Stara wracała ze swoim chłopem wąską drogą nieopodal jeziora. Po całym dniu spędzonym na krakowskim rynku ciężko jej było tachać te wszystkie toboły. I narzekałaby pewnie, gdyby nie to, że Józek niósł ze cztery razy tyle, co ona. I po co strzępić jęzor. Szli w milczeniu, wszak do wsi droga daleka. Ściemniało się już, gdy Józwa zauważył dziwny kształt na jeziorze.
- Zobaczże, kobieto. Co to za alembik tam pływa na jeziorach?
- Głupiś, zawsze o gorzałce myślisz. Gdzie ty tam alembik widzisz?
- No popatrz, co mnie Gospodzin pokarał taką babą. Na środku coś pływa. Toć wyraźnie widzę.
Baba oczy przetarła, faktycznie na środku jeziora kocioł jakiś pływa. Ale co to? W kotle coś się porusza jakby. Macha może?
- Stary, ktoś tam na jeziorze pływa. Żyw może jeszcze.
- Prawdę masz babo, coś tam macha do nas z jeziora.
- Toć tam ktoś żyje jeszcze! Trzeba go ratować, skaczże do tej wody.
- Zdurłaś kobieto. Gdzie ja mam skakać, skoro tam kry pływają jeszcze? Nigdzie nie lezę, jakoż jajce mi cenne jeszcze.
- Józwa, ale tam pomocy ktoś potrzebuje. Potrzebizna jest skoczyć i ratować.
- Dajże spokój, sam przecie wlazł do tej beczki, to niech się sam ratuje.
- Chłopie, to jakieś dziecko jest, spójrz dobrze.
- E, gdzie tam dziecko, kudłate takie i brudne. To jakiś diablik pewnie.
- Coś ty nagle się taki w diabliki wierzący zrobił, hę? To dziecko, widzę wyraźnie.
- Jakie tam dziecko, cygan jakiś pewnie.
- Mówię ci, ślepy capie, że tam dzieciak w beczce siedzi i tonąć zaraz będzie. Mus jest go zratować.
- Może twój mus, bo mój na pewno nie. Nawet jak go uratuję, to co my z tym diablikiem zrobim?
- No jakże to, co? Do domu zabierzemy, nakarmimy, napoimy i przy ogniu się damy ogrzać. Tak jest po krześcijańsku.
- Głupiaś babo. Po krześcijańsku to jest swoje dzieci wykarmić. A nie cudze diabły z beczek wyciągać.
- Ale to nie żaden diabeł przecie, to jakieś dziecko. Może cygańskie faktycznie, bo teraz widzę, że brudne całe i chude.
- Widzisz, stary cygan pewnie je tam wsadził i ja mu się narażać nie będę. Gniew starego cygana ja znam, nie raz widziałem, jak w karczmie okładał ze swoimi naszych.
- Gdzie tam cygan wsadził, samo pewnie wlazło i wyjść teraz nie umie! Głupiś ty i tchórzliwy Józwa.
- A jak samo wlazło, to może chciało? Co mnie tam do cygańskiego rozumu. Ja swój rozsądek mam i się tego trzymać będę.
- Gospodzin widzi, że tam dziecko w wodzie tonie, a ty się tutaj rozwodzisz nad głupotami. Co tu gadać, pomocy trzeba udzielić.
- A kto mnie dał prawo pomocy udzielać? Czy ja lepiej wiem, co dla tego dziecka dobre będzie? Jaka mu przyszłość pisana?
- O czym ty gadasz stary capie?
- A o tym gadam, co wiem.
- Józwa?
- Józwa, Józwa. A pamiętasz ty, jak my kiedyś kozą się zaopiekowali, co jej Dawidowy syn nogę złamał?
- No pamiętam.
- A pamiętasz ty, jak ta koza, co my ja wyratowali, potem całe płoty we wsi stratowała i my się sąsiadom przez miesiączek cały na oczy nie pokazywali?
- Chłopie, co ma ta koza do rzeczy?
- A ja ci mówię, ma wszystko. Nikt nie wie, co z tego diablika wyrośnie. Może morderca jakiś? Albo jakiś inny buchacz? Pamiętasz tych cyganów, co o nich dziad twój jeszcze opowiadał, że na wsie nasze napadali?
- Józwa, toć to tak dawno było, że nikt z żywych już nie pamięta.
- A pamięta, pamięta. Ja pamiętam. I ja im do dzisiaj nie wybaczył jeszcze.
- Józwa…
- Dajże pokój babo, nikogo ratował nie będę.
- A już nie trzeba, na dno poszedł. Nie widać go już.