Firmus Piett Firmus Piett
214
BLOG

Gdyby nie wylecieli to by się nie rozbili

Firmus Piett Firmus Piett Polityka Obserwuj notkę 36

Gdyby na poważnie zacząć stosować skomplikowane łamańce logiczno-filozoficzno psychologiczne, podobne do tych jakie od dnia smoleńskiej katastrofy propaguje Gazeta Wyborcza, za najbardziej prawdopodobną i jednocześnie oczywistą przyczynę tej tragedii musielibyśmy uznać to, że prezydencki Tu-154 w ogóle wyleciał z Warszawy.

To co jest dla normalnego, przeciętnie inteligentnego człowieka zwyczajnym kuriozum , a za taką aberrację uważam bardzo mocną eksploatację wątku „nacisków” jako ważnej przyczyny tej katastrofy, w Gazecie Wyborczej urasta do czynnika ostatecznego i niemal jedynego.  A przecież zdrowy rozsądek podpowiada, że gdyby za naprawdę istotny uznać ów „czynnik wpływu”, należałoby w obawie o ludzkie życie zakazać wszelkich lotów z dostojnikami państwowymi czy wysokimi urzędnikami.
 
Do tak absurdalnego wniosku musi prowadzić właśnie „logika” Gazety Wyborczej, która gdy nie znaleziono żadnych dowodów na lansowaną tam tezę iż „prezydent osobiście”, być może nawet w kokpicie wydał polecenie lądowania, zmieniła front i zaczęła głosić, iż już sama obecność Kaczyńskiego „była naciskiem”. No to skoro już sama obecność jest naciskiem, to sprawa jasna. Prezydenci nie mogą latać. A najlepiej żeby samoloty w ogóle nie wylatywały z lotnisk, to i katastrof nie będzie…
 
Odnoszę wrażenie, że tak naprawdę cała ta dyskusja ma nas odciągnąć od spraw faktycznie ważnych. Bo czy ktokolwiek z nas obwinia na przykład uczestników wypadków drogowych tylko za to, że wyjechali z domu (przecież gdyby nie wyjechali wypadku by nie było – logika jest? Jest!)? Nie, normalni ludzie nie wyciągają takich wniosków. Zazwyczaj staramy się ustalić gdzie była usterka albo czy ktoś nie zajechał drogi. Nie słyszałem natomiast aby gdziekolwiek prokuratorzy ustalali czy nie było „nacisków ze strony pasażerów”.
 
Tymczasem w zaprezentowanych stenogramach są rzeczy dużo ciekawsze od domniemanych nacisków, choćby informacja przekazana załodze przez wieżę, brzmiąca mniej więcej „<jesteście> na kursie i ścieżce”, w sytuacji kiedy samolot wyraźnie już zbaczał z drogi. Pomimo to naszych mediów w ogóle to nie interesuje. Wspominaną tu Gazetę Wyborczą elektryzują natomiast głosy z rosyjskiej prasy, w której podobno piszą, że ”niezrozumiałe” wypowiedzi ze stenogramów „mogły” należeć do dyrektora Kazany. Gazeta zestawia to (wizualnie) z fragmentem zapisu w którym padają słowa „nie ma decyzji prezydenta”. Wydźwięk ma być oczywiście taki, że niewątpliwie później ta decyzja pada i dlatego samolot się rozbija.
 
Nie chcę już wracać do rozprawy z absurdalizmem tych dociekań, bo moim zdaniem mija się to z celem. Ale załóżmy na moment, że owa sugestia prezydenta (czy kogokolwiek innego) miała miejsce (choć kto czytał niedawny wywiad z byłym prezydentem Litwy Valdasem Adamkusem, który w jednej z gazet powiedział że podczas słynnej wyprawy gruzińskiej „żadnych nacisków polskiego prezydenta na pilotów nie było”, że wręcz przeciwnie, Kaczyński dociekał jedynie czy prezydenci będą mieć transport z zapasowego lotniska, powinien mieć tym większe wątpliwości co do możliwości „zbieżności psychologicznej” i naciskowej „atmosfery” obu lotów). Po przyjęciu takiego założenia należy zadać sobie pytanie: I cóż z tego? Czy prezydent musi się znać na pogodzie, na możliwościach samolotu i lotniska? Oczywista odpowiedź brzmi nie musi. Nie jest od tego. Od tych spraw miał właśnie pilotów i załogę, która gdyby uznała, że bezpiecznie wylądować się nie da, po prostu powinna zaprzestać manewru lądowania (i być może tak było). A skoro prezydent nie musi się na tym znać, to obwinianie go za coś czego nie mógł przewidzieć jest całkowicie absurdalne (choć oczywiście podkreślam iż moim zdaniem żadnych nacisków nie było, tak jak nie było ich też i w Gruzji, o czym świadczą zupełnie ignorowane przez środowisko Wyborczej wypowiedzi niemal wszystkich współpasażerów tamtego lotu, od dziennikarzy po prezydenta Litwy).
 
Przez minione tygodnie od tragedii smoleńskiej dzień w dzień serwowano obywatelom medialną papkę, której jedynym celem było zamieszanie mam w głowach. Do granic możliwości rozdmuchano wątek nacisków, który w przypadku innych katastrof tego typu pewnie nawet by nie był brany pod uwagę (bo za oczywisty uznano by fakt, że przełożony może wydawać polecenia, a rozumny podwładny odpowiednio je interpretować). Powstała atmosfera w której jedynie ważną rzeczą stało się ustalenie tego czy „on” „kazał czy nie kazał”, a sedno sprawy (na przykład to że kancelaria premiera zmieniał status tej wizyty, co zmniejszyło poziom bezpieczeństwa, na lotniskach zapasowych MSZ zarządzany przez PO nie zapewnił prezydentowi transportu) zupełnie nam ucieka.

Jestem miłośnikiem logiki. Dzisiejsze jej powszechne lekceważenie, powoduje u mnie wyraźny ból głowy.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (36)

Inne tematy w dziale Polityka