Ostatnio pisałem tutaj w kwietniu 2007 roku i gdyby nie prezydent, to pewnie byłbym pozostał z tym jednym wpisem do końca życia - mojego lub Salonu24, ale... Niestety. Nie pisałem, bo szczerze mówiąc, bałem się. Jak człowiek ma przylepioną łatkę wariata (czyt. jest dyplomowanym filozofem), to się boi pisać. Wiadomo - ticho jediesz, dalsze staniesz. Jak zaś po mieczu ma się korzenie żydowskie, a po kądzieli tureckie, to już w ogóle niewiele wypada. Lepiej milczeć i udawać mądrego, niż się odezwać i rozwiać wszelkie wątpliwości. Wbrew pozorom - to nie jest jeszcze ta obiecana w tytule lekcja dla prezydenta. Szczerze mówiąc, lekcji nie będzie. Nie wypada mnie skromnemu, małomiasteczkowemu nauczycielowi, dawać lekcji profesorom. Zatem - tytuł, to tylko taki "chłyt matetindody".
Tak sobie myślałem, słuchając prezydenta w Tbilisi, o tożsamości. Padało dużo słów odwołujących się do pojęcia "narodu", więc to poniekąd naturalne. Ja na szczęście, swoim skundleniem mogę tłumaczyć to, że kiedy oglądam dziś mojego (Szanowni Panowie Endecy - mogę?) prezydenta, to śmiech pusty mnie ogarnia. Ten wielki (duchem) mąż stanu przemawia w Tbilisi do uciśnionych Gruzinów i niemalże jak Wołodyjowski w Zbarażu macha szabelką, krzycząc - no pasaran!!! Veto! Nie damy! Nie będzie Rusek pluł nam w naszą polsko - litewsko - ukraińsko - estońsko - łotewsko - gruzińską twarz! Sarmaci górą! Ja Lech (piękne imię), brat Jarosława, zawsze dziewicy, nie pozwolę! Wrrrróć. Rozpędziłem się. Na szczęście, mnie skundlonemu wolno. Wolno mi także napisać, że - nie ma tożsamości. Inaczej - ja w nią nie wierzę. Nawet nie dlatego, że "tożsamość" jest najczęściej li tylko i wyłącznie konstruktem logicznym, pozwalającym kolejnym pokoleniom populistów budować swoją pozycję polityczną. Nawet nie dlatego, że to budowanie działa w myśl zasady W. Młynarskiego - "panowie, co by tu jeszcze spieprzyć?". Po prostu - nie wierzę i już.
Czytałem ostatnio o problemach Brytyjczyków ze swoją "brytyjskością" właśnie. Są bowiem Walijczycy, Szkoci, Anglicy i Irlandczycy, ale - gdzie tych Brytyjczyków znaleźć można - nikt nie wie. Nawet więcej - ktoś, kto zna Walijczyka z Cardiff i Walijczyka ze Swansea wie, że ciężko mówić o wspólnej tożsamości dla tych dwojga. Nie tylko brytyjskiej, ale nawet walijskiej. Oczywiście nie próbowałem sobie tłumaczyć, że mówienie o "tożsamości narodowej" w Europie jest tak samo zasadne, jak mówienie o uczciwości w polityce... Kiedyś rzuciłem takie hasło i zaraz zaatakowano mnie mówiąc, że jakże to tak? A Mickiewicz? Słowacki? A Maryja, królowa Polski? A powstanie śląskie, listopadowe, styczniowe i warszawskie? A Westerplatte? A Monte Cassino? A Szymborska?! Więc już nic nie mówię i nie przyznaję się nikomu, że mnie się tak właśnie wydaje, że z tą tożsamością to więcej problemów niż pożytku... Wiadomo - to kundle tylko tak gadają. No i Żydzi, geje i komuniści. Ten dziennikarz wspomniany wcześniej - też zrobił taką wyliczankę - wyszło, że Brytyjczyk to ten, kto lubi Monty Pythona, czyta Szekspira, słucha Oasis i je "fish and chips". Wyliczanka była dłuższa, ale nie o ilość tu idzie. Bo przecież, my w Polsce też mamy taką wyliczankę naszej "polskości" - tego, co nas, jako Polaków, konstytuuje i umacnia. I poza tymi rzeczami, które wymieniłem wyżej - byłaby w tej naszej polskiej tożsamości nienawiść do Rosjan. Nienawiść wymieszana ze strachem i specyficzna zazdrością, połączoną z jednoczesnym poczuciem wyższości polskiego "szlachcica" nad "wschodnim chłopem-barbarzyńcą". Coś podobnego musiał czuć Ateńczyk w stosunku do Macedończyka w czasach Filipa i Aleksandra. Bo przecież - jakże to?! Ci "prawie Grecy" rządzą całą Helladą i marzą o rządzeniu światem? Co gorsza - wcielają te marzenia w życie. I teraz znowu, jakże to, przed tymi "prawie Europejczykami" znów drży cała Europa? I nagle znalazł się jeden mąż wielkiego ducha, który ten rosyjski imperializm skruszy swoją odwagą - polski prezydent, Lech Kaczyński - lwie serce Sarmatów! Chwała! Chwała! Chwała!
Kundle szczekają, bo nic innego nie wychodzi im równie dobrze. Mogą co najwyżej unieść łapę ku górze. I nawet jeśli ktoś pomyśli, że to w geście pozdrowienia, podług rzymskiej zasady, podług tego fundamentu naszej "tożsamości", to nieliczni dostrzegą, że ten kundel nikogo nie pozdrawia, tylko...
The truth is you're the weak. And I'm the tyranny of evil men. But I'm tryin', Ringo. I'm tryin' real hard to be a shepherd.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka