USS Fitzgerald po kolizji
USS Fitzgerald po kolizji
Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa
513
BLOG

Morskie stłuczki

Grzegorz Gozdawa Grzegorz Gozdawa Rozmaitości Obserwuj notkę 26

       Światowe media opłynęła istna beczka śmiechu, gdy jesienią zeszłego roku rosyjski lotniskowiec ,,Admiral Kuzniecow” przemierzał morza, kierując się ku wybrzeżom Syrii. Drwiono, że czarno dymi, więc pewnie pali olej niczym umierający silnik sowieckiego ZiŁ-a, że ciągną go holowniki, i że w ogóle złom to okrutny, więc jest szansa aby po drodze rozleciał się i zatonął. Ale o dziwo, mimo wszystkich swoich konstrukcyjnych bolączek i technicznych problemów Kuzniecow jak na złość prześmiewcom dopłynął, wykonał to, co zaplanowano, zaznaczając swą bojową obecność w bliskowschodnim konflikcie i odpłynął. No a skoro tak, to znaczy, że był wystarczająco szczelny nawet jak na rosyjskie wymagania i poruszał się o własnych siłach.

         Ciekawe, że największą uciechę mieli brytole, których potężna niegdyś navy skurczyła się do lilipucich jak na morskie mocarstwo rozmiarów, a słowa słynnej pieśni: ,,Rule, Britannia! Britannia, rule the waves!” nie są w stanie nikogo poza może mocno podpitymi kibolami wznieść na wyżyny patriotycznych uniesień. Zresztą wiadomo skądinąd, że jak czuć maliznę to i szczytowanie zawodzi.

         Ubaw po pachy miała również prasa amerykańska, choć jankesom rosyjski samowar pod nosem nie dymił, jak angolom w Kanale La Manche. No i gdy już śmiechy umilkły, raptem w czerwcu - bęc! U wybrzeży japońskich, niedaleko miasta Jokosuka amerykański niszczyciel ,,Fitzgerald” zderzył się z filipińskim kontenerowcem. Zginęło siedmiu marynarzy a uszkodzony niszczyciel ma być odholowany do stoczni remontowej w Pascagoula, w stanie Missisipi, w listopadzie bieżącego roku. Nie ustały jeszcze komentarze po pierwszej ,,stłuczce”, gdy w sierpniu kolejny nieszczyciel, tym razem USS ,,John S. McCain” zderzył się na Morzu Południowochińskim, niedaleko od Singapuru, z liberyjskim tankowcem. Czyli drugie bęc, w trakcie którego zginęło dziesięciu marynarzy a sama jednostka, podobnie jak USS Fitzgerald, wymaga równie poważnych napraw.

         Tym, co niejako łączy te dwa przypadki jest fakt, iż oba niszczyciele należą do najnowocześniejszych okrętów klasy Arleigh Burke, posiadających na wyposażeniu system walki Aegis, mający za zadanie wykrycie i kierowanie ogniem w celu niszczenia samolotów i pocisków rakietowych przeciwnika, a także statków nawodnych i podwodnych. Czyli należałoby się spodziewać, że dysponujące najnowocześniejszą techniką ostrzegania przed zbliżającymi się obiektami morskimi i powietrznymi okręty w porę wykryją i zlokalizują intruza znacznie przekraczającego gabarytami uszkodzone jednostki. Bo skoro zainstalowane na nich urządzenia mają nie tylko powiadomić o zbliżającym się z szybkością przydźwiękową pocisku manewrującym długości kilku metrów, ale nawet samoczynnie go zniszczyć, to tym bardziej powinny wykryć poruszający się po kolizyjnym kursie opasły, powolny tankowiec długości 220 metrów, który przecież też ma radar. Tyle podpowiada logika i nie jest do tego potrzebna zaawansowana wiedza z dziedziny współczesnej marynarki wojennej. No więc jeśli Aegis nie wystarcza, zawsze można nad antenami radarów zainstalować bocianie gniazdo. Przecież to z niego dostrzeżono Amerykę, a wraz z nią, oczymna wyobraźni, westerny, gorączkę złota, gumę do żucia, rock ’n’ rolla i Donalda Trumpa.

         W tym bocianim gnieździe jest jakiś sens, bo okazuje się, że w przeciwieństwie do przesłania powielanego w bzdurnych klechdach o wyższości techniki nad rozumem, gdy zawiedzie człowiek wtedy dobry Boże nie pomoże ani nawet najbardziej skomputeryzowany system radarowy. Prowadzone przez dowództwo US Navy śledztwo wykazało, że rzekomym powodem morskich stłuczek jest przemęczenie załóg, w tym głównie niewyspanie. A jak załoga niewyspana, to wiadomo - zdrzemnie się w czasie wachty i nieszczęście gotowe. No choćby na górę lodową wpłynie albo nawet uderzy w Spitsbergen. O tym, co w obu przypadkach zawiniło, że zbliżania się do niezidentyfikowanego obiektu nie wykryły urządzenia kontenerowca i tankowca, tego nie przekazano, choć podejrzewam, że była to równie banalna przyczyna. Choćby taka, jak na przykład użycie radarowego ekranu do rozgrywania komputerowej gry ,,Bitwy morskie”, w celu wyłonienia mistrza załogi.

         Każdy powód może być dobry, byle nie skompromitować wad wartego miliardy dolarów systemu zwalczania i wykrywania oraz jego producenta. Jak niegdyś, w latach 90-tych, gdy po katastrofie nad Syberią francuskiego Airbusa, latającego w rosyjskiej służbie, poinformowano, że zawinił pilot, który uległ namowom kilkuletniego syna i posadził go na chwilę za sterami. A synalek, jak to malec – pewnie był niewyspany niczym amerykański marynarz abo może i nawalony jak Messerschmitt, o co w warunkach rosyjskich nietrudno, w wyniku czego w najgorszy z możliwych sposobów ,,skontaktował się” z ziemią. Gdyby był wyspany lub trzeźwy, nigdy by do tego nie doszło i chłopak szczęśliwie wylądowałby we Władywostoku.

         Takie historyjki, mające na celu ratowanie dobrego imienia znanych firm oraz ludzi dokonujących w nich za pieniądze podatników zakupów, niektórym słuchaczom i czytaczom składają się nawet do kupy w przekonującą całość, zaświadczając o ich intlektulnym poziomie. Ale nie ma w tym nic dziwnego, albowiem ciemny lud kupi wszystko, co pachnie sensacją, zwłaszcza o tragikomicznym posmaczku. I już dziś można przewidzieć, że niedługo poinformuje się publikę o zakupie przez  US Navy specjalnych budzików – takich dwudzwonkowych, które mają za zadanie utrzymywać w stanie gotowości senną załogę. Dla cięcia kosztów budziki będą produkowane w Chinach, podobnie jak zaawansowane baterie AA napędzające całe ustrojstwo, choć mimo wszystko ich cena będzie wahać się w granicach 100 tys. dolarów za sztukę, bo przecież najpotężniejszej marynarki świata nie stać na tanie buble. Wiadomo, można być oszczędnym, ale nie żeby zaraz sknerą, co odbiłoby się na gotowości bojowej pływajcego w objęciach Morfeusza amerykańskiego personelu.

         Oba wypadki, po których staranowane niszczyciele niezdolne były do dalszej służby, przywołują na myśl pewien pomysł. Oto po w roku 1862, po bitwie w zatoce Hampton Roads, gdzie konfederacki okręt pancerny ,,Virginia” staranował i zatopił dziobową ostrogą unijną fregatę ,,Cumberland”, na krótko odżyła idea budowy stalowych jednostek uzbrojonych w taran. I dziś jest chyba ten czas, gdy warto ponownie powrócić do wypróbowanych w strożytności spsobów walki, skoro oba statki – i tankowiec, i kontenerowiec tak łatwo wyeliminowały ze służby supernowoczesne niszczyciele. Nie trzeba przy tym wydawać gigantycznych pieniędzy na uzbrojenie – wystarczy mocny stalowy dziób, wola walki i drzwi od stodoły na pokładzie, z wynajętym polskim pilotem. Te ostatnie oczywiście po to, by prowadzić dalekie lotnicze rozpoznanie akwenu toczących się działań.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości