też argument, że w związku z globalizacją, w tym integracją europejską, rola państwa jest coraz mniejsza także dlatego, że międzynarodowe korporacje dysponują większymi środkami finansowymi, niż państwa. Okazuje się bowiem, że gigantyczne zyski korporacji były w dużej mierze wirtualne. A państwa mają kapitał realny - wytwarzany przez swoich obywateli. Pobierają od nich podatki, mają surowce swych terytoriach, nad którymi sprawują monopol władzy, ustalają reguły gry, prowadzą politykę monetarną, gwarantują bezpieczeństwo.
Kryzys przyczynił się też do zwycięstwa Baracka Obamy. W oczach jego entuzjastów z Europy, czy amerykańskiego Wschodniego Wybrzeża, Obama to reprezentant nowego, globalnego świata bez granic. A tak naprawdę swój przekaz kieruje on nie do Europejczyków, a do Amerykanów i to o ich interes będzie dbał - broniąc amerykańskiego rynku pracy czy zabiegając o to, by europejscy sojusznicy USA bardziej zaangażowali się w wysiłki na rzecz bezpieczeństwa międzynarodowego, choćby dlatego, że Ameryka przeżywa kłopoty finansowe.
Kryzys i zmiana władzy w USA prowokują do zadania pytania o to, w jakim kierunku potoczy się światowa polityka. Czy zagrożona jest pozycja Chin, których rozwój w ostatnich latach opierał się przede wszystkim na eksporcie. A ten w dobie kryzysu zaczyna się załamywać. Co z Indiami, Iranem, Bliskim Wschodem? Jak kryzys wpłynie na przyszłość Europy? Co z Rosją - czy gwałtowny spadek cen ropy spowoduje, że będzie jeszcze bardziej agresywna, czy wprost przeciwnie? Jaką politykę zagraniczną prowadzić będzie Obama? Spekulacje o nominacjach dla sprawdzonych ludzi z administracji Clintona wróżą, że Ameryka raczej nie wycofa się z aktywnej polityki zagranicznej.
Natomiast w Europie jeszcze mocniej zaczynają dominować najsilniejsze państwa. Okazuje się, że rola Komisji Europejskiej opierała się na władzy „wypożyczonej” głównie przez najsilniejsze państwa Europy. Teraz wychodzą one z cienia i przejmują inicjatywę. Okazuje się, że są skłonne szybko zapomnieć Rosji atak na Gruzję i zawrzeć z nią porozumienia, bez oglądania się na interesy Polski i innych krajów „nowej Europy”.
Polityczny spór w Polsce jest dziś kompletnie jałowy. Winę ponosi za to zarówno rząd, który kompletnie nie przygotował się do rządzenia, jak i opozycja, która dała się zepchnąć do roli wyłącznie reagującego na bieżące, często mało istotne problemy i nie przedstawia konkretnej alternatywy. A także media, które idą na łatwiznę. Kłótnie, sensacje, skandale, sprawy personalne przysłaniają wszystko inne.
To wszystko jest bardzo niepokojące. Niepodległość i demokracja nie są bowiem dane raz na zawsze. Zawsze trzeba wysiłku, żeby trwały. Po '89 polskie elity przyzwyczaiły się do półkolonialnego myślenia, że mamy możnego protektora, który załatwi za nas kwestie bezpieczeństwa, czy problemy gospodarcze. Dla jednych były to USA, dla innych UE. Dziś okazuje się, że Ameryka skupia się na sobie, a Unia się chwieje. Jeśli więc nie weźmiemy odpowiedzialności za swój los, możemy stracić bardzo wiele.
Po aferze Rywina wydawało się, że nastąpi przełom, ale nadzieje te okazały się płonne. Dziś znowu, jak wtedy, coraz więcej ludzi, niezależnie od poglądów, jak jest niezadowolonych z tego, w jaki sposób urządzamy nasze państwo. Te nastroje to moja jedyna nadzieja na nowe otwarcie.
2 i 3 strona gazety. Zespół Opinii: Anita Sobczak (szef), Sonia Termion, Jakub Biernat, Marcin Herman
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka