Vermeer Vermeer
5456
BLOG

Polski kod kulturowy - naiwność polskich elit

Vermeer Vermeer Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 186


Zastanawiając się nad kodem kulturowym danego narodu, można mieć na względzie jego sztukę, cywilizację, w której wyrósł, stosunek ludzi do państwa, wreszcie relacje wobec bliźnich oraz także pewną dyspozycję mentalną ku zdarzeniom i wyzwaniom, z którymi wspólnota musi się mierzyć, jeśli chce przetrwać i potencjalnie się rozwijać.

Ów kod kulturowy powinien, lecz nie musi być powiązany ze strategią i celem, jaki stawia sobie państwo zamieszkiwane przez naród rozumiany politycznie, lecz niekoniecznie etnicznie. Kod kulturowy to, krótko mówiąc, coś, co pozwala danej wspólnocie przetrwać bez względu na zawieruchy dziejowe.


Polska specyfika, bo przecież ona nas głównie interesuje, jest wyjątkowa i sądzę, że nie będzie przesadą stwierdzenie, że uwiera naszych „przyjaciół” na wschodzie, jak i „sprzymierzeńców” na zachodzie Europy. Skuteczne utrzymanie kodu kulturowego wymaga kilku niezbędnych składowych, a mianowicie: świadomych i skutecznych elit, określonego, realizowanego bez względu na okoliczności celu, właściwej strategii, środków na realizację tejże, a także społeczeństwa ufającego w misję, nawet bez pełnego rozumienia, czym ona jest. Innymi słowy, społeczeństwo musi ufać swoim „warstwom przywódczym”. Jednak, aby to zaufanie stało się faktem, elity stojące na czele państwa i narodu, muszą udowodnić swoją przydatność i pokazać, że miejsce, które zajmują, jest zasłużone. Naród polski (przypominam - rozumiany politycznie!), który przez ostatnie trzysta lat, za wyjątkiem dwudziestolecia międzywojennego, nie miał swojego suwerennego i podmiotowego państwa, ma obecnie elity, co do których zasadne jest podejrzenie, iż, traktowane całościowo, nie są najwyższej jakości, a ich działalność nie sprzyja istnieniu silnej i suwerennej Polski. Pytanie, jak wybrnąć z tej sytuacji, jest palące. Czy wina leży w nas, czy też to wraży sąsiedzi i fałszywi sojusznicy gotują nam los, który jest naszym udziałem? Odpowiedź nie jest zapewne prosta, no ale spróbujmy rzucić trochę światła na to tajemnicze zagadnienie.

Niejednokrotnie, myśląc o elitach patriotycznych, szukając wzorców, wracamy do pokolenia II Rzeczypospolitej. Obraz tej ostatniej jest mocno wyidealizowany, lecz z całą pewnością można rzec jedno: w roku 1938 Polska jako państwo była jeszcze suwerenna i taki właśnie charakter miała decyzja podjęta w roku kolejnym. Mam na myśli decyzję o przystąpieniu do wojny na takich, a nie innych warunkach, w tej a nie innej konfiguracji polityczno - militarnej. To, że w moim przekonaniu, było to postanowienie fatalne w skutkach, nie zmienia faktu, że była to decyzja niezależna - ostatnia podmiotowa i suwerenna. Podmiotowości nie udało się odzyskać, niestety, po dzień dzisiejszy.


Jakie były ówczesne elity? Głupie, czy naiwne, czy kierowały się „honorem” czy czystą kalkulacją? Czy mimo strasznej klęski dobrze „wyposażyły” nas na kolejne dziesięciolecia w wartości, które wypracowały poprzednie pokolenia Polaków?


No cóż, można mieć szereg wątpliwości, a nawet trzeba je mieć, gdyż politykę winniśmy, jak nic innego, oceniać głównie po skutkach. W tym jednym, jedynym przypadku intencje mają znaczenie drugorzędne. Rola elit polega bowiem na tym, by działać skutecznie na rzecz wspólnoty, którą reprezentują. A polskie wartości, które mają charakter uniwersalny, warte są, by je zachować dla nas i dla tych, którzy zechcą się do nas przyłączyć. Sądzę, że Europa Środkowa i Wschodnia urządzona na polską modłę byłaby znacznie szczęśliwszym miejscem do życia niż rzeczywistość poskładana według wskazówek niemieckich bądź rosyjskich. No ale czy polskie elity gotowe są podjąć odpowiedzialne decyzje w czasach wydarzeń nadzwyczajnych, gdy trzeba uciekać się do środków, które są nam nie w smak? To zapewne tragiczny wybór, no ale taka jest nieuchronna cena, którą się płaci, gdy chce się przewodzić wspólnocie i korzystać z przywilejów związanych z władzą, posiadaniem pieniędzy, a także, co dla niektórych być może najistotniejsze -obecnością w encyklopediach i perspektywą, że się nie przeminie w ludzkiej pamięci, jak zwykły, szary człowiek.


Problem jednak w tym, że polskie elity chcą zachować swój „nieskazitelny, biały płaszcz”, jak to skomentowała jedna z bohaterek powieści Marii Dąbrowskiej „Przygody człowieka myślącego”, siedząca w czasie powstania warszawskiego w zatęchłej piwnicy bombardowanego domu.


Gdy zacząłem się zastanawiać nad dziedzictwem polskiej inteligencji, przyszły mi do głowy wspomnienia kilku znaczących postaci: Stanisława Rostworowskiego, Józefa Czapskiego, Michała Pawlikowskiego, Karoliny Lanckorońskiej oraz Luciany Frassati – Gawrońskiej, której pamiętniki stanowią swoisty kontrapunkt dla świadectw polskich autorów.


Pierwszym paradoksem, który rzuca się w oczy, jest to, iż może za wyjątkiem Pawlikowskiego, wszyscy wymienieni przez mnie polscy autorzy, są, wraz nadejściem wojny pełni nadziei i optymizmu. Co więcej, grozie wojny towarzyszą refleksje, z których można wywnioskować, co jest gorzkie, jako dla
osoby, która oczekiwałaby od elit myślenia zimnego i skutecznego, że stan wojny
jest dla Polaków stanem wprost idealnym, gdyż wyzwala w nas cechy najlepsze.
Oto bowiem Stanisław Rostworowski pisze, co następuje: „Tyle drogich mi wartości, jak rycerska tradycja, męstwo, szczerość czynów – zyskało na cenie. Tyle znienawidzonych przeze mnie walorów współczesnego nam świata, jak zysk, interes, chciwość, zakłamanie, gdzieś się nagle podziało. Przecież ta Warszawa tworzy dziś właśnie normalne społeczeństwo ludzi przychodzących sobie wzajemnie z pomocą.” Karolina Lanckorońska zauważyła: „Stałe niebezpieczeństwo wytwarza atmosferę, w której Polacy czują się dobrze, bowiem znika odpowiedzialność, odwaga nie staje się zasługą”. I dalej w tym samym duchu pojawia się uwaga, że okupacja niemiecka była podniecająca i irytująca, a terror powodował, ze cały naród stał się jednością. Nastąpiła „zupełna jedność narodu polskiego” i – uwaga - nastał okres paradoksalnie szczęśliwy!


Czy naprawdę jesteśmy skazani na tworzenie wspólnoty politycznej jedynie w warunku zagrożenia bytu, na granicy zagłady? A przede wszystkim: czy taka jest rola elit, by dopuszczać do istnienia takich warunków i okoliczności? Chcę być dobrze zrozumiany: autorzy to postaci absolutnie wybitne, osobistości, do formatu których zapewne nigdy się nawet nie zbliżę, są to postaci świetlane. Ale zarazem w tym, co piszą, jest coś okropnego, by nie powiedzieć więcej. Oto bowiem złośliwie, ale i prawdziwie można rzec, że polska elita rezygnuje z odpowiedzialności i gry politycznej. Woli sytuację przymusową, w której nie ma już pola manewru, bo wszyscy stają się jednością w obliczu zagłady. Nie trzeba prowadzić gier zakulisowych, myśleć, działać politycznie. Podczas wojny polityka zmienia jednak charakter, staje się czarno – biała, a w takich sytuacjach Polacy czują się dobrze. A przecież, jakkolwiek smutno by to brzmiało, polityka prawdopodobnie pozostanie grą życia i śmierci, strasznych i ohydnych z punktu widzenia moralności decyzji, więc chęć uniknięcia odpowiedzialności jest z jednej strony zrozumiała, lecz z drugiej jak najgorzej świadczy o elitach, które zrzucają to brzemię na barki całego społeczeństwa. To brzemię jest straszne, przyznajmy to otwarcie, no ale niestety, jeśli chce się rządzić i zarazem sprawować kierownictwo duchowe, trudno uniknąć ciemnych stron kierowania wspólnotą.


Ta ucieczka od odpowiedzialności ma ten prosty skutek, że prowadzi o do upadku wspólnoty. A ponieważ Polacy wierzą w przedustawny porządek świata, co ma sens, gdy się myśli o moralności i religii, to jednak ów „szamanizm narodowy” – pojęcie przypomniane przez trzeźwego i przyjmującego maskę cynika (z rozpaczy) Michała Pawlikowskiego, w odniesieniu do polityki, prowadzi na manowce, gdyż owo „chciejstwo” i wiara, że inni (Zachód szczególnie) nam pomogą, wesprą, jest zbrodnią przeciw interesom Polski.


Stanisław Rostworowski ufał, iż, mimo przegranej w roku 1939, Bóg musi dać Polsce życie, by sprawiedliwość i dobro nad złem zwyciężyły. Trzeba jednak trzeźwo zauważyć, że nadzieja ta się nie ziściła. Karolina Lanckorońska, osoba o niezłomnym charakterze, przytacza szereg świadectw, jak to ludzie, którzy po upadku Polski ośmielali się zwracać uwagę, że Brytyjczycy wykorzystają nas we własnym celu, byli poddawani ostracyzmowi. Gardzono tymi, którzy ostrzegali, że rodacy Churchilla potrzebują polskiej krwi, by oszczędzać własną. Mawiano, że niepodległość Polski gwarantuje król, a przecież ten nigdy słowa nie złamał. Twierdzono, że przecież „świat” nie pozwoli na oddanie połowy ziem polskich Sowietom ze względu na wspólną kulturę i wartości. No i ten honor, którym ów świat miał być rzekomo przesiąknięty. Nieszczęsne pojęcie.


Polski charakter doskonale rozumieli Sowieci, którzy po zajęciu Lwowa składali kwiaty pod pomnikiem Mickiewicza. Słuszne tedy jest stwierdzenie, że z punktu widzenia interesu państwa polskiego, bezpieczniejszy dla nas jest okupant brutalny i okrutny niż perfidny. Polacy bowiem są wobec perfidii całkowicie bezbronni. A choć łudzenie się przynosi chwilową ulgę, to jednak na dłuższą metę skutkuje upadkiem.


Ciekawą rzecz zauważył Józef Czapski, który pełne cierpienia polskie losy opisał we „Wspomnieniach starobielskich” i w książce „Na nieludzkiej ziemi”. Dla polskich elit wojskowych i politycznych propaganda wojskowa stanowiła dział trzeciorzędny. Do ówczesnego „pijaru” trafiali najgorsi, osoby, które nie nadawały się do innych zadań militarnych. Natomiast w Armii Czerwonej propaganda skupiała najlepszych i najprzebieglejszych. Czapski także ulegał złudzeniom, jak większość ówczesnych elit, że po oczekiwanej klęsce Niemiec nastanie sprawiedliwość dziejowa, owo polskie „jakoś to będzie”. Na doświadczenie wileńskie w roku 1944 i wyrażaną obawę przed powtórką w Warszawie, polskie elity mówiły, że „cały świat odpowie krzykiem oburzenia”. A jakże. Pooburzajmy się i my. Wiara w aliantów, niezłomna ufność w sprawiedliwość oraz mniemanie, że cały świat patrzy na Warszawę, to przekonanie towarzyszyło polskim elitom do samego końca.

Chyba rację miał Norwid, pisząc, że „nie będzie nic poczciwego w narodzie, gdzie energia jest sto, a inteligencja trzy, albowiem tam zawsze pierwsza uprzedzi drugą i wyskoczy, i zdradzi wszelki plan, i będzie co kilkanaście lat rzeź, rzeź niewiniątek jednego pokolenia… I będzie zniszczenie i nicość. I tak będzie.” Może dlatego Norwid nie ma pozycji Trzech Wieszczów, bo to, co pisał, jest wciąż jednak dla polskiego ucha drażniące.


Kontrastowe i pozbawione złudzeń są wspomnienia Luciany Frassati – Gawrońskiej, żony polskiego ambasadora we Włoszech i zarazem siostry błogosławionego Piera, która zauważyła, że naród polski pozbawiony jest jakiejkolwiek ostrożności dyplomatycznej. Frassati – Gawrońska wspomina swoje rozmowy z Józefem Beckiem, który przechwalał się, że razu pewnego zestrzelił żyrandol jednym strzałem. Autorka ironicznie zauważa, że nie jest to umiejętność, której akurat oczekiwalibyśmy od szefa dyplomacji. Poważnie konstatuje, że „jest wielkim nieszczęściem dla człowieka uważać się za niezwykle zdolnego i być jednocześnie nieprzyzwoicie ambitnym.” Szeroko pisze o psychozie wojennej rozpętanej przez kręgi związane z armią, a pozbawiającą społeczeństwo reszty zdrowego rozsądku. Wspomina arogancję polskich rządzących, zdezorientowane masy i dziwi się polityce bezgranicznego zaufania do wielkich ówczesnego świata, czyli Anglii i Francji. Gorzko, ale z sympatią dla nas, kreśli słowa, że tuż przed wojną Polacy zawiązali spisek przeciwko wojnie, który polegał na niechęci do uświadomienia sobie strasznego zagrożenia. Wszelkie ostrzeżenia były postrzegane jako „osłabianie ducha narodu”.


I jak gorzko brzmią słowa Benito Mussoliniego, który podczas jednej z osobistych rozmów tłumaczył włoskiej żonie polskiego dyplomaty: „Czy Polacy sobie nie zdają sprawy, że są otoczeni przez samych wrogów? Żaden Francuz i Anglik nawet palcem nie ruszy w jej obronie, a na dodatek Polski nie lubią Litwini, Ukraińcy i Żydzi i pałająca zemstą Rosja.” Proszę Państwa, o ile ktoś to czyta, czy cokolwiek się zmieniło w naszym położeniu geopolitycznym? Przypuszczam, że wątpię, jak powiedziałby Wiech.



 

Vermeer
O mnie Vermeer

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura