konarowski24 konarowski24
485
BLOG

Donalda Tuska z ministrami (kandydatami) przypadki

konarowski24 konarowski24 Polityka Obserwuj notkę 7

Donald Tusk zapowiedział na czwartkowej konferencji prasowej "roszady" w rządzie związane z odejściem Szefa KPRM, Tomasza Arabskiego, a właściwe wydelegowaniem go do służby w Korpusie Dyplomatycznym (nominacja na Ambasadora RP w Hiszpanii). Żegnając się ze starym przyjacielem, szykującym się na ceremonię wręczenia list uwierzytelniających, premier pożegna również kilku(?) ministrów. Nie włączając się w tę „ekscytującą” falę przewidywań, prognoz jakoby, kto mógłby odejść, pozostać, a kto zastąpić - zaproponuję Państwu, poniekąd historyczne spojrzenie na dotychczasową politykę personalną obecnego szefa rządu.

Zacznijmy od początku. Elżbieta Radziszewska, niegdyś członkini Unii Wolności, jedna z pierwotnych postaci PO, od początku zaangażowana w tworzenie partii, a także od zawsze, czyli od 2001 r. - posłanka z ramienia tego ugrupowania. Jako lekarka, znawczyni problematyki medycznej była eksponowana przez Klub w roli naczelnego specjalisty w tematyce służby zdrowia. Nie wspominając, już o tym, iż Radziszewska odpowiadała za przygotowanie programu Platformy z wymienionej wyżej dziedziny organizacji państwa. Występowała w konferencjach zdrowotnych PO, zabierała głos w imieniu partii w Sejmie opiniując ustawy MZ. Wydawała się naturalną (i tak też była przedstawiana) kandydatką na szefa resortu zdrowia w planowanym rządzie PO-PiS-u. Uchodziła za merytorycznego polityka i jednocześnie stawała się akceptowalna dla „drugiej strony”.

Do POPiS-u owszem nie doszło, ale nawet gdyby długo zapowiadana oraz oczekiwana idea urzeczywistniła się, dla Pani Radziszewskiej miejsce na stanowisku ministra zdrowia by się nie znalazło. Sympatia Donalda Tuska została skierowana w stronę poseł Ewy Kopacz, również lekarki, zarządzającej jednym z zakładów opieki zdrowotnej. Starsza o dwa lata parlamentarzystka nie mogła pochwalić się takim stażem w krajowej polityce, a także pracą, zaangażowaniem w omawianej dziedzinie. W 2006 r. Platforma powołała gabinet cieni, tworzony przez zespół partyjnych ekspertów powołanych na funkcje odpowiadających stanowiskom rządowym, który miał być alternatywą dla administracji sprawującego władzę PiS-u. To właśnie Ewa Kopacz otrzymała sprawowanie pieczy nad „zdrowiem”, zaś Radziszewskiej na pocieszenie (wielu polityków PO do dziś ma z tego powodu wyrzuty sumienia) oddano sprawy związane z „rodziną”. I tak też pozostało, w rzeczywistym rządzie PO-PSL tworzonym na jesieni 2007 r., Pani Kopacz została ministrem zdrowia, natomiast Pani Radziszewska ministrem ds. równouprawnienia. Obecnie nie piastuje żadnej funkcji w radzie ministrów, ponieważ w trakcie kadencji naraziła się środowiskom gejowskim. Nie ma się zresztą czemu dziwić, umiarkowane, zdrowe podejście do „tych spraw” budzi dziki sprzeciw. Teraz mamy otumanioną LGTB-owską ideologią (blondynkę) poseł Kozłowską - Rajewicz, którą najlepiej można skwitować parafrazując Wojciecha Cejrowskiego - „kolor włosów w tym przypadku, to nie przypadek”.

Kolejnym podobnym przykładem jest sprawa Bogdana Zdrojewskiego i Cezarego Grabarczyka. Ten pierwszy od początku swej bytności w PO wytrwale przygotowywał się do pracy w resorcie obrony - sprawował funkcję szefa komisji ON w platformerskim gabinecie cieni. Drugi polityk, mający w środowisku opinię dobrego, rzeczowego prawnika przeznaczony był na funkcję ministra sprawiedliwości. Kandydatury obydwu uznawano za 100%-owo pewne. Co się więc stało?

Otóż w 2006 r. Cezary Grabarczyk ośmielił się wystąpić przeciwko Tuskowi w głosowaniu na przewodniczącego KP Platformy Obywatelskiej i wystawić przeciw kandydatowi późniejszego premiera („Zbychowi” Chlebowskiemu), kandydaturę Zdrojewskiego właśnie. Jak się można domyślać dzisiejszy minister kultury został wówczas szefem Klubu ku wielkiemu niezadowoleniu „Donka”. Znając charakter naszego szefa rządu to nie mogło się skończyć inaczej. Obydwaj politycy wraz z chwilą zwycięstwa w 2007 r. byli przekonani, że znajdą miejsce w ministerstwach, do których pracy się przygotowywali. Podczas formowania gabinetu okazało się, że jednak nie koniecznie. Zdrojewski otrzymał resort kultury, zaś obroną narodową zajął się kompletnie niekompetentny pacyfista(!), psycholog - Bogdan Klich. Natomiast Grabarczyka, jako inicjatora akcji sprzed roku spotkało jeszcze większe upokorzenie. Dostał tekę ministra infrastruktury, oczywiście będąc w wymienionej dziedzinie całkowicie zielonym. Skutki tej nominacji odczuwamy - my i nasze samochody, do dzisiaj.

Podobnych smaczków możemy się doszukiwać w obecnym składzie rady ministrów. Odwołanie najlepszego elementu (przepraszam za urzeczowienie) poprzedniego rządu, mówię tu oczywiście o Panu ministrze Kwiatkowskim, i powołanie nie-prawnika ( bądź, co bądź lubianego przez mnie) Jarosława Gowina stanowi kolejny przykład traktowania administracji w sposób wyjątkowo nieodpowiedzialny, z pewnością nie służący Polsce, lecz utrzymaniu komfortowej sytuacji dla lidera wewnątrz własnego ugrupowania. Przy całej sympatii dla ministra Gowina, nie powinien pełnić tak wymagającej specjalistycznej wiedzy funkcji. Jestem przekonany, że Tusk zrobił to z premedytacją, nie tylko by utrzymać kontrolę nad konserwatywnym skrzydłem nobilitując lidera zaproszeniem do rządu, ale przede wszystkim go skompromitować. W moim przekonaniu, mimo wszystko premier się przeliczył, nie docenił centroprawicowego polityka, który mimo wpadek stosunkowo dobrze sobie radzi. Nie mniej jednak faktem jest, że to w naszych warunkach nie wystarczające. Natomiast Kwiatkowski może stanowić dla „Donka” rzeczywistą konkurencję ze względu na elokwencję, merytoryczność, pochwały i respekt za działalność w MS ze wszystkich stron sceny politycznej, a także przychylność wyborców. Trzymanie takiego w rządzie, pozwalanie na zbijanie politycznego kapitału mogło by okazać się niebezpieczne i Tusk to zrozumiał. Stąd taka, a nie inna decyzja.

Następnie, minister Arłukowicz - chyba najgorszy przedstawiciel gabinetu, wyjątkowo chaotyczny, niedoświadczony, bez pomysłu, nie odnajdujący się realiach ministerstwa. Wydaje mi się, że jego nominacja była kartą przetargową już w negocjacjach nad transferem do Platformy. Premier dobrze wiedział, co robi. Wyrastający na nową gwiazdę, nadzieję lewicy parlamentarzysta również mógł stwarzać pewnego rodzaju niebezpieczeństwo dla Tuska i jego ugrupowania. Ten wykorzystał sytuację i przewidując, przebieg jego ewentualnego kierownictwa w jednym z najtrudniejszych ministerstw jakim jest ministerstwo zdrowia, rzucił go na głęboką wodę, tym samym niszcząc jego karierę polityczną. Polacy, niegdyś zafascynowani młodym, błyskotliwym, charyzmatycznym i rzeczowym Arłukowiczem, dziś w pierwszej kolejności domagają się jego głowy, dymisji ze stanowiska szefa MZ.

Przykłady można by było mnożyć – dr (ekonomii) Joanna „Paprotka” Mucha – powołana na stanowisko ministra sportu tylko i wyłącznie ze względu na swoja urodę by móc się czym pochwalić na Euro2012, już nie będę się nad Panią znęcał i przypominał tych skandalicznych wpadek, wszyscy przecież je znamy (nie wierzę, że PO nie znajdzie w swoich szeregach lepszego znawcę sportu od niej); Mikołaj Budzanowski – minister skarbu państwa, z wykształcenia archeolog, historyk, wcześniej pracował w ministerstwie środowiska, chyba dalej nie trzeba :); Kosiniak-Kamysz - minister pracy, bardzo młody w wyjątkowo trudnym resorcie, nominowany ze względu na brak zgody poprzedniczki – Jolanty Fedak (twardego politycznego gracza) na reformę emerytalną (67), Michał Boni – minister administracji i cyfryzacji, najmądrzejsza postać w rządzie, niestety nie na swoim miejscu, podobnie jak większość z wymienionych wyżej państwa nie zna się na dziedzinie, która została mu powierzona, polityka społeczna jak najbardziej, ale dlaczego cyfryzacja?; mało u nas zdolnych informatyków inżynierów Panie Premierze?

Sami Państwo widzicie, co tak naprawdę jest ważne dla szefa polskiego rządu. Wydaje się, że podsumowanie z mojej strony jest zupełnie zbędne...

 

Jestem prawicowym republikaninem, a przede wszystkim zagorzałym zwolennikiem, miłośnikiem wolności. Mam poglądy chrześcijańsko - konserwatywne, mocno tradycjonalistyczne w sprawach obyczajowych, zaś umiarkowanie liberalne w kwestiach gospodarczych. Oprócz tego określam się jako skrajnego antykomunistę, przeciwnika "salonu" i obecnej "elyty" rządzącej. Jednym słowem - nonkonformista, idywidualista idący pod prąd politycznej poprawności.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka