Gruzja, bomby, terroryści

  Do Moskwy z Polski daleko. Do Gruzji jeszcze dalej. Ale nie da się wykluczyć, sugerują rosyjscy funkcjonariusze służb specjalnych, że za zamachami bombowymi na stacjach metra w stolicy Rosji stoi prezydent Gruzji. Jest przecież "nieprzewidywalny", czytamy w oświadczeniu Sekretarza Rady Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej, generała Nikołaja Patruszewa w serwisie Onet.pl.

  I przy okazji rosyjskie władze wypuszczają w świat informację o tym, że "niektóre kraje udzielają Saakaszwilemu pomocy, w tym wojskowej". Czy to już dowód w sprawie...

  Rosjanie nie nazywają, póki co, żadnego kraju z imienia. Ale wiadomo doskonale, które to na świecie kraje utrzymują z Gruzją przyjacielskie kontakty. I wiadomo także doskonale, kto udziela Gruzji pomocy, w tym wojskowej.

  Rosjanie są przewidywalni.

  Ich sympatie są od lat klarowne. Scharakteryzować je można krótką dewizą, w myśl której. "kto nie z nami, ten przeciwko nam". Można mu wtedy dostawy gazu ograniczyć (Ukraina) lub rozmieszczeniem rakiet tuż przy granicy werbalnie pogrozić (Polska). Na inną Rosję przyjdzie jeszcze światu poczekać. I chyba bardzo długo. Pobożne życzenia polityków - noblistów, w stylu Prezydent Obama niewiele tu zmieniają. Bo Rosja ustępuje tylko wtedy, gdy sama na tym zdecydowanie zyskuje. Tak, jak w wypadku redukcji ilości głowic nuklearnych. Te kosztują przecież majątek, lepiej więc, by było ich mniej. Zwłaszcza, że ropa zdecydowanie potaniała.

  Kolejne bomby wybuchną w Rosji, raz na Kaukazie (wczoraj), a raz może niestety znowu, prędzej czy później, w Moskwie. Winni zostaną ukarani albo i nie. A w świat Rosjanie wyślą kolejne informacje o potencjalnych winnych...