O tej porze roku rozpoczynało się wielkie zabieganie. Właściwie to pierwsze kroki stawiało się do pań Kryś, Jol i Eluń z zaprzyjaźnionych biur podróży z konfidencyjnym szeptem i malutkim gościńcem wsuwanym pod biurko: Pani Eluś, a o mnie pani pamięta ?
Potem wydeptywało się ścieżynki do sklepów harcerskich, sportowych i wszędzie tam, gdzie bywały artykuły potrzebne w turystyce, choć nie tylko w turystyce.
Koledzy mający pasję wędrówek nad Morze Czarne leżące w pobliżu brzegów tureckich, pogodnymi wieczorami sącząc piwko, licytowali swoje zdolności chomikarsko- wydobywcze.
Wiesz, wyrwałem 20 koszulek do lamp i 5 szkiełek. Mam już odstawione butle i kuchenki.
A przy mnie rzucili materace i krzesełka- ale był jazgot, jak p. Niusia odstawiała kilka dla mnie. Chcieli ją rozdrapać, ale wiesz, ja jej zawsze jajeczka od siostry ze wsi podrzucam, to i ona o mnie dba.
Biseptolu już dużo uzbierałeś, bo ta moja aptekarka mogłaby coś odpalić, mówiła przedwczoraj...
Więc kiedy już ten stres przygotowawczy minął i korzystaliśmy z gorącego, bułgarskiego słoneczka, spełnialiśmy się jako przedstawiciele Polskiej Izby Handlu Zagranicznego. No nie wszyscy, bowiem biedota taka jak my, miała za mało pieniążków na hurt. My musieliśmy pozbywać się jedynie talonów żywieniowych zakupionych na utrzymanie sporej gromadki dzieci. Ale i tak się wychodziło na swoje po przeliczeniu odpowiednio sprzedanych po powrocie papierów.
Potem zaczynały się gorączki powrotów.
Taki jeden, pierwszy powrót w 1983 chciałbym przybliżyć...
Głupota do kwadratu
Nasza kwatera leżała w samym centrum miasteczka. Obrośnięta dorodną winoroślą bramka pozwalała wejść na zadbane otoczenie domu. Pokoiki były sympatyczne, a gospodarz z dumą zaprowadził nas do kompleksu łazienkowego, który przerobiony był dopiero co z przybudówki gospodarczej. Pokazywał z zadowoleniem świeżo położone glazury, porcelitowe sanitariaty.
Zapewne sąsiedzi jeszcze o takowych nie słyszeli.
Obok najważniejszego urządzenia w toalecie stał odkryty kosz, przeznaczony na zużyty papier. Zawsze rano miły gospodarz opróżniał naczynie, wrzucając zabrudzoną zawartość do odkrytego i wiecznie przepełnionego pojemnika stojącego w cieniu winorośli przy bramie. Miliony brzęczących owadów stanowiły dodatkową ozdobę posesji. Łakome muszki miały do wyboru, pachnące papiery lub słodkie grona....
Najczęściej degustowały obie propozycje na przemian....
Nasze dzieciaki zachowywały się jak „francuskie pieski”- w stołówce nic im nie smakowało.
Za tłusta ta baranina i za bardzo pikantnie przyprawiona- wybrzydzały
Tak po prawdzie to i ja miałem długie zęby na tubylcze, restauracyjne przysmaki. Gotowaliśmy więc sami w pokoiku według naszej polskiej receptury. Powstał jednak kłopot z talonami przeznaczonymi na posiłki, ale starzy „turyści” poradzili opchnąć je u kelnera. Poszły wszystkie 10-15 % taniej, to i tak miałem kupę lewa do zamiany na walutę „twardą, lub inaczej prawdziwą”. Taka pokątna wymiana była srogo zabroniona i u nas i tam, jednak prawo pozostawało martwe i wszyscy tylko szeptali o kursach danej waluty. Dreszczyk emocji miał swój urok, a jeśli uzyskane zielone opchniemy w domu, to wakacje nie będą nas dużo kosztowały, konlkudowałem!
Tak trzymać!
W pokoiku obok naszych, zamieszkiwał Bułgar z Płowdiw o imieniu Łoma. Przyjechał w wakacje dorobić jako kelner. W wolnych chwilach próbowałem rozmawiać z nim o polityce, zawsze jednak było:
Polityku niet.. polityku niet!..
Jednak któregoś wieczoru przechodząc obok, usłyszałem zza zamkniętych drzwi jakże znajomy szum zagłuszarek.
Wszedłem do jego pokoju bez pukania..
No i szto Łoma?...
Polityku niet, a ty słuchajesz „Radio Swoboda” da...?
Da.. da... Radio Swoboda...
Kręcił głową, co było oznaką potwierdzenia.
Dużo przesiadywaliśmy na plaży, bawiąc się z dziećmi i tu przykleił się do nas pewien uroczy Bułgar z Kazanłyku. Po pierwszym, zapoznawczym, niby przypadkowym spotkaniu, czuliśmy niekiedy, że on już nas wypatrywał. Stworzyła się pomiędzy nami taka komitywa i miło spędzało się w jego towarzystwie czas. W coraz częstszych kontaktach nawet nie odczuwaliśmy bariery językowej. Nikoła umiał zabawiać się również z dziećmi, jednak najwięcej czasu traciliśmy na wspólne politykowanie.
Nadszedł, jak to zawsze bywa, zbyt wcześnie, kres korzystania z urlopowego rozleniwienia. Wyjazd powrotny do domu zaplanowany mieliśmy na niedzielę rano, a w sobotnie popołudnie przywędrował na naszą kwaterę- Nikoła, przyjaciel z plaży.
Oczywiście przyszedł z flaszką rakiji.
Po osuszeniu tej przyniesionej pożegnalnej butelki wypadało się zrewanżować. Wyciągnąłem więc już spakowaną dla użytku w domu flaszkę ze Słonecznym Brzegiem. Dobrze musieliśmy mieć już w czubie, gdyż kompanowi od kielicha coś się poluźniło na sercu:
Ty Jura, dobry człowiek jesteś, i krzywdy tobie nie zrobię, a powinienem.
Taa... Ty dużo tu polityki robiłeś, a nie nada!
Taa... Powinienem to zgłosić..
Ja konfident jestem...
Moja, będąca w głęboko zaawansowanej ciąży Ania, o mało co nie urodziła, tak się wystraszyła tej mowy.
Jedziemy, natychmiast wyjeżdżamy, bo nas zamkną!
Zaczęła histeryzować, nie zwracając uwagi na mój stan opilstwa.
Jutro będzie za późno, dopadną nas na granicy, albo jeszcze wcześniej!
Ja jadę chociaż sama.
Pakuję się!
Musiałem sporo tłumaczyć, że takich konfidentów to jest trzy czwarte tutejszych mieszkańców.
Bo prawdziwy konfident się nie demaskuje!
Było nader głośno, zanim dała się ugłaskać...
Dwa tygodnie po powrocie do domu moja Anuśka powiła pięknego pięciokilowego chłopczyka.
Człowiek młody, chociaż dzieciaty, nie zawsze idzie pod rękę z mądrością!
Niedyplomowany Absolwent Akademii Chłopskiego Rozumu, któremu umiłowanie Rodziny jest wstępem do relacji z Ojczyzną. Z sentymentem wraca do wartości określanych jako: wiara honor szacunek uczciwość godność
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości