wariant wariant
276
BLOG

Dysleksja, dysfunkcja, dysrozumia... czyli o poprawianu Pana Bo

wariant wariant Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 9

 

Dysleksja, dysfunkcja, dysrozumia.. czyli o poprawianiu Pana Boga

Napisano już wiele artykułów  na temat różnych dys -niedyspozycji, będących w znaczącej części oszustwem rodziców i zaprzyjaźnionych z nimi lekarzy, mającym pomagać pociechom w mocowaniu się ze szkołą, w części oszustwem firm farmaceutycznych szukających nowych źródeł łatwego zarobku, a  w części rzeczywistą wrodzoną  ułomnością dziecka, z którą nie mogą pogodzić się rodzice, i gdyby nie dzisiejszy artykuł w Rzeczpospolitej , nie widziałbym sensu tego tematu ponownie poruszać.

 

Jako że książka „Nowy wspaniały świat” Aldousa Huxleya jest w ostatnim czasie moim przewodnikiem po nadchodzącej – a nawet już dziejącej się – przyszłości, fałszywe przedstawienie jednej z jej tez przez autorów artykułu „Od Darwina do dysleksji”, państwa Karolinę i Tomasza Elbanowskich, poruszyło mnie i zapędziło do komputera.

 

Autorzy artykułu zbulwersowani są pomysłem Ministerstwa Edukacji likwidacji wszelkich ulg dla dyslektyków na egzaminach szkolnych, jak i zakazem prowadzenia badań nad dyskalkulią (niewtajemniczonym wyjaśniam, ze medycznym  terminem dyskalkulia usiłuje się nazwać przypadłość nie dania przez naturę młodemu człowiekowi zdolności do matematyki). Pomysłem ministerstwa jest, by dla wszystkich, w tak jak obecnie dla dyslektyków, przedłużyć czas trwania egzaminów, likwidując wszystkie inne przywileje.

 

Krótko mówiąc jest to działanie zgodne i z Konstytucją i ze zdrowym rozsądkiem. Dlaczego z Konstytucją? Ano dlatego, ze wszyscy są równi wobec prawa. A więc i dyslektycy i inni -icy nie mogą być bardziej równi. A dlaczego ze zdrowym rozsądkiem? Ano dlatego, że wreszcie stawia się tamę głupocie, wyrosłej z tzw. poprawności politycznej, przenoszonej na wszystkie dziedziny życia. Jeśli ktoś urodził się nieuzdolniony językowo, czyli jest mało zdolnym w tej dziedzinie człowiekiem lub po prostu leniem,  mającym trudności z czytaniem i pisaniem, to dlaczego niby mamy mu stwarzać dodatkowe przywileje? Jeśli ktoś nie ma talentu do matematyki, to wyrównywanie mu szans poprzez wprowadzenie medycznego terminu na małą zdolność w dodawaniu i mnożeniu pod nazwą dyskalkulia i dawanie mu dodatkowych przywilejów na egzaminach, jest zwyczajnie niesprawiedliwe w stosunku do tych zdolnych i pracowitych.

I nie jest tu wytłumaczeniem, że przecież dla niepełnosprawnych fizycznie budujemy podjazdy i windy, to dla mających trudności z czytaniem powinniśmy wprowadzić dodatkowe ułatwienia w zdawaniu egzaminów. To droga do nikąd. Jeżdżący na wózkach często są przykładem pracowitości i determinacji w pokonywaniu przeszkód, w kształtowaniu swojej osobowości, pomimo tego, że społeczeństwo często o nich zapomina. A dla mających trudności z czytaniem i pisaniem dawniej była rada, by więcej trenowali. Teraz mają mieć po prostu łatwiej.

 

Powszechnie akceptowalne dziś hasło, kiedyś ładnie wyartykułowane przez Solidarność – „przecież wszyscy mamy takie same żołądki” – zostaje twórczo przenoszone do każdej dziedziny działalności człowieka. Wszyscy mamy mieć równe szanse. I matoł i geniusz. Więc jak ten pierwszy ma trudności, to należy mu pomóc urzędowo, przez państwo nad wyraz opiekuńcze.

 

Aż się dziwię, że jeszcze nie wprowadzono terminów medycznych i związanych z nimi przywilejów takich jak dyskoloria (to dla daltonistów, którzy bardzo chcą się dostać na akademie sztuk pięknych), dysnogia (to dla beznogich, albo nogich inaczej, chcących zdawać na akademie wychowania fizycznego), dysfonia (to dla głuchych jak pień, chcących iść na akademie muzyczne),  dyspersja albo dyszezia (dla zezowatych, pragnących użyczać swoich twarzy w reklamach), czy wreszcie dysrozumia (dla zupełnych jełopów, którzy też chcą być uznawani za mądrych, niechby inaczej) itd. Itp. Można by to mnożyć, tylko po co. Chociaż dreszcz nie przenika na myśl, że może jednak będę prekursorem i taka dyskalkulia przy moich pomysłach będzie jak mały pikuś przy słoniu. 

 

A teraz do sprawy zasadniczej, która była przyczyną napisania felietonu. Państwo Elbanowscy pomysły Ministerstwa Edukacji określają następująco. „Założenia i sposób wprowadzania zmian w szkole przypomina idee zaczerpnięte żywcem z Aldousa Huxleya. Wszak w „Nowym wspaniałym świecie” nie ma miejsca na odstępstwa od normy, które należy tępić, a najwyższym celem jest identyczność wszystkich jednostek”

 

Otóż jest to prawda tylko w małej części. Bo tak naprawdę – pomijając tu inne aspekty sprawy, o których pisałem w swoich felietonach zatytułowanych „Nowy wspaniały świat” i „Pan nasz Ford” -  społeczeństwo Huxleya jest klasowe tak bardzo, jak tego sobie współcześni ludzie wyobrazić nie są w stanie. Dominujące są  wykształcone klasy społeczne alfa i beta, o zadanych im już w procesie inkubacji cechach wyróżniających je od klas gama, delta i epsylon, które z kolei są kształtowane w procesie inkubacji na coraz bardziej prymitywne, przeznaczone do najprostszych działań, do obsługi klas wyższych.

 

Porządek świata jest taki, że - niezależnie od tego, co będą głosić różni lewicowi, liberalni czy libertyńscy reformatorzy – zawsze będą biedni i bogaci, mądrzy i głupi, ładni i brzydcy, uzdolnieni malarski i beztalencia  i nic nie pomogą dodatkowe punkty na egzaminie.

Jedyne co państwo może zrobić pozytywnego , to wyławiać jednostki wybitnie uzdolnione i im pomagać w kształceniu. Będzie to z pożytkiem dla całego społeczeństwa. A taka urawniłowka w dół, takie usilne poprawianie Pana Boga, który właśnie taki świat stworzył,  skończy się klęską. Bo musi się nią skończyć.

 

I ten pomysł Ministerstwa Edukacji, pomysł, który - zapewne zakrzyczany - nie będzie wprowadzony w życie, podoba mi się naprawdę spośród przedstawionych dotychczas przez ten urząd.

 

 

wariant
O mnie wariant

Zasadniczy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie