Kampania wyborcza Bronisława Komorowskiego oparta jest w tej chwili na jednym, podstawowym przesłaniu. Brzmi ono mniej więcej tak: „Agresywny Jarosław Kaczyński wykorzystuje tragedię smoleńską do brutalnej walki politycznej”. Wstawką taką zaczynają się lub kończą wszystkie medialne wypowiedzi większości polityków PO, mówi tak też sam kandydat. Teza ta ma wzbudzić u wyborcy naturalny odruch odrzucenia i sprzeciwu wobec osoby, która w sposób niegodny wykorzystuje tragiczną śmierć pasażerów rządowego Tu-154. Twierdzenie to jest bardzo ochoczo i sprawnie dystrybuowane przez popierające Platformę media i służalczych wobec niej dziennikarzy, a w niektórych tytułach, takich jak gazeta Wyborcza, czy TVN stało się już obowiązująca wykładnią i kontekstem przekazywania informacji.
Tymczasem jeśli na chłodno przyjrzeć się tej kampanii, widać wyraźnie iż dzieje się coś dokładnie przeciwnego. W żadnej ze znanych mi wypowiedzi Kaczyński nie stwierdził na przykład, iż należy na niego głosować gdyż „tak chciałyby ofiary katastrofy”. W mediach nie oglądaliśmy żadnego z jego zdjęć pokazujących oddawanie hołdu swojemu bratu w krypcie katedry wawelskiej, wykonanych już po ceremonii pogrzebowej, nie słyszeliśmy też ani jednej wypowiedzi „agresywnej” lub „dzielącej” – wręcz odwrotnie, pojawiające się już deklaracje są łagodzące, pojednawcze i niezwykle wyważone, momentami odnosiłem wrażenie, że aż spokojne. Kandydat PiS nie pojechał też do Smoleńska (a przecież mógł to spokojnie zrobić).
Okazuje się jednak, ze fakty dla platformerskiej machiny wyborczej nie mają żadnego znaczenia. Odnoszę wrażenie, że im bardziej stonowany jest Jarosław Kaczyński, im bardziej koncyliacyjne są jego wypowiedzi, tym więcej prawdziwej agresji jest właśnie po drugiej stronie. Dla działaczy PO „haniebnym” wykorzystywaniem pamięci ofiar w obozie PiS była drobna wzmianka o tym, iż Marta Kaczyńska wesprze moralnie brata własnego ojca. Natomiast to, że w komitecie honorowym Bronisława Komorowskiego znajdą się osoby z rodzin ofiar katastrofy (np. wdowa po Ryszardzie Kaczorowskim) już dla nikogo z nich nie jest niestosowne. A przykłady można mnożyć. Choćby dziś Bronisław Komorowski powiedział w Muzeum Powstania Warszawskiego, że „Kaczyński próbuje zawłaszczyć pamięć o żołnierzach AK”, gdy tymczasem on nic takiego nie powiedział, ba nawet nie odniósł się bezpośrednio do swoich kontrkandydatów.
W tym wszystkim najbardziej zastanawia mnie to, jak taką wyraźną dysproporcję między sferą werbalną a rzeczywistością odbierają potencjalni wyborcy PO. Muszą oni przecież widzieć, że po jednej stronie jest Niesiołowski ze słowami o „rozwódce propagującej wartości rodzinne”, Nowak z „kandydatem specjalnej troski”, Kutz z „Mao”, a po drugiej spokój, powaga, przesłanie do Rosjan, wczorajszy wywiad w którym Kaczyński najspokojniej jak się da mówi iż „widzi szansę na ponadpartyjne porozumienie”.
Przypomina mi się trochę zachowanie Donalda Tuska z debaty z Lechem Kaczyńskim przed drugą turą wyborów prezydenckich w 2005 roku (być może to ona zaważyła ona na wyników wyborów). Tusk popełnił wtedy ogromny błąd, od pierwszej sekundy atakując bardzo spokojnego, miłego rywala. Ale nie atakował go argumentami merytorycznymi, tylko sugestiami podobnymi do tych używanych dziś, typu „jest pan agresywny”. Wtedy wywołało to śmiech Kaczyńskiego i zapewne widzów przed telewizorami, bo wszyscy na własne oczy widzieli kto atakuje. Czy teraz będzie podobnie?
Jestem miłośnikiem logiki. Dzisiejsze jej powszechne lekceważenie, powoduje u mnie wyraźny ból głowy.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka