Jan M Fijor Jan M Fijor
190
BLOG

Mafijny haracz

Jan M Fijor Jan M Fijor Polityka Obserwuj notkę 13

     Prowadziłem w Chicago tawernę. Parę dni po jej otwarciu zgłosił się do mnie gentleman mówiący po angielsku z południowowłoskim akcentem, z propozycją umieszczenia w moim lokalu kilku maszyn do gier hazardowych i stołu bilardowego (karambol), z których dochód byłby dzielony w stosunku 50 procent – on, 50 procent – ja. Trudno, żebym się nie zgodził.

 
Mafia włoska
 
     Maszyny do gier uatrakcyjniały tawernę, przyciągając do niej więcej klienteli; nie kosztowały mnie centa, przynosząc konkretny dochód; a poza tym mój italiański kontrahent niedwuznacznie dawał do zrozumienia, że stając się jego partnerem mogę liczyć na coś w rodzaju ochrony lokalu przed chuliganami. Z czasem, gdy nasza współpraca utrwaliła się już na dobre, moja prowizja – na wniosek samego Włocha, który równocześnie zaznaczył, że gdybym znalazł kogoś, kto mi dalszy lepszy split, on mnie z umowy zwolni - wzrosła do 60 procent.
     Współpraca z mafioso (bo nie ulegało wątpliwości, że nim był) układała się bez zarzutu i choć ludzie Włocha bywali u mnie tylko raz w miesiącu, w dniu podziału łupów, czułem się bezpiecznie, co nie było bez znaczenia, gdyż rejon miasta, w którym zlokalizowana była tawerna (tzw. Trójkąt Polonijny) nie należał do spokojnych. Po zakończeniu roku podatkowego otrzymałem od dostawcy usług hazardowych dokument W-2 (odpowiednik polskiego PIT-5) poświadczający moje zarobki, przy czym zaliczkę na poczet podatku Włoch wziął na siebie. Wszelkie wydatki poniesione z tytułu dochodu z „maszyn” miałem prawo odliczyć od dochodu do opodatkowania. Jak na działalność kojarzoną z wymuszeniami i mafijnym haraczem, była to współpraca naprawdę owocna, nic dziwnego, że zostaliśmy z Vincenzo dozgonnymi (zmarł dwa lata później) przyjaciółmi.
        Okoliczności owej współpracy z chicagowską mafią przypomniały mi się w czasie niedawnej rejestracji – już w Polsce – spółki z ograniczoną odpowiedzialnością, a konkretnie, przy okazji opłacenia, wymaganej przez prawo tzw. opłaty cywilno-prawnej w wysokości 2 procent od wartości spółki. Pomyślałem wtedy, że mafijny haracz to nic w porównaniu z tym, jak traktuje swoich obywateli władza nad Wisłą. Podatek, zwany eufemistycznie „opłatą od czynności cywilno-prawnych” jest bowiem jedną z najbardziej haniebnych instytucji fiskalnych w naszym kraju, znacznie bardziej brutalną i szkodliwą niż prowizja płacona mafii. 
 
…i polska
 
      Poza zwykłą chciwością polityków nie ma żadnego racjonalnego powodu, dla którego państwo miałoby karać obywateli za własną nieudolność (najczęściej trudne sytuacje są właśnie skutkiem złej pracy państwa) i partycypować w zyskach z transakcji, w których nie ma ono żadnego, nawet najmniejszego udziału. Opodatkowanie umów i transakcji, jak np. rejestracji spółki, pożyczki lub kupna nieruchomości jest nadużyciem i dowodem na to, że choć od 1989 roku zmieniło się w Polsce wiele, najważniejsze, czyli zły stosunek do obywateli pozostał „po staremu”.
      Zacznijmy od tego, że za wszystkie obłożone dwuprocentowym podatkiem czynności cywilno-prawne (np. utrzymanie administracji, wpisy do ksiąg wieczystych, koszty sądowe, adwokackie, notariusz, a nawet za odbitkę ksero w trakcie rejestracji) petent płaci w postaci honorarium albo innych opłaty, z których część i tak jest pokrywana już raz z naszych podatków. Liczenie mu za to po raz trzeci jest bezczelnością.
       Po drugie, opodatkowanie dotyczy najczęściej transakcji – np. pożyczki od znajomego - związanych ze stratą, cierpieniem, a nie z zyskiem i korzyścią. Opodatkowanie straty graniczy z aberracją, żeby nie powiedzieć okrucieństwem. Konieczność zaciągnięcia pożyczki pojawia się najczęściej w sytuacjach trudnych jak np. choroba, wypadek, kradzież, bankructwo, utrata pracy etc. I właśnie wtedy dopada ludzi wampir fiskalny, który z osłabionej ofiary wysysa resztki życia. Takie działania w sektorze prywatnym poczytane byłyby za bezlitosne okrucieństwo, lichwa i karane więzieniem, w najgorszym przypadku napiętnowaniem na ambonie.
       Jeśli nawet na biednego nie trafiło, każdej transakcji kupna/sprzedaży, towarzyszy zwykle spory wydatek, który został z reguły opodatkowany wcześniej, czy to w postaci podatku dochodowego, czy od zysków kapitałowych; najczęściej i jednym i drugim. Jak by tego było mało, podatek od czynności cywilno –prawnych nie podlega odliczeniu od dochodu do opodatkowania, skutkiem czego płacimy podatek od podatku. Jak na ironię, o szkodliwości opłat transakcyjnych przekonany jest nawet rząd, który w 2006 roku zmusił notariuszy do obniżenia opłat transakcyjnych, zapominając jednak o własnym udziale w haraczu, który wciąż wynosi aż 2 procent. Z trudnych do wyjaśnienia powodów, państwo wchodzi tym samym w przymusową spółkę z obywatelem, co jest działaniem mafijnym w wyjątkowo paskudnym stylu. Tym bardziej, że władza jednocześnie strzela sobie w stopy. Przecież osoba inwestująca (czy to w nieruchomość, produkcję czy jakiś inny biznes) dzieli się swoimi, już wcześniej opodatkowanymi i to też dwukrotnie (podatek dochodowy plus podatek Belki) oszczędnościami ze społeczeństwem, tworząc za swoje pieniądze miejsca pracy, produkty zaspokajające ludzkie potrzeby, rozwijając gospodarkę. Karanie ich za to nie służy popularyzacji przedsiębiorczości.
 
Monopol i konkurencja
 
       Państwo jest jedyną instytucją, która ma monopol na legalne stosowanie siły, w przeciwieństwie do mafii włoskiej, która siłę stosuje nielegalnie i ma konkurencję. I dlatego, państwo za skonfiskowany podatek od czynności cywilno-prawnych nie daje mi w zasadzie nic, a jeśli daje, to są to albo usługi zbyteczne, albo szkodliwe i służą przeważnie politykom, jak chociażby licencja na sprzedaż alkoholu, automaty do gier czy inne regulacje, na których zarabia państwo czy politycy zaprzyjaźnieni z premierem Pawlakiem czy senatorem, Misiakiem. Mafia musi się starać i dlatego państwo z taką determinacją ją tępi.
     Czy trudno się dziwić, że rząd zwolniony od odpowiedzialności działa beztrosko i marnotrawnie? Ludzie są tylko ludźmi i dlatego politycy, którzy zmarnowali kilkaset milionów euro publicznych pieniędzy, lekceważąc swoje obowiązki przy budowie Terminala nr 2 na Okęciu; którzy nie oddają do użytku latami gotowej drogi (fragment zakopianki - Myślenice - Lubień), bo ktoś zapomniał o jakiej durnej formalności, albo zezwalają na bezkarność firmy (Mostostal), która dopuszcza się paroletniego opóźnienia w oddaniu na rzecz lokalnej społeczności hali sportowej na Ursynowie, nie ponoszą żadnej odpowiedzialności. Nie mówiąc o podwójnym standardzie; ja od pożyczonych pieniędzy muszę zapłacić dwa procent, mafiosi też muszą, a rząd nie musi. Nie musi nawet tych pieniędzy oddawać, obciążając tym obowiązkiem mnie. Czy tak właśnie wygląda kryzys kapitalizmu?  
 
Jan M Fijor
www.fijor.com
Jan M Fijor
O mnie Jan M Fijor

Nazywam się Jan M Fijor. 20 lat na emigracji w USA, Argentynie i Meksyku. Pracowałem tam jako barman, pośrednik, makler, doradca finansowy.  

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka