W Lemingowicach od zawsze niewiele się dzieje, a już w styczniu nie dzieje się prawie nic. Bo śnieg pada, zimno, a w chałupach przytulnie; gazetę, tę co zawsze, listonosz podrzuci pod drzwi, bardzo fajni dziennikarze z Ulubionej Stacji Telewizyjnej opowiedzą, jak to skutecznie walczymy z opadami śniegu i brakiem prądu, czyli tym, co – w pierwszym przypadku, opozycja zrzuca, w drugim – czego dostawy sabotuje.
Jak tam jest, siak tam jest, w każdym razie w całych Lemingowicach gmina nie organizuje żadnych przetargów, więc zastój. Jak są przetargi to monopolowy rusza pełną parą, zapełniają się cmentarze, stacja beznzynowa, ale sezon nie trwa wiecznie; trwa odkąd puszczą ostatnie mrozy, do tuż przed pierwszymi mrozami.
Żaden porządny lokalny biznesmen, ani żaden szanujący się miejscowy polityk nie będzie ganiał po mrozie z, za przeproszeniem, gilem do pasa! Nie uchodzi.
Nic więc dziwnego, że przyjazd Maestro z samej stolicy był tematem dnia, tygodnia i miesiąca. Wiodący Tytuł Prasowy* umieścił w specjalnym Lemingowickim dodatku lokalnym „Kóltóra i Inteligencia Pracójonca” obszerne dossier Maestro, z którego wynikało, że, co jak co, ale spiewać umie. I to jeszcze jak! Czekają na niego w La Scali, w Royal Opera House w Covent Garden, w Sydney smutno patrzą na tłumy pasażerów wylewających się dzień w dzień z lotniska w nadziei, że zobaczą jego rosłych ochroniarzy, za których pasem niechybnie skrywa się blond-pukiel jego słynnych włosów, a on woli w Lemingowicach, bo patriotą jest i kropka.
No i nadszedł ten wiekopomny moment, i w miejskim ośrodku kultury odliczyli się wszyscy Lemingowiczanie, oprócz hołoty, tałatajstwa, bydła i faszystów, bo ci mieli zabronione, zresztą i tak głusi.
Bilety nabyli uprzednio przez internet, bo całe Lemingowice są podłączone do internetu, a przynajmniej wszyscy Lemingowiczanie, którzy są w Partii Rozwoju, Postępu i Inteligencji, bo hołota prowincjonalna, tałatajstwo, bydło i faszyzm nie mają, bo biedni i głupi. I głusi, i ślepi, więc po co im internet?
Tak więc wszyscy uczłowieczeni Leminowiczanie zasiedli w pluszowych fotelach by się napawać i rozpływać nad słodką włoską mową podaną w formie melodii wykonanej kunsztownie.
Czekali, czekali...
I po długim czekaniu ktoś wreszcie wyszedł.
Więc zaczęli natychmiast klaskać, bo jako ludzie wykształceni umieli się zachować. W końcu najlepszy z najlepszych miał im się objawić wraz ze swoimi uznanymi talentami.
Klaskać było warto, bo chociaż osoba na scenie okazała się nie Maestro, ale Dyrektorem Domu Kultury (członek-założyciel lokalnych struktur partii), to przecież i jemu należy się szacunek.
„Eeee...” zaczął Dyrektor i wytarł chusteczką higieniczną coś z twarzy. „Eee...” dodał jeszcze, bo lubił sobie pogadać. „No więc, drodzy towarzy... pardon, funkcjonar... Eeee... aktywie... No, tele i telki... dostałem właśnie ważną wiadomość...
Wyjął z tylnej kieszeni spodni grzebień i złozoną na cztery kartkę, grzebień schował na powrót, wyciągnął z kieszeni zapoconej, fioletowej koszuli okulary Łarmani w grubych czarnych oprawach, załozył na nos i zaczął czytać:
„Drodzy Lemingowiczanie!
Wiem, że wielu z Was czekało całe życie na tę chwilę, kiedy ja pokaże Wam, co potrafię!
I bardzo Wam za to dziękuję!
Oto nadszedł ten moment!
Niniejszym chciałem zakomunikować Wam, że podjąłem jedynie słuszną decyzję o odwołaniu mojego koncertu dla Waszego dobra.
Jak wiecie, jestem super-tenorem z megabasem i mój śpiew rozwala. I dlatego, po głębokim, ponad pięcioletnim namyśle, uznałem, że nie chcę Was rozwalić. Co innego w Sydney albo innym Paryżu; tam ludzie są bardziej wyrobieni i zniosą; Wy moglibyście mieć problem.
Ale nie lękajcie się!
Oto, po równie długim, równoległym do pierwszego procesie namyślania się drugą półkulą mózgową, która u mnie, jako geniusza, jest niezależna, doszedłem do wniosku, że nie ma powodu oddawać Wam za bilety po jedyne pińcet sztuka, bo ja do Was jeszcze przyjadę, więc wtedy może się ze mną spotkacie, za drobną opłatą manipulacyjną siedemset.
Otóż dlaczego?
Otóż dlatego, że ja przyjadę do Was z czymś innym niż jakieś tam śpiewanie, bo śpiewanie jest niepoważne...
Mało kto wie, że maluję lepiej niż śpiewam, a właściwe ja sobie jedynie podśpiewuję malując, a sztuka malarska ma swoją wyższość nad śpiewem, jako że nie przebrzmiewa i nie pozostaje po niej echo, ale twardy konkret.
I dlategoż już za kilka lat przyjadę do Lemingowic z całą serią moich obrazów, na których w abstrakcyjnym skrócie będzie namalowane jak cały świat może być przytulny, przyjemny, a nam wszystkim na tym świecie ciepło, zasobnie i godziwie.
Kocham Was!
Maestro”
Dyrektor złożył kartkę na cztery i patrząc na czubek swoich butów wyjął grzebień, schował list, schował grzebień, potem okulary, poprawił zielony krawat i powoli, powoli zaczął wycofywać się za kotarę.
Ludzie siedzieli oniemiali, a potem wolno, wolno zaczeli wstawać z pluszu i w wielkim skupieniu, powoli i z godnością, gęsiego, przesuwać się ku wyjściu.
Dostojnie zkaładali palta, kożuchy, futra z owczarków kaukaskich, berety i uszanki, sprawdzali, czy mają kluczyki do samochodów i wychodzili na mróz.
A na mrozie, pod płotkiem oddzielającym placyk przed ośrodkiem kultury i drogę wybudowaną przez gminę rękami i maszynami Jedynej Firmy, Która Umie Budować Drogi w Gminie, stało sobie... stadko troglodytów. Hołoty, tałatajstwa, bydła i faszystów, które najwyraźniej czekało na drakę, bo ono zawsze czeka na drakę. Z nienawiści.
„No jak tam, melomani, koncert?”
Zawołał jeden, a na jego twarzy pojawił się wykwit nacjonalizmu i kołtuństwa. Poza tym pogarda i żadza mordu.
Przewodniczący Komar, który szedł przodem, bo przewodniczący Komar zawsze chodził przodem, zignorował chamską zaczepkę pełną inwektyw i obscenicznych opisów; głosno tylko do żony mruknął: „To był genialne!”
„Coś niesamowitego!”: chrząknąła w odpowiedzi zona, a idąca za nimi sąsiadka zawołała podnosząc ręce nad głowę: „Kawał wielkiej sztuki!”
„Ekspresja!" zawołał miejski przedsiębioraca pogrzebowy.
„Rozmach!” zachwyciła się pani z kiosku, najbardziej oczytana z całych Lemingowic.
„I na dodatek i zaśpiewane i namalowane” sapnął Zarabiający Ciągle Więcej Niż Wszyscy Inni Emeryt.
„Ale o czym pan będzie chamstwu opowiadał?” oburzyła się nagle pani z kiosku.
„Burakom?” Zawołał gniewnie Pan Były Komendant.
„K...om i złodziejom?" Retorycznie pytając dodał miejscowy asesor. Krótko i zwięźle dodał pytając, bo był jednym z liderów miejscowej inteligencji.
I poszli do swoich inteligenckich domów. Nad Lemingowicami gasły ostatnie niezamarznięte latarnie, drogą była prosta jak nigdy, bo dziury w jezdni wypełnił lód, śnieg padał, było zimno, a w chałupach przytulnie; gazetę, tę co zawsze, listonosz podrzuci pod drzwi, bardzo fajni dziennikarze z Ulubionej Stacji Telewizyjnej opowiedzą, jak to skutecznie walczymy z opadami śniegu i brakiem prądu, czyli tym, co – w pierwszym przypadku, opozycja zrzuca, w drugim – czego dostawy sabotuje.
Pozdrawiam
* Copyrights Marcin B.Brixen
Inne tematy w dziale Polityka