Filip Memches Filip Memches
860
BLOG

Rezygnacja Tuska jako rosyjski polittechnologiczny spektakl

Filip Memches Filip Memches Polityka Obserwuj notkę 34

Wycofanie się Donalda Tuska ze startu w wyborach prezydenckich to objaw rusyfikacji polskiej polityki. Tak jak Władimir Putin od roku 2007 – czyli od momentu „namaszczenia” na swojego następcę Dmitrija Miedwiediewa – nie decyduje się na skorzystanie z rozmaitych, nagiętych do obowiązującego prawa, możliwości objęcia prezydentury po raz trzeci, tak premier Polski rezygnuje z Pałacu Namiestnikowskiego, mimo ogromnych szans na jego zdobycie.

 
Tusk uprawia technologię polityczną na modłę rosyjską. Wie, że cele, jakie sobie stawia, najlepiej się realizuje przy pomocy „demokracji sterowanej”. Chodzi bowiem o wykreowanie nowych podziałów politycznych, w ramach których takie ugrupowania jak PiS (pod wodzą – co ważne – braci Kaczyńskich) zostanie zmarginalizowane. Nowe podziały polityczne mają po prostu służyć hegemonii Platformy Obywatelskiej. A scenariusze są dwa.
 
Komorowski kontra blogerzy
 
Scenariusz pierwszy, najczęściej teraz wskazywany. Prezydenckim kandydatem PO zostaje Bronisław Komorowski. Cóż to oznacza? Kandydata lojalnego wobec Tuska, ze sporymi szansami na zwycięstwo, ale nie tak dużymi jak w przypadku obecnego premiera. Komorowski to typ staroświeckiego safanduły i pod tym względem podobny jest do Lecha Kaczyńskiego. Od obecnego prezydenta różni go jednak swoista polityczna bierność. Komorowski jest więc kandydatem skrojonym na miarę konstytucyjnych planów Tuska dotyczących ograniczenia prerogatyw głowy państwa.
 
Podobieństwo do Lecha Kaczyńskiego jest jednak tym czynnikiem, który osłabia kandydaturę Komorowskiego. Dlaczego? Bo utrudnia to przeciwstawianie marszałka Sejmu obecnemu prezydentowi. Kaczyński ma przynajmniej wyraziste poglądy, i jeśli się bardzo postara, jest w stanie zafrapować wyborców. Co ciekawe, ta wyrazistość nie ma nic wspólnego z radykalizmem. Mamy tu bowiem do czynienia z nachylonym ku centrum umiarkowanym konserwatyzmem politycznym i lewicową wrażliwością społeczną.
 
Komorowski natomiast to nudziarz. Oprócz siły spokoju i tak zwanej kultury osobistej, oprócz tego, że może się zaprezentować jako bohater opozycji antykomunistycznej i przykładny ojciec piątki dzieci (co akurat nie wchodzi w rachubę w przypadku Kaczyńskiego, ojca jednego dziecka), nic sobą nie prezentuje. To stylizujący się na konserwatystę polityk bez właściwości. Komorowski może więc wygrać bardziej jako niebyt niż jako byt. Zwycięstwo Komorowskiego byłoby więc realizacją formuły „każdy, byle nie Kaczyński”. Komorowski pełniłby w polityce Tuska taką samą funkcję, jaką w polityce Putina miał pełnić Miedwiediew (czy pełni, to już inna sprawa).
 
Zanim przejdziemy do scenariusza drugiego, warto się zastanowić, czego może się obawiać Tusk decydując się wystawić Komorowskiego. I w tym kontekście warto zerknąć na teren postsowiecki. W takich krajach jak Ukraina, Gruzja, Kirgizja przed laty wybuchły rewolucje zwane kolorowymi. Nie wnikajmy w rezultaty tych rewolucji. Na co innego zwróćmy uwagę – na to, kto za rewolucjami stał. A nie stały za nimi typowe opozycyjne ruchy polityczne. Główne role przypadły dysydentom z łona politycznego establishmentu oraz finansowanym z zagranicy organizacjom pozarządowym. Widmo kolorowej rewolucji spędza do dziś sen z powiek kremlowskiej elicie. Stąd kurczowa w Rosji kontrola życia politycznego (obowiązuje zasada: „divida et impera”, a kto się okazuje odporny na polittechnologiczne działania władz, ten ląduje na marginesie) z jednoczesnym zachowaniem formalnych procedur demokratycznych oraz mniej lub bardziej otwarta walka z NGO's-ami.
 
W Polsce mamy inną sytuację. Organizacje pozarządowe nie są zaangażowane w bieżący spór polityczny. Ale jest kwestia hegemonii jednej partii politycznej reprezentującej oligopol. Hegemonia ta rośnie nie z powodu realnych osiągnięć tego ugrupowania, ale za sprawą uprawianego przez nie skutecznego PR-u oraz kampanii elit biznesowych i medialnych w formule: „każdy byle nie PiS”. Złamać monopol PO – bo o nią jak wiadomo chodzi – mogą zmiany w przepływie informacji, jakie są dostarczane społeczeństwu. I tu kluczową rola należy do blogerów.
 
Jeśli Komorowski zostanie zarzucony przez rzutkich, błyskotliwych, i co nie bez znaczenia, młodych blogerów tematami Zbycha i Mira, to polityczny pojedynek o prezydenturę może wyglądać zgoła inaczej niż wizja konfliktu salonowej „Polski liberalnej” z moherową „Polską solidarną”. Naprzeciw salonowej „Polski liberalnej”, której twarzą byłby Komorowski, stanęłaby młoda „Polska sieciowa” (przedsmak tego mieliśmy w konflikcie Andrzeja Czumy i jego syna z Kataryną). Piąta władza, czyli blogerzy i w ogóle internauci mogą się okazać tubą tej części elektoratu Platformy, która srogo się zawiodła na partii „miłości”, zwłaszcza na jej retoryce liberalnej.
 
Sikorski jako sposób na polską kolorową rewolucję
 
Dlatego możemy się chyba jednak spodziewać scenariusza drugiego. I wtedy kandydatem PO zostanie Radosław Sikorski. Będzie on reprezentował Platformę, a jednocześnie będzie uosobieniem takiego „lepszego PiS-u” (jaki byłby PiS, gdyby nie było w nim tych „strasznych bliźniaków”). Będąc obcym ciałem w PO, będzie anty-PiS-owy i zarazem post-PiS-owy (więc w jakiś sposób paradoksalnie po prostu PiS-owy). Pomimo 47 lat Sikorski jawi się wciąż jako polityk młody (w Polsce od roku 1989 młodość wygrywa ze starością, wyjątek to rok 2005, do powtórki którego nie chce dopuścić oligopol). W starciu z Sikorskim Lech Kaczyński polegnie tak jak Lech Wałęsa poległ w starciu z Aleksandrem Kwaśniewskim. Blogerzy mogą podjąć niewygodne dla Platformy tematy, a wtedy Sikorski wejdzie w równorzędną pyskówkę z blogerami, będzie sobie stroił z nich żarty, jak z obecnego prezydenta. Polska kolorowa rewolucja – rewolucja nie NGO's-ów, lecz blogerów – okazałaby się niewypałem.
 
Jednak wystawienie Sikorskiego przez Tuska byłoby dla premiera ryzykiem, i to świadomym. Szef polskiej dyplomacji w przeciwieństwie do marszałka Sejmu jest bytem. Odrębnym bytem. Nie jest więc skrojony na modłę konstytucyjnych planów Tuska. To oznacza, że może się politycznie wyemancypować tak, jak to zrobił wobec braci Kaczyńskich. Wokół prezydenta Sikorskiego sformowałby się wtedy nowy obóz prawicowy. Taki wspomniany już „lepszy PiS”, który zamiast walczyć z oligopolem (siłą, która realnie ogranicza polską demokrację), troszczyłby się o „wartości chrześcijańskie”, „konserwatywną modernizację” i „wolny rynek”. W jego strukturach można byłoby sobie wyobrazić rozmaitych byłych i obecnych polityków Prawa i Sprawiedliwości, kontestujących osobę Jarosława Kaczyńskiego. Nowy twór na prawicy uderzyłby rzecz jasna przede wszystkim w PiS. I przypuszczalnie pełniłby w polityce Tuska taką samą funkcję, jaką w tandemokracji Putina-Miedwiediewa pełnią rozmaite kontrolowane partie „opozycyjne”.
 
P.S.Patrząc na działalność Sikorskiego, jego międzynarodowe koneksje, wydaje się on neokonserwatywnym jastrzębiem, który się po prostu nieco zabłąkał na podwórku polskiej polityki, a przechodząc do PO złagodniał. W chwili apogeum wojny w Gruzji, rosyjska politolog Lilia Szewcowa mówiła: „W ostatnim czasie dostrzegam większą miękkość w wystąpieniach waszego ministra wobec Rosji niż wcześniej, kiedy to Radek Sikorski pozwalał sobie na porównywanie projektu Gazociągu Północnego do Paktu Ribbentrop-Mołotow. Jego stylistyka i retoryka jest teraz znacznie bardziej zdystansowana. I nie wykluczam, że taka jest pozycja obecnego polskiego rządu z Donaldem Tuskiem na czele. Ale jak wydaje mi się, minister Sikorski reprezentuje dzisiaj stanowisko bardziej starej Europy, głównie Niemiec i Francji, które nie chcą dolewać oliwy do ognia” („Polacy zmusili Unię do działania”, „Dziennik”, 13 sierpnia 2008).
 
Czyżby więc Sikorski pozostał „rusofobem”, tyle że stał się – jakby to ujął rosyjski myśliciel Aleksander Dugin – „rusofobem cywilizowanym”?

Publicysta magazynu tygodnik.tvp.pl. Poza tym mąż i ojciec, mol internetowy, autsajder, introwertyk.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka