Globawake.org Globawake.org
114
BLOG

Tzw. demokracja, czyli dlaczego twój głos nie ma znaczenia

Globawake.org Globawake.org Społeczeństwo Obserwuj notkę 4

Ustrój panujący w Polsce i większości krajów świata nazywany jest demokracją. Ludzie są autentycznie przekonani, że poprzez udział w wyborach mogą decydować o kierunku działań państwa. W rzeczywistości, żyjemy pod rządami dyktatury, która jedynie skrywa się pod maską demokracji. Pokażę na przykładach jak zmanipulowany jest system wyborczy i wyjaśnię dlaczego żadnej partii prospołecznej nigdy nie uda się zdobyć władzy.


Pozorny wybór


W Polskiej polityce już chyba na dobre ustalił się system dwupartyjny na wzór amerykański, gdzie od 164 lat naprzemiennie rządzi jedna z dwóch partii – Demokraci lub Republikanie. Taka sytuacja nie wynika bynajmniej z tego, że te dwie partie są tak uwielbiane i że nikt nie jest w stanie wymyślić lepszego programu wyborczego. Jest to raczej skutek nieokiełznanych mechanizmów rządzących polityką. Z jednej strony działa siła, która doprowadza do monopolu partyjnego. Dzieje się to na tej samej zasadzie, na jakiej powstają monopole w biznesie. Z wielu powodów dużej partii jest znacznie łatwiej utrzymać swoją pozycję, niż nowej partii dojść do władzy. Duże partie szybciej rosną, co skutkuje skupianiem się całej władzy w rękach coraz mniejszej liczby z nich. Z drugiej strony, na placu boju nie może pozostać tylko jedna partia, bo wtedy stałoby się dla wszystkich jasne, że to właśnie ona ponosi całą winę za stan kraju. W konsekwencji, wyborcy szybko zapragnęliby zmiany i odwróciliby się od dominującej partii. System dwupartyjny jest więc najbardziej stabilny. Wyborcy niezadowoleni z partii rządzącej, w następnych wyborach głosują na partię opozycyjną. A gdy okazuje się, że ta partia również zawodzi ich oczekiwania, wtedy powracają do pierwszej partii, bo w ciągu czterech lat zdążyli zapomnieć co ta partia złego uczyniła. Dla dominujących partii jest to rozwiązanie idealne – każda z nich rządzi na przemian, a jednocześnie winę za złe rządy można zrzucić na partię opozycyjną.

Obie partie usilnie starają się pokazać, jak wiele je od siebie różni. PIS kreuje się na partię ludzi konserwatywnych, religijnych, z małych miejscowości. Natomiast PO kreuje się na partię ludzi młodych, wykształconych, z wielkich miast. Obie partie grają na emocjach społeczeństwa poruszając kontrowersyjne tematy, jak aborcja, eutanazja, pedofilia, LGBT czy imigracja. I choć może są to istotne tematy, to podejmowanie ich nigdy nie prowadzi do zmiany obecnego porządku. Żadna z partii tak naprawdę nawet nie ma zamiaru, żeby cokolwiek w tych kwestiach zmieniać. Chodzi im tylko o to, aby zająć umysły ludzi daremnymi dyskusjami i wprowadzić sztuczne podziały w społeczeństwie.

Tak naprawdę, obie partie różni od siebie tylko marketing i grupa docelowa, a ich programy w najważniejszych sprawach są identyczne. Zarówno PIS, jak i PO oszukują Polaków mówiąc, że jest epidemia wymagająca zamknięcia ludzi w domach. Obie partie popierają wprowadzenie coraz większej inwigilacji i “Nowej Normalności”. Obie poparły przymusowe szczepienia i technologię 5G. Podczas kampanii prezydenckiej główni kandydaci nawet nie poruszali tych tematów. Debata publiczna w demokracji jest bardzo ograniczona. Ludzie tego jednak nie zauważają, bo sami są ograniczeni. Nie potrafią sobie wyobrazić, że coś, co obowiązywało przez całe ich życie, mogłoby być zmienione.

image
“Sprytny sposób na utrzymywanie ludzi w bierności i posłuszeństwie, to ściśle ograniczyć zakres dopuszczalnych opinii, ale dopuścić bardzo ożywioną debatę w tym zakresie.” – Noam Chomsky.

Różnice programowe między głównymi partiami są niewielkie, bo obie reprezentują interesy wpływowych grup interesu z zagranicy. PIS został utworzony przez agenturę amerykańską i jest partią, która działa w interesie USA. Dlatego popiera stacjonowanie wojsk amerykańskich w Polsce i sceptycznie podchodzi do Unii Europejskiej. Natomiast PO jest partią założoną przez agenturę europejską i działa przede wszystkim dla interesów UE i Niemiec. Wszyscy najważniejsi politycy tych partii są zagranicznymi agentami. Żadna z tych partii nie działa w interesie narodu i nawet trudno sobie wyobrazić, żeby partia działająca w interesie zwykłych ludzi mogła kiedykolwiek dojść do władzy. System polityczny jest tak skonstruowany, aby maksymalnie utrudnić niezależnym partiom dojście do władzy.

image
You should have voted Democrat! = Trzeba było głosować na Demokratów!


Jednym ze sposobów, żeby odstraszyć zaradnych i uczciwych ludzi od polityki, są zarobki. Poseł na sejm może liczyć na około 6,5 tys. zł netto miesięcznie. Dodatkowo dostaje dietę poselską w wysokości 2,5 tys. zł na pokrycie kosztów utrzymania w stolicy, ale są to koszty, których nie musiałby ponosić, gdyby nie był posłem. Zostając posłem człowiek staje się osobą publiczną, a nie każdy ma na to ochotę. Do tego musi dojeżdżać lub przeprowadzić się do stolicy. To już lepiej wyjechać na Zachód i jako robotnik zarobić więcej, przy bardziej stabilnej pracy.

Wynagrodzenie prezydenta RP to około 20 tys. zł miesięcznie (tym razem brutto), co jest kwotą absurdalnie niską, jak na płacę najważniejszej osoby w państwie. A jest to praca, która dodatkowo mocno angażuje członków rodziny prezydenta. To zaledwie 1/20 tego, co zarabia prezes mBanku! A przecież kierowanie państwem jest dużo ważniejszym zajęciem niż kierowanie bankiem. Żaden naprawdę zdolny człowiek nie zechce pracować za takie pieniądze. Korporacje płacą prezesom miliony, bo wiedzą, że w ten sposób przyciągną ludzi, którzy potrafią zarobić dla nich miliardy. Oczywiście naiwny lud temu przyklaskuje, bo nie potrafi myśleć dwa kroki do przodu. Zarobki polityków są tak niskie, żeby łatwo było ich korumpować. Wystarczy, że wielki biznes zaoferuje politykowi za jego przysługę stanowisko w zarządzie firmy po zakończeniu kadencji, a trudno będzie mu oprzeć się takiej ofercie.

Media kształtują opinie


Jest rzeczą oczywistą, że to media w głównej mierze kształtują opinie społeczeństwa o partiach politycznych. A więc te pojedyncze osoby, które władają mediami, mają decydujący głos w sprawie wyników wyborów. Skoro kontrola nad mediami nie jest demokratyczna, to cała demokracja jest fikcją. Ludziom może się wydawać, że o czymś decydują, ale w rzeczywistości ich poglądy są sterowane przez media.

Partia, która będzie najlepiej przedstawiana w mediach ma zwycięstwo w kieszeni. Ale odpowiednia kampania wyborcza sporo kosztuje. Partia prospołeczna zawsze będzie w przegranej pozycji, bo zwykłych ludzi nie stać na to, żeby finansować polityków. Takie pieniądze może wyłożyć tylko wielki biznes. A ten kto płaci, zawsze wymaga czegoś w zamian. W ten sposób demokracja szybko przekształca się w oligarchię.

Tylko bardzo niewielki odsetek społeczeństwa czerpie informacje z mediów niezależnych. A potrzeba przynajmniej kilku lat głębokiego zainteresowania polityką, żeby uzyskać takie zrozumienie, żeby nie pozwolić sobą manipulować. Większość ludzi pochłonięta jest swoimi przyziemnymi sprawami – pracą, rodziną, imprezami. Nigdy nie dojdą do takiego poziomu, żeby dostrzec drugie dno wydarzeń. A media jeszcze zachęcają takich ludzi do chodzenia na wybory mówiąc, że to ich obywatelski obowiązek. Jeśli znasz się na polityce, to nie trzeba cię zachęcać do głosowania. A jeśli się nie znasz, to twoim obywatelskim obowiązkiem jest się nie wypowiadać.

Także psychologia wyborców podtrzymuje dyktaturę największych partii. Ludziom wydaje się, że skoro większość ludzi głosuje na daną partie, to znaczy że jest ona najlepsza. Dlatego sami chętniej na tę partię zagłosują. Po prostu lepiej się czują, jeśli zaliczają się do większości. Wybierają największe partie, bo instynktownie dążą do przynależności do silniejszej grupy. A głosując na mniejsze partie, mieliby poczucie zmarnowanego głosu. Innym znanym faktem jest to, że bardziej lubimy osoby, które często widujemy. Politycy rządzących partii częściej pojawiają się na ekranach telewizorów, więc sam ich widok powoduje, że ludzie oswajają się z nimi i nabierają do nich zaufania. Tylko dzięki samej niedoskonałości ludzkiej psychiki główne partie zyskują za darmo przynajmniej kilka procent poparcia.

Innym rakiem demokracji jest głosowanie na jedną partię po to, aby inna nie doszła do władzy. Na przykład część wyborców nie lubi PIS, więc głosuje na PO, byle tylko PIS nie wygrał. A ci, którzy nie lubą PO, głosują na PIS, byle PO nie doszło do władzy. Ta spirala wzajemnej nienawiści prowadzi do tego, że obie partie zyskują dodatkowe głosy.

Nie ważne kto głosuje, ważne kto liczy głosy


Skoro duże partie są tak uprzywilejowane przez media i psychologię, to wydaję się, że należałoby wspomóc te mniejsze partie, aby wyrównać ich szanse na dojście do władzy. Niestety jest zupełnie przeciwnie. System wyborczy skonstruowany jest w ten sposób, aby maksymalnie utrudnić małym partiom przedostanie się do polityki. Pierwszą przeszkodą jest tzw. próg wyborczy, który w wyborach do sejmu wynosi 5% dla partii i 8% dla koalicji. Poglądy grup, które stanowią mniej niż 5-8% społeczeństwa są więc zupełnie ignorowane, a takich grup w każdych wyborach jest kilka.

Tłumaczy nam się to tym, że gdyby było zbyt wiele partii w sejmie, to byłoby im trudno dojść do porozumienia. Jest to oczywiście tylko mydlenie oczu, bo każde głosowanie i tak sprowadza się do prostego wyboru “za” lub “przeciw”. A większa liczba partii to więcej pomysłów i nowych inicjatyw. To więcej argumentów w dyskusji, czyli reprezentacja interesów szerszej części społeczeństwa. Obecność mniejszych partii w sejmie to też możliwość pokazania ich programu wyborczego społeczeństwu i zyskania poparcia, jeśli ten program jest dobry. Próg wyborczy został wprowadzony tylko po to, aby zabetonować scenę polityczną. Jest to dokładnie ten sam schemat, który stosują monopole w biznesie, kiedy np. firma motoryzacyjna stara się o wprowadzenie nowego obowiązkowego wyposażenia samochodu. Duża firma poradzi sobie z kolejnym wymaganiem i wyższą barierą wejścia na rynek, ale mała firma może przez to zbankrutować.

Jeszcze gorszą manipulacją jest sposób przeliczania głosów na liczbę mandatów poselskich. Większość ludzi pewnie nawet nie jest świadoma tego procederu. Może się wydawać, że jeśli partia dostanie 30% głosów to zajmie 30% miejsc w sejmie, ale tak nie jest. Do określania liczby mandatów stosuje się metodę D’Hondta, która zniekształca wyniki wyborów na korzyść największych partii. Metoda D’Hondta to skomplikowany wzór matematyczny, który wynika z… zupełnie niczego. Po prostu ktoś sobie wymyślił, że tak mają być przeliczane głosy i tak już pozostało.

image
Wyniki wyborów do Sejmu RP w 2015 roku
źródło: pl.wikipedia.org

Na przykładzie wyborów do sejmu z 2015 roku, możemy zauważyć następujące rzeczy:

  • Aż 16,6% wyborców zagłosowało na partie, które nie przekroczyły progu wyborczego. Ta część społeczeństwa nie dostała żadnego reprezentanta w sejmie.

  • Mniejszość Niemiecka, pomimo mikroskopijnego poparcia dostała jedno miejsce w sejmie. Jak widać, polskie prawo jest równe dla wszystkich… chyba, że jesteś Niemcem, to wtedy cię ono nie obowiązuje. 

  • Zjednoczona Lewica dostała 42 razy więcej głosów niż Mniejszość Niemiecka, ale nie dostała ani jednego mandatu. 

  • PIS dostał 37,58% głosów, co wystarczyło, aby zdobyć 51% miejsc w sejmie, czyli 100% władzy. 

  • Na PIS zagłosowało 5,7 mln ludzi, czyli zaledwie 15% społeczeństwa. Tyle wystarczyło do przejęcia pełnej władzy w kraju. Czyli wystarczy przekupić niewielką część społeczeństwa oferując im zasiłek na dzieci, albo trzynastą emeryturę i to już wystarcza, aby rządzić wszystkimi. 

  • Za każde 100 tys. głosów, PIS dostał 4 miejsca w sejmie, a PSL tylko 2 miejsca. Czym metoda D’Hondta różni się od ręcznego fałszowania głosów?… Ja nie widzę różnicy. Jeszcze gorzej było w wyborach z 2019 roku, gdy PIS dostał 2,92 mandatu za każde 100 tys. głosów, a Konfederacja dostała tylko 0,88 mandatu. Czyli trzech wyborców PIS’u ma takie prawo głosu, jak dziesięciu wyborców Konfederacji. I to nazywacie demokracją?

Demokracja to z definicja dyktatura większości nad mniejszością. Taka dyktatura ma rację bytu, gdy w sprawach dotyczących całego społeczeństwa trzeba wybrać jedną z alternatyw np. czy Polska powinna należeć do UE czy nie. Niestety, demokracja w swej zachłanności sięga o wiele dalej i wprowadza zasadę większościową nawet tam, gdzie każdy powinien decydować o sobie. Aktualnym przykładem tego jest sprawa szczepień na koronawirusa. Kto wierzy w magiczną moc szczepionki, to niech się zaszczepi, a będzie bezpieczny, ale zdrowie innych ludzi to już nie jego interes. Takie zdroworozsądkowe podejście odeszło już w zapomnienie, a większość chce decydować o wszystkim. A jak się okazuje, w naszym systemie wyborczym 15% społeczeństwa to już większość.


Wyniki głosowania są jeszcze bardziej wypaczone przy jednomandatowej ordynacji wyborczej, a taka obowiązuje w wyborach do senatu. Tutaj zwycięzca bierze wszystko. Tabela poniżej pokazuje wyniki wyborów do senatu z 2015 roku. Jak widać, dwie największe partie rozdzieliły między sobą prawie wszystkie miejsca, a pozostałe 31% wyborców mniejszych partii musiało zadowolić się tylko nic nie znaczącą liczbą 5 ze 100 reprezentantów.

image
Wyniki wyborów do Senatu RP w 2015 roku
źródło: pl.wikipedia.org

Liczba przyznanych partii miejsc w senacie zależy tylko od tego, w ilu okręgach wyborczych uda jej się zwyciężyć. Nie ważne, czy zdobyła 70% czy 20% głosów. Jeśli tylko będzie to najwyższy wynik w okręgu, to partia otrzymuje mandat senatorski. Opłaca się więc tak rozrysować granice okręgów wyborczych, żeby te powiaty, w których partia ma poparcie większe niż potrzeba, przenieść do tych okręgów, które trzeba wzmocnić. Granice okręgów wyborczych do senatu nie pokrywają się ani z granicami województw, ani z granicami powiatów. Nie zależą nawet od liczby ludności. Największy okręg wyborczy to Oświęcim, który liczy 515 tys. wyborców, a najmniejszy to Bielsk Podlaski z 172 tys. wyborców. Każdy z nich wystawia po jednym senatorze. Dlaczego mieszkaniec Bielska Podlaskiego ma 3 razy większe prawo głosu niż wyborca z Oświęcimia? Tego nie wiadomo.

image
Granice okręgów wyborczych są kształtowane dowolnie


Partii rządzącej łatwo jest manipulować przebiegiem granic okręgów tak, aby uzyskać korzystny dla siebie wynik. Ma to nawet swoją nazwę – Gerrymandering. Na obrazku poniżej pokazano jak za pomocą sprytnie narysowanych granic, partia o mniejszym poparciu może wygrać wybory.

image
Zauważ, że twórca obrazka zadał sobie trud wyznaczenia granic w taki sposób, aby liczba ludzi w każdym okręgu wyborczym była równa. Politycy aż tyle od siebie nie wymagają. W Polsce każdy okręg wyborczy może mieć różną liczbę wyborców, a to bardzo ułatwia zadanie.

Rozwiązania ostateczne


Jeśli jakaś prospołeczna partia chciałaby się przebić do polityki, musi się liczyć ze słabszym dostępem do mediów lub nawet z ośmieszaniem w mediach. Musi walczyć z nieufnością ludzi i z ustawionym systemem wyborczym. Jeśli jakimś cudem przebije się przez te wszystkie przeszkody to i tak może zostać zablokowana przez władzę. Ludzie u władzy mogą z łatwością stworzyć nową partię o podobnym programie, czyli tzw. kontrolowaną opozycję. Taka niby-niezależna partia może przyciągnąć do siebie część wyborców i tym samym odebrać głosy prawdziwie niezależnej partii. W efekcie żadna z nich nie przekroczy progu wyborczego. A jeśli przypadkiem kontrolowana opozycja wygra wybory, to po prostu nie będzie spełniać swoich obietnic. W demokracji nikt przecież nie wymaga od partii spełniania obietnic wyborczych.

Jeśli żaden z wymienionych wyżej sposobów nie potrafi zatrzymać niezależnej partii, wtedy władza sięga po metody ostateczne – ośmieszanie, wrabianie, a nawet morderstwo. Właśnie tego doświadczył Andrzej Lepper i Samoobrona.

Andrzej Lepper był politykiem, który zasłynął z tego, że mówił niewygodną prawdę z mównicy sejmowej. Często poruszał tematy, których nie odważyłby się podjąć żaden inny polski parlamentarzysta. Kiedy zaczął zyskiwać na popularności i społeczeństwo dowiadywało się coraz więcej prawdy na temat przekrętów na miliony i miliardy złotych, których mieli dopuszczać się skorumpowani politycy, Lepperem zainteresowały się służby specjalne. Szef Samoobrony był krytykowany i ośmieszany przez wszystkie media od lewa do prawa, które za wszelką cenę chciały go zdyskredytować. Wyśmiewano jego doniesienia, że na zlecenie CIA są w Polsce przetrzymywani i torturowani amerykańscy więźniowie, co później okazało się prawdą. Jego wyborców media nazywały chamami. Kiedy ośmieszanie nie przynosiło zamierzonego rezultatu został wrobiony w tzw. “seksaferę” oraz “aferę gruntową” i doprowadzony do długów. Nic z tych rzeczy nie mogło jednak złamać Leppera. Wtedy służby sięgnęły po argument ostateczny. W 2011 roku, dwa miesiące przed wyborami do parlamentu, Andrzej Lepper został zamordowany.

W sprawie śmierci Leppera przeprowadzono bardzo niedbałe dochodzenie. Sprawcy nigdy nie ponieśli żadnej odpowiedzialności – ani karnej, ani politycznej. Politycy, którzy za tym stali, do dzisiaj są u władzy. Wniosek jest jasny – nie ma możliwości, aby jakiś uczciwy polityk mógł kiedykolwiek decydować o losach państwa. Rządząca mafia zawsze znajdzie sposób, aby do tego nie dopuścić.



Dodatkowe informacje: Dla młodych ludzi, którzy mogą nie pamiętać jakim politykiem był Andrzej Lepper, załączam tutaj jego przemówienie w sejmie - Andrzej Lepper. Służby specjalne, politycy i mafia – Pełna wersja

Głosowanie to fikcja


Warto wspomnieć o jeszcze jednej rzeczy. Nawet jeśli jakiś uczciwy człowiek dostanie się do polityki, to nie jest w stanie wiele zdziałać. Nowych ustaw wprowadza się tak wiele, że żaden człowiek nie jest w stanie się z nimi wszystkimi zapoznać.W 2017 roku weszło w życie 27 118 stron nowych ustaw i rozporządzeń. Żeby przeczytać je wszystkie, należałoby poświęcić na to 3 godziny i 37 minut każdego dnia roboczego w roku. Według analizy Grant Thornton, jeden akt prawny składa się średnio z 8 stron maszynopisu i zawiera 24 odwołania do innych aktów prawnych. Przeciętnie na jedną stronę przypadają więc po trzy odwołania. Jeśli ktoś chciałby nie tylko przeczytać nowo tworzone akty prawne, ale też rzetelnie osadzić je w kontekście prawnym, musiałby przeczytać nie 27 tys., a wręcz 678 tys. stron. To po prostu nie możliwe. Nikt nie jest w stanie tego przeczytać.
– źródło: businessinsider.com.pl

Tyle teorii. A jak wygląda stanowienie prawa w praktyce, to już pokaże wam europoseł Dobromir Sośnierz.



W czołowej demokracji świata – Unii Europejskiej, głosowanie przebiega w ten sposób, że europosłowie ledwo nadążają głosować. A jeśli przez to tempo któryś z nich źle zagłosuje, to nic takiego się nie dzieje, bo i tak nikt nie liczy głosów. Przypominam, że prawo unijne ma pierwszeństwo przed prawem krajowym, a nawet przed konstytucją.

Prawda jest taka, że to nie posłowie tworzą prawo. Prawo tworzone jest w wielkich korporacjach, przez korporacyjnych prawników. Politycy tylko bezmyślnie przyklepują to, co zostało ustalone w kuluarach. Taki jest prawdziwy obraz tak zwanej “demokracji”.

Dodatkowe informacje: Pełny film dokumentalny Dobromira Sośnierza pokazujący, jak od środka wygląda Unia Europejska i tworzenie prawa - Tam, gdzie rosną dyrektywy – raport z obłąkanego miasta [eng sub]

Czas ujrzeć świat takim, jakim jest on naprawdę. Demokracja jest tylko bajką dla naiwnych. Ustrój nam panujący to w rzeczywistości dyktatura bogaczy, czyli oligarchia. Ustrój ten przybrał maskę demokracji, żeby za stan kraju ludzie obwiniali siebie wzajemnie, a nie prawdziwą władzę, która kryje się w cieniu. System ten jest bardzo przemyślany i większość ludzi się na niego nabiera. Ale po dokładniejszym przyjrzeniu się można zauważyć wiele barier, które zostały postawione, żeby niezależnym partiom maksymalnie utrudnić dojście do władzy. Szanse, że wybory coś zmienią są takie, jak prawdopodobieństwo wygrania w Lotto, czyli w sam raz tyle, żeby podtrzymywać w ludziach nadzieję oraz żeby zaangażować ich dążenia i wysiłki w sprawę, która nie może przynieść żadnych realnych zmian. Tylko wtedy, gdy społeczeństwo utraci swoją naiwną wiarę w demokrację, zechce się organizować. I tylko wtedy będzie możliwe zbudowanie realnej siły, która będzie w stanie przeciwstawić się państwu.

Konstytucja RP mówi jednoznacznie, że władza zwierzchnia w Polsce należy do narodu, a ten sprawuje ją przez swoich przedstawicieli lub bezpośrednio. Gdyby demokracja w Polsce była autentyczna, to każdy obywatel, jeśli tylko ma takie pragnienie, mógłby wykorzystać swoje konstytucyjne prawo i głosować na ustawy bezpośrednio, z pominięciem polityków. Tego nam jednak nie wolno. Demokracja bezpośrednia jest dla polityków największym postrachem. I o to właśnie powinni walczyć wszyscy Polacy wybudzeni z Matriksa. Naszym postulatem powinno być to, aby władza powróciła bezpośrednio do narodu.

image



-----
Ten artykuł jest częścią kursu pt. "Czerwona pigułka", który pozwala ludziom wybudzić się z Matriksa. Oto pozostałe rozdziały tego kursu:
  1. Czerwona pigułka - czyli wstęp do poznania Matriksa
  2. Koronawirus - wszystko, co powinieneś wiedzieć o najmodniejszym w tym sezonie wirusie
  3. Władcy umysłów - czyli cała prawda o tym, jak na co dzień okłamują nas media
  4. Epidemia strachu - testy RT-PCR, chorujące manekiny i ukrywanie leków, czyli co robią, żebyśmy się bardziej bali
  5. Bill Gates i spółka - czyli kto nam tę plandemię zorganizował
  6. Szczepionki - informacje, przecieki i badania, czyli cała prawda o szczepieniach
  7. COVID-1984 - inwigilacja, państwo policyjne, wielki reset, czyli prawdziwe cele plandemii
  8. Masoneria - najpotężniejsza organizacja, o której istnieniu wielu ludzi nie ma pojęcia
  9. Czym jest Matrix - o prawdziwych władcach świata i ich tajnych planach



Za swój cel stawiam sobie przybliżanie ludziom ukrywanej prawdy o świecie i doprowadzenie do ich przebudzenia. Piszę na stronie Globawake.org, a także tutaj, aby zwiększyć zasięg artykułów.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo