Firmus Piett Firmus Piett
50
BLOG

Balcerowicz: Euro atrakcyjniejsze teraz niż przed kryzysem

Firmus Piett Firmus Piett Polityka Obserwuj notkę 5

 

Tak się od rana zastanawiam o co właściwie chodzi z tym przyjęciem w Polsce europejskiej waluty? Jest dla mnie oczywiste że to sprawa nieunikniona, zdecydowaliśmy o tym przystępując do Unii Europejskiej (czego zresztą byłem gorącym zwolennikiem). W mediach praktycznie przeciwników euro nie ma, większość komentatorów bardzo mocno opowiada się za szybkim wprowadzeniem europejskiej waluty. Dominuje jakaś dziwna wiara w zbawczą moc euro, którego samo tylko przyjęcie ma rzekomo uzdrowić polską gospodarkę.  Jedyne co dociera do opinii publicznej to choćby dzisiejsze całkowite sprzeczne ze sobą wypowiedzi Leszka Balcerowicza, dla którego jak sam mówi „przyjęcie euro teraz jest bardziej atrakcyjne niż przed kryzysem” oraz Sławomira Skrzypka, prezesa NBP zdaniem którego „Polska nie jest gotowa (…), nie ma żadnych argumentów za wchodzeniem do ERM2 w tym roku”. Dwaj prezesi NBP, były i obecny a tak różne wizje tego co jest dobre dla polskiej gospodarki…
 
Dziś w radio jako koronny argument za wprowadzeniem euro jak najszybciej usłyszałem to że „że ludzie ze Słowacji cieszą się że mają euro, gdyż przyjeżdżają do Polski na zakupy, bo tu jest teraz taniej” cos w tym stylu mówiła dziś na antenie TOK-FM Agata Nowakowska z Gazety Wyborczej. Padają też argumenty że to ustabilizowałoby kurs polskiej waluty, wyeliminowało ryzyka kursowe itp. Ja mam z tym jednak poważny problem, gdyż moim zdaniem już na pierwszy rzut oka takiemu rozumowaniu brakuje najzwyczajniejszej w świecie logiki. Przytłaczająca większość Słowaków na zakupy do Polski nie przyjedzie, bo nie może lub nie zechce, ale nawet gdyby chciała to przecież oznacza to wzrost obrotów w naszych przygranicznych sklepach, co jest raczej korzyścią niż stratą Polski. Po drugie to że muszą gdzieś wyjeżdżać na zakupy, bo u siebie mają za drogo też nie świadczy dobrze o społecznej wartości wciskanego nam euro. Poza tym często słyszę taki argument „ceny na Słowacji wzrosły jedynie w niewielkim stopniu, więc nie ma się czego obawiać”… Tymczasem ja nie widzę najmniejszego powodu abym miał się cieszyć nawet „minimalnym” wzrostem cen, bo niby z jakiego powodu? Slogany o tym ze wyjeżdżając za granicę nie będzie trzeba wymieniać walut wydaje mi się już całkowicie kuriozalny. Z punktu widzenia zwykłego obywatela nie ma to żadnego znaczenia, może poza ułatwieniami w podróży, jednak i ten argument odpada w sytuacji kiedy do wprowadzenia euro doszłoby teraz: słaby kurs złotego w stosunku do euro i takie jego ostateczne przeliczenie oznacza tylko tyle że wyjazdy zagraniczne jeszcze długo pozostaną bardzo drogie.
 
A co z eksporterami? Podobno brak wahań kursowych jest lekiem na całe zło… Zastanówmy się zatem, co by się dzisiaj działo z naszym eksportem, gdyby nie towarzyszący kryzysowi spadek wartości złotówki? Aż strach pomyśleć. I bez tego firmy sprzedające za granicę tracą grunt pod nogami, a gdyby jeszcze musiały sprzedawać odbiorcom towary po tak wysokich cenach (a przy silnym euro nie byłoby owej „poduszki” która sprawia że obecnie ich wytwory są relatywnie tanie) spadek byłby zapewne jeszcze znacznie większy. Oczywiście taka stabilizacja kursowa jest pod wieloma względami potrzebna i wartościowa – nikt tego nie kwestionuje. Jednak moim zdaniem clue leży w terminie. Walutę polski należy zmieniać wtedy kiedy złotówka odrobi straty i stanie się na powrót mocna (może nie za mocna – by nie szkodzić eksportowi, ale na pewno mocniejsza niż teraz). Dla nas wszystkich oznaczać to będzie większą siłę nabywczą portfeli i realną a nie propagandową korzyść z przyjęcia u siebie środka płatniczego UE. Jeśli przyjmiemy euro szybko zostanie zakonserwowana „nominalna” nędza Polski. PKB liczony w europejskiej walucie będzie formalnie o wiele niższy niż jeszcze kilka lat temu – co oznaczać też będzie umniejszenie międzynarodowej roli Polski w świecie, wszędzie tam gdzie liczy się wielkość gospodarki.
 
Słuchając radia czy TV odnoszę wrażenie że szczególnie młodzi publicyści są zafascynowani euro. Dla owych młodych na dorobku ważna jest zwłaszcza  tematyka wpływów kursów walutowych na problemy ze spłatami kredytów hipotecznych. I tu tak naprawdę kryje się sedno tej sprawy. Wielu z tych „euroentuzjastycznych” ekonomistów czy dziennikarzy sama ma kredyty hipoteczne we frankach szwajcarskich, które ostatnio bardzo podrożały. Ta agitacja za szybkim wprowadzeniem euro pachnie mi z daleka lobbowaniem w swoich własnych, prywatnych sprawach, gdyż nie trzeba być ekspertem aby zauważyć że to właśnie kredytobiorcy hipoteczni w najkrótszym czasie pozytywnie odczuliby likwidację złotego. Kiedy słucham wielu programów ekonomicznych, nie można się czasami oprzeć wrażeniu że kredyty hipoteczne są obecnie podstawowym i najważniejszym problemem Polaków, a wszystkie działania winny zmierzać do „ulżenia” właśnie tej grupie. Tymczasem kredyty tego typu ma może z 1 do 3% mieszkańców Polski. 90% ludzi na takie produkty finansowe jeszcze długo nie będzie stać, a im szybkie wprowadzenie euro niczego nie da, wręcz zaszkodzi.  

 

Jestem miłośnikiem logiki. Dzisiejsze jej powszechne lekceważenie, powoduje u mnie wyraźny ból głowy.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (5)

Inne tematy w dziale Polityka