Jan M Fijor Jan M Fijor
72
BLOG

Naiwność

Jan M Fijor Jan M Fijor Polityka Obserwuj notkę 1
Czy prywatyzacja PGE S.A. jest okazją do zarobienia dużych pieniędzy? A jeśli tak, to dla kogo jest ta okazja i ile można na niej stracić?
 
Złudzenie
 
        Na tydzień przed planowanym terminem prywatyzacji Polskiej Grupy Energetycznej S.A. wśród potencjalnych inwestorów panuje wyjątkowe ożywienie. Coraz więcej osób chce skorzystać z okazji, jaką zdaniem komentatorów rynku papierów wartościowych, stanowi debiut PGE S.A. Dowodem zainteresowania jest ogromna nadwyżka popytu (redukcja sięga 97 procent), a zwłaszcza wolumen kredytów zaciągniętych przez inwestorów na kupno akcji PGE. Wynosi on ponad 15 miliardów złotych, czyli ok. jedną trzecią wartości całej firmy. Czy to nie absurd!?
         Co prawda, nikt nikomu nie zabrania pożyczania pieniędzy na kupno papierów, jednakże pożyczanie pieniędzy na zakup debiutujących akcji (czy nawet obligacji) w nadziei na szybką aprecjację jest z reguły działaniem mało roztropnym, żeby nie powiedzieć głupim. Doradcy finansowy w Stanach Zjednoczonych mają formalny obowiązek ostrzec potencjalnego inwestora przed zagrożeniem, jakie rodzi ze sobą kupowanie papierów wartościowych na kredyt. Najbezpieczniej w takim przypadku, wiem to z własnego doświadczenia, zrezygnować ze współpracy z inwestorem na kredyt. Jeśli przypadkiem jego plan szybkiego wzbogacenia nie powiedzie się, każdy sąd uzna winnym doradcę, który nie dość skutecznie wyperswadował mu tak ryzykowne postępowanie.
      Dlaczego inwestowanie w giełdę na kredyt jest niebezpieczne? Ponieważ oprocentowanie kredytu jest faktem materialnym, a nadzieja osiągnięcia zysku, jedynie nadzieją. Ktoś, kto pożycza pieniądze z zamiarem zainwestowania ich w nowe akcje zachowuje się jak hazardzista w kasynie czy spekulant, a nie jak inwestor. Przede wszystkim kredyt i lokatę w papiery wartościowe różni horyzont czasowy obu tych działań. Kredyt trzeba spłacać regularnie, co miesiąc, i to już w miesiąc od zaciągnięcia kredytu, nie mając gwarancji, że zysk osiągnięty na akcjach będzie równie regularny. Powiem więcej, takiej gwarancji nie ma i być nie może. Nieprzewidywalność w stosunku do rynku papierów wartościowych i giełdy jest miliony razy większa niż prawdopodobieństwo tego, że bank nam daruje chociażby część odsetek od udzielonego kredytu. Czyżby polscy inwestorzy tego nie wiedzieli?
      Myślę, że część nie wie, albo nie zdaje sobie sprawy z tego co robi. Znakomita większość jednak działa racjonalnie, co nie znaczy, że mądrze.
      PGE S.A. jest wprawdzie spółką akcyjną, ale każde dziecko wie, że kieruje nią, i dalej będzie kierować, posiadając 85 procent akcji, Skarb Państwa, czyli rząd, inaczej ścisłe kierownictwo rządzącej koalicji. Nie dość, że politycy mają monopol na rządzenie PGE SA. to na dodatek firma ta jest monopolistą w zakresie dystrybucji energii elektrycznej. I na tym polscy inwestorzy opierają swoje przewidywania, co do rozwoju wypadków, a ściślej, co do optymistycznej perspektywy aprecjacji akcji PGE S.A., bowiem pozycja monopolistyczna cechuje się pewnymi przewidywalnymi zachowaniami, korzystnymi z punktu widzenia posiadacza akcji firmy monopolistycznej. Oto najważniejsze z nich:
 
- monopolista zwykle dyktuje cenę swoich produktów, która jest przeważnie wyższa niż w przypadku istnienia konkurencji na rynku;
- państwowy właściciel pakietu większościowego może stawiać skuteczne bariery wejścia dla potencjalnej konkurencji.
 
       Na podstawie tych przesłanek inwestorzy założyli, że może być tylko dobrze, zapominając równocześnie, że państwo, a zwłaszcza państwo polskie jest wyjątkowo niewydolne. Doświadczenie uczy, że państwowy zarząd – bez względu na szerokość geograficzną, pod jaką działa - może doprowadzić do braków piasku nawet na Saharze. To nie żart. Z przyczyn czysto obiektywnych, własność państwowa – nawet pod szyldem spółki akcyjnej – jest mało skuteczna. Meksykański PEMEX, argentyńska YPF – państwowi monopoliści w dziedzinie wydobycia i sprzedaży ropy naftowej i jej produktów notowali straty nawet wtedy, gdy ropa zbliżała się do 150 dolarów za baryłkę. Produkty francuskiego monopolisty telefonicznego, France Telecom, są kilkakrotnie droższe niż konkurujących z nim mini-operatorów. Próba reformy takiego stanu rzeczy spotkała się z falą samobójstw pracowników szczebla decyzyjnego. Eksploatacja syberyjskich złóż gazu przez państwowego monopolistę, jakim jest Gazprom jest kilkakrotnie droższa niż przypadku niewielkich firm wydobywczych działających w wyjątkowo trudno dostępnych rejonach Alaski. Przedsiębiorstwa państwowe, nawet te strategiczne znajdujące się pod szczególną ochroną, wymagają dotacji (górnictwo, PLL LOT), a nawet bankrutują (stocznie). Pozostawienie energetyki w rękach państwa może dodatkowo doprowadzić do braków w dostawach energii, narażone jest także na presję ze strony Komisji Europejskiej, która wciąż sprzeciwia się monopolom.
       Co prawda, pozycja niezagrożona umożliwia ustanowienie ceny monopolistycznej, ale ten miecz ma dwa ostrza. Jeśli PGE SA. i państwowa energetyka zabiorą polskim konsumentom w postaci opłat za energię elektryczną za dużo, to tym ostatnim zabraknie na chleb, pocztę, PKP, naukę czy leczenie. Wysokie zyski, a raczej przychody osiągane dzięki pozycji monopolisty energetycznego uzyskane zostaną kosztem strat na innej działalności, w tym na dochodach podatkowych. W końcu i tak pojawi się konkurencja, czy to w postaci wiatraków, biogazowni, minielektrowni czy z importu, co pozbawi PGE S.A. nawet tych wymuszonych zysków, tak jak pozbawiło innego monopolistę, PLL LOT, PKP czy Pocztę Polską.
       Fundamenty państwowe są mimo wszystko kruche. PRL, która była jednym wielkim monopolem, też upadła. Liczenie na to, że tym razem będzie inaczej jest złudne. Świadczy o tym chociażby szybka rezygnacja giganta niemieckiego, RWE, z kupna pakietu większościowego PGE S.A.
 
Mętniactwo
 
        Jest jeszcze jeden aspekt tego debiutu, który mnie szczególnie niepokoi. Chodzi o sposób, w jaki się on odbywa.
        Przyzwyczaiłem się już do tego, że w Polsce prywatyzacje odbywają się w zaciszach gabinetów, bo „inaczej podobno się nie da”. Zresztą też jestem tego zdania. Zakres prywatyzacji byłby u nas znacznie mniejszy gdyby kierujący nią politycy nie mogli skorzystać z okazji i dorobić „na boku” do skromnej pensji. Widać to było szczególnie wyraźnie za rządów PiS. Pogróżki przywódcy tej partii, Jarosława Kaczyńskiego pod adresem potencjalnych koruptantów, wyglądały tak realistycznie, że zniechęciły przed korupcją większość polityków Prawa i Sprawiedliwości. Efekt? Paraliż prywatyzacyjno - decyzyjny, bo trudno przecież za prywatyzację uważać odralnianie ziemi czy inne zabiegi dokonywane zwłaszcza przez watażki z Samoobrony.
        A tu masz, prywatyzacja przez giełdę. Szczerze zaskoczyły mnie deklaracje obecnego rządu odnośnie zwiększenia zakresu tej formy prywatyzacji. Już miałem nadzieje na normalność, ale przykład PGE je rozwiał, pokazując przy okazji, jak to dobrze, że CBA powiązane było z Mariuszem Kamińskim i opcją polityczną nieżyczliwą obecnej koalicji. Niby prywatyzują przez giełdę, ale jednak tak, aby było jak dawniej, czyli mętnie.
       No, bo spójrzmy: PGE czyli Skarb Państwa oferuje na sprzedaż 259 513 500 akcji serii B. Akcje nowej emisji stanowić będą 15 procent podniesionego kapitału spółki. Liczba akcji zaoferowanych inwestorom indywidualnym wynosi 38 927 025, a liczba akcji zaoferowanych inwestorom instytucjonalnym wynosi 220 586 475. Już w tym momencie rodzi się pytanie: na jakiej podstawie inwestorzy instytucjonalni są uprzywilejowani? Przecież oni także w znakomitej większości reprezentują kapitał należący do inwestorów indywidualnych. Mam na myśli fundusze inwestycyjne i emerytalne. Ostatni kryzys zakwestionował jakość pracy, fachowość i wyniki działania inwestorów instytucjonalnych. Brakuje także mechanizmów brania odpowiedzialności za wyniki ich pracy. W wielu przypadkach rentowność inwestorów instytucjonalnych ustępowała rentowności inwestorów indywidualnych. Czyżby rząd znowu napędzał im kasę? Z jakiej racji? Dlatego, że są bardziej spolegliwe wobec państwa?
        Spółka Polska Grupa Energetyczna ogłosiła też komunikat, że całkowity popyt na akcje oferowane zgłoszony przez inwestorów instytucjonalnych i detalicznych wyniósł przy cenie 23 zł około 45 mld zł. Jest to więcej niż wynosi szacunkowa wartość kapitalizacji całej spółki oceniana na 40 miliardów. W takiej sytuacji są dwa wyjścia: albo sprzedaje się maksymalną ilość akcji, albo podnosi cenę na tę ilość, jaką zaproponowano. Tak zachowałby się każdy prywatny właściciel sprzedający swoje zasoby. Dlaczego państwo ma być wciąż marnotrawne?
        Dlaczego zafiksowano cenę akcji na 23 zł? Rozumiem, że można na tym poziomie bardzo konserwatywnie szacować popyt, ale skoro wiadomo, że ilość chętnych przewyższa 30 razy podaż akcji, to przecież trzeba ten fakt wykorzystać i sprzedawać po cenie rynkowej? Fiksowanie to korupcja, a jeśli nawet nie i niska cena jest formą prezentu darowanego przez Skarb Państwa tym szczęśliwcom, którzy akcje będą mogli kupić, to ja się pytam, z jakiej racji Skarb Państwa rezygnuje lekką ręką z kilkunastu miliardów złotych? Dlaczego znowu nie ma wolnej gry cen? Przejrzystej, prostej transakcji, w której wszyscy mają równe szanse. Jesteśmy gospodarką rynkową i nie kolejność zapisów, lecz wysokość postąpienia w licytacji powinna decydować o prawie kupna – nie tylko w przypadku papierów wartościowych. Ten kto płaci za transakcję więcej ten ceni jej obiekt wyżej – pisał Ludwig von Mises.
          Co więcej - pieniądze ze sprzedaży akcji powinny trafić do PGE, ale tylko pod warunkiem, że firma ta zostanie sprywatyzowana w 100 procentach i zapłaci reszcie Polaków za to, że ją za swoje pieniądze (podatki) powołali do życia. Taką formą zapłaty mogłoby być przekazanie do ZUS na emerytury przynajmniej 60 procent uzyskanych na sprzedaży akcji środków. Przy tak wysokim popycie jest okazja do zrobienia korzystnego interesu. Tym bardziej, że tak jest lepiej dla spółki, która jest wolna od nacisków politycznych, i dla konsumentów, którzy uwalniają się od lewiatana i politycznej prywaty. Powoływanie się na bezpieczeństwo energetyczne jest iluzją. Najwięcej bezpieczeństwa gwarantuje interes właścicielski, który w przypadku firmy posiadanej przez państwo jest najczęściej fikcją.
          Konkludując, los inwestora, któremu udało się zapisać na akcje PGE S.A. a tym bardziej uzyskać kredyt na ich kupno nie napawa optymizmem. Człowiek taki ma przed sobą perspektywę spłaty kredytu zaciągniętego na kupno akcji w firmie, która nie ma realnego właściciela, tym samym podlega naciskom politycznym i korupcyjnym. Jeśli inwestor  osiągnie zysk, to i tak będzie musiał zapłacić od niego „podatek Belki”, co wraz z kosztami uzyskania kredytu i czasu oczekiwania na właściwy moment sprzedaży może okazać się mało opłacalne. Goryczy dodaje fakt, że nieroztropne zachowania inwestorów kopiują ostrożne zwykle banki, które z jednej strony ograniczają wolumen stosunkowo bezpiecznych kredytów hipotecznych, z drugiej zaś pożyczając pieniądze pod zastaw ryzykownych akcji PGE SA. Czyżby naiwność była zaraźliwa?
 
Jan M Fijor
Jan M Fijor
O mnie Jan M Fijor

Nazywam się Jan M Fijor. 20 lat na emigracji w USA, Argentynie i Meksyku. Pracowałem tam jako barman, pośrednik, makler, doradca finansowy.  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka