Białogwardzista Dioma Białogwardzista Dioma
73
BLOG

O Don Miguelu, kapitanie-ex-szkutniku (II)

Białogwardzista Dioma Białogwardzista Dioma Polityka Obserwuj notkę 0

Lektura kolejnych rozdziałów opowiadających o przygodach Don Miguela kapitana-ex-szkutnika nie zrobiła na mnie wrażenia, wręcz rozczarowała. Niby miała to być książka o czymś nowym, w najgorszym wypadku dzieło przygodowe. Don Miguel jednak płynie inaczej, niż przypuszczałem.

Po mocnym odbiciu steru z kursu zmierzającego na mielizny i obraniu sobie za cel archipelag Los Politicos odzywa się w Don Miguelu po raz kolejny szkutnik. Żeby to było problemem – daj nam wtedy Boże samych takich problemów.
Główny bohater jest nadal szkutnikiem, nie stracił fachu i zacięcia ale zauważam, iż każdą kolejną kartą powieści podlewa swoje szkutnicze rozważania krzepkim kapitańskim grogiem. Skutkuje to pobudzeniem nie tylko układu krążenia, ale przede wszystkim zbosmanieniem języka. Do legendarnych wiązanek bosmańskich opiewających zawody matek, higienę oponenta, rozmiary i stan miejsc intymnych oraz relacje z kochającymi inaczej i afekt do bydła rogatego jest wciąż daleko, ale kto wie, co wyczytam w kolejnych rozdziałach.

Język ex-szkutnika kapitanieje i nie ma znaczenia, czy dzieje się tak za sprawą dobierania odpowiedniego arsenału w słownej walce z wrogimi kapitanami, czy też apriorycznie można uznać, iż bezchamski kapitan jest bezpański. Ludność Karaibów lubi jak w debacie leje się krew – taka już jej mentalność i przyzwyczajenia: kilka dziwek, kaczek, hitlerowców i zer dodanych do obiadu obfitującego w buraki i kartofle.

Rodzi się więc pytanie o to, czy kapitan musi zkapitanieć, by wiwatowano na jego cześć. Czy jeśli kapitan wrogiej armady ostrzeliwuje nasz okręt workami z zawartością szamba należy opróżniać swoje kloaki? Dla wielbicieli sejmowej naparzanki: z pewnością. Dla reszty, co zdążyła się po tysiąckroć zniesmaczyć: niekoniecznie. Wybór należy zawsze do kapitana i jego stylu żeglugi - polować na chamów czy działać.

W poprzednim wpisie wyraziłem obawę o to, by książka o przygodach Don Miguela kapitana-ex-szkutnika nie zamieniła się w tanią telenowelę z marnymi aktorami. Ech! Jak ja nie cierpię być prorokiem.

Gdybym miał jakikolwiek wpływ na fabułę omawianego utworu prosiłbym grzecznie o zrobienie czegoś dla ludzi (nie Armady) i skupienie się na Karaibskiej racji stanu, nie na stanie chamstwa w Państwie. Ono było, jest i będzie a najbardziej zabójczy dla niego jest zwyczajny i znany historii wieżliwyj atkaz uczestniczenia w tej hucpie.


Chamskie zaczepki, mimo swej masowości, nie są polityką. Ale co nią jest, skoro ogień zwalcza się ogniem, a argumentem jest pogarda? W tym wzajemnym naparzaniu po facjatach zainteresowani (sic!) nie widzą niczego, poza zaczerwienionymi twarzami oponentów. I leją się! I leeeeeeeeją!
Aż źle skrojony, przepocony frak ląduje w kącie, zazwyczaj obok znudzonego munchachy w sombrero. Po skończonej bójce w szynku podchodzą niezwłocznie wciąż zaczerwienieni dżentelmeni do munchachy i przekonują, dlaczego "ten drugi" jest chamem i musiał dostać między uszy. A munchacho się zgadza: Takiego, to tylko po mordzie lać. Ot, dziki Meksyk.

Płonie czerwienią Piter, dusi się w krasnej gorączce Trzeci Rzym a Ochotnicza Armia Zbrojnych Sił Południa maszeruje pod starymi, postrzępionymi przez kule sztandarami. Walka trwa! Możesz się przyłączyć, lecz pod swoje chorągwie nas nie wołaj, przebierać się nie nakazuj. Dziurawe mundury przylegają za mocno do sumienia. =•=

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Polityka