Jaje a babskie święto
Obudziłem się dzisiaj znacznie wcześniej niż zwykle i ledwo mogę się poruszać. Ta kanapka w gościnnym nie nadaje się do normalnego odpoczynku...
A wszystko zaczęło się na pozór prozaicznie, wczoraj rano żoneczka wysłała mnie po zakupy i następnie przygotowanie szybkiego obiadu. Powiedziała:
Najlepiej kup schabu, bo to i szybko, a i również chłopaki go lubią…
Ona też lubi, chciałem dodać, ale musi być delikatniusi i podwójnie panierowany...
Do tego schabiku dokupiłem tulipanka, aby podkreślił rangę mych poświęceń.
Rozbiłem, więc te pocięte schaboszczaczki dość dokładnie i zabrałem się do panierowania, gdy w którymś momencie mój wzrok zatrzymał się dłużej na różowych cyferkach widocznych na skorupce jajka. Właściwie to podobne rządki cyferek znajdywały się na wszystkich jajkach. Widywałem je zapewne już od wielu lat, jednak dopiero dzisiaj zdałem sobie sprawę z ich istnienia tak, jak niekiedy przez wiele lat oglądany dom sprawia nam niespodziankę obecności w tym miejscu…
Napisy nie dawały się odcyfrować, zapewne kury już musiały być pomęczone…
Coś prześwitywało w mej skołatanej głowie, że ta nowoczesność to dbałość mądrej Unii o nasze zdrowie.
Natychmiast jednak przestraszyłem się wspomnieniem tego mendelka jajeczek, które szwagierka Jadźka w ubiegłą niedzielę przywiozła w gościńcu, od własnych kurek.
Przecież ona przywiozła nam nieostęplowane!
Te jej kurzyska boso biegają po całym gospodarstwie!
Może jakąś salmonellę, albo ejdsa nam kochająca Jadźka w tych jajeczkach podrzuciła?
Pomacałem się po węzłach chłonnych, jednak żadnych zgrubień nie wyczułem. Test ten jeszcze mnie nie uspokoił i pełen trwogi zadzwoniłem do żony z delikatną ankietą w powyższej sprawie. Aniucha jak zwykle narzekała na dziesiątki od dawna znanych mi dolegliwości, ale nic nowego nie dołożyła, więc nieco się wyluzowałem i mogłem już spokojniej powrócić do dalszych prac, a przy okazji rozmyślań.
Na myśl zaczęły mi przychodzić te naukowe prace nad poprawianiem istniejącego ciągle starego, czyli klonowania, badania genetyczne, poprawiania genomów…
Zobaczyłem pole popisu dla najdzielniejszych poprawiaczy. Zapewne nowe zastępy badaczy nie będą musiały martwić się o finansowanie ich działalności, gdyż potentaci jajczarskich ferm oczekiwać będą z czekami w dłoniach na audiencję.
Ileżby taki właściciel- producent miliardów jaj rocznie, wysupłał, żeby jego stadka niosek nie potrzebowały dodatkowej obsługi poligraficznej.
Warto byłoby przymusić Matkę- Naturę, aby na drodze wymuszonej ewolucji zainstalowała w kurzych kuperkach drukarki.
Zasilanie już wymyśliła stwarzając węgorze elektryczne.
Trzebaby podpatrzeć kałamarnice atramentowe…
To się da zrobić!
Gorzej z drukarką i licznikiem…
Ale po cóż mamy Japończyków, zapewne jakieś nowe czipy wymyślą…
Właściwie miałem prawie ułożony jasny obraz działania:
Powołać fundację i zasiąść w jej radzie nadzorczej.
Należy przecież coś niecoś z olbrzymich sum mielonych w takiej nowatorskiej metodzie móc uszczknąć dla siebie. Wyobraźnia podsunęła mi przed oczy splendor, którego dostąpię będąc projektodawcą i kierownikiem przeobrażeń gatunku.
Nareszcie będę mógł korzystać z dostatku…
Rozmarzyłem się na dobre…
Może jakiś Nobelek doda splendoru. Przecież to poważne przedsięwzięcie naukowe, a nie jakieś skakanie przez płoty...
Z cudownej przyszłości sprowadził mnie do szarej teraźniejszości nerwowy głos powracającej z pracy żony:
Stary, co tam znowu przypaliłeś?
Przecież nie można oddychać od smrodu!
Za chwilę przyjdą moje Prziepsiółki, które zaprosiłam na babski wieczorek!
Faktycznie, kotlety były panierowane jeszcze w starego typu jajkach i nie sprostały postępowi… a nawet piękny tulipan nie został zauważony.
Niedyplomowany Absolwent Akademii Chłopskiego Rozumu, któremu umiłowanie Rodziny jest wstępem do relacji z Ojczyzną. Z sentymentem wraca do wartości określanych jako: wiara honor szacunek uczciwość godność
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości