Rolex Rolex
168
BLOG

ŻYWOTY DYZIÓW SWAWOLNYCH

Rolex Rolex Polityka Obserwuj notkę 29

 

Przeczytałem dzisiaj jedną czy dwie analizy polityczne dotyczące Polski; ta jedna czy dwie, pisane były językiem, jakim zazwyczaj analizuje się scenę polityczną ustabilizowanej, burżuazyjnej porno-demokracji Zachodu, gdzie na przykład od tygodnia wałkuje się budżet, i co z niego wynika dla zwykłego Bryta z przyległościami, w postaci obniżenia n-tysiącom brytolskich rodzin zasiłku rodzinnego na dziecko, wzrostu akcyzy na Cydr, ale ten mocny, i cięcia wydatków na to, a kierowania strumienia pieniędzy na owo.

Jak przystało na demokrację w fazie gnicia, ale wciąż zachowującą zdolność do wleczenia się w jakimś kierunku, scena polityczno-publicystyczna podzieliła się; jedni budżet chwalą, inni ganią, ale wszyscy liczą i wszyscy zajmują się budżetem, bo budżet to tylko pieniądze, ale kiedy w nowoczesnej demokracji już nie wiadomo o ci chodzi, to niechże chociaż chodzi o pieniądze.

Przeczytałem jedną czy dwie analizy polityczne dotyczące Polski, partii politycznych, pijarowskich wizerunków, pisane przy użyciu całego tego skopiowanego z zachodu słownictwa praktyczno-technicznego i...

A no właśnie i co? Ano nic. Nuda i aż się chciało wyjść z kina!

Bo to nie o tym, i nie na temat. W Polsce, żeby trzymać się przykładu budżetu, budżety były różne. Były skromne i rozrzutne; raz rozdymały masy nędzarzy obdarzając ich przywilejami emeryta lub rencisty, innym razem cięły wydatki szykując kolejne dobrze rokujące pozostałości po komunizmie (np. rynki zbytu, czyli określoną ilość ludzi zarabiającą określone, statystyczne minimum środków, na danym terytorium, co pozwala uznać, że sprzeda się n kilogramów zwykłego proszku) do oddania temu, kto łaskawiej wybrzuszy karmankę*

Wszystkie one wzbudzały radość lub smutek rożnych redaktorów nie dlatego, że były jakieś, ale dlatego, że były tworzone przez ludzi znanego i lubianego generała, albo nie były. Niezależnie bowiem od tego, jakie one by były, albo i nie były, ich najważniejsza cechą - cechą nadającą im wartość, bądź odbierającą prawo do jakichkolwiek wartości, stawało się to, czy procent strumienia dobroci, bądź odłożonych oszczędności, ludzi honoru zasili, czy nie.

Taki sobie na przykład budżet rządu Olszewskiego, pomimo niezłych wyników ekonomicznych, był zły, bo był protekcjonistyczny i szedł na przekór, a nawet wbrew, choćby za klika lat w podobny sposób miały zachowywać się rządy od Londynu po Madagaskar i Jamajkę (ostatni kraj jest zaprzyjaźniony i nie wolno się śmiać).

A taki na przykład, kompletnie sfuszerowany budżet Balcerowicza z czasów jego chwalebnej praktyki arytmetycznej w rządach AWS-u był dobry. Okazało się co prawda, że są w nim arytmetyczne właśnie błędy (nie szacunkowe wcale, z tego co pamiętam), za które wylatuje się z hukiem z posady księgowego w Spółdzielni Krawieckiej „Za krótki płaszczyk”, ale „procent” lazł gdzie trzeba, więc jak się sprawa rypła i dużo lepszy arytmetyk Bauc błąd wykrył, natychmiast obok odkrycia przypisano mu ojcostwo błędu, nazywając odnalezioną dziurę, czyli nic, dziurą Bauca.

Trochę tak, jakby do astronomów, którzy odkryli czarną dziurę, miano pretensję o jej wyprodukowanie.

Ale po co o tym wszystkim piszę? Ano piszę o tym wszystkim dlatego, że żal mi moich młodszych kolegów, którzy przyswoiwszy sobie aparat pojęciowy zachodniej politologii i socjologii marnują czas na przykładanie go do tego, co dzieje się w Polsce, bo trochę to tak, jakby mierzyć stężenie gazów krawiecką miarą. Miara od Sasa, a mierzone do lasa.

No dobrze, powie ktoś, to taka „deza”, ale gdzie dowody?

Dowodów jest multum, wystarczyłoby skrupulatnie przeczytać budżety kolejnych, polskich rządów, zastosować do nich miary i siatkę pojęciową ukutą na zachodzie dla takiego i innego dysponowania publicznym pieniądzem, a potem przeczytać, co o takich budżetach wypisywano w kolejnych wiodących tytułach prasowych (copyright by Brixen) i mamy dowód. Pośredni.

Jak jeden z drugim generałem się uśmiechał, a właściwą agencje miał w ręku odpowiedzialny fachowiec z bogatym, ubeckim stażem – budżet był cool, jak zdarzało się odwrotnie... A! To on był zupełnie nieodpowiedzialnym budżetem „zaprzepaszczania szans rozwojowych”.

Ale to wszystko powyżej było zaledwie wstępem, bo ja chcę napisać o pośrednich dowodach na „zgeneralizowanie” i „daleko posunięta „ubekizację” polskiego życia publicznego, ale dowodach z zakresu tak zwanego przez komunardów „czynnika ludzkiego”.

Otóż, kiedy politolog opisuje np partię PO, powstałą na zlecenie znanego i lubianego generała, przy jego akuszerskiej pomocy, czym się pochwalił, stosując zespół narzędzi, którymi analizował dajmy na to Sinn Fein, albo wręcz przeciwnie, czyli brytyjską Partię Konserwatywną, to mamy tu do czynienia z niewłaściwym rozeznaniem sytuacji. Ten sam politolog biorąc się za opisanie sceny politycznej w Rosji, na Ukrainie, w Mołdawii, czy Białorusi, nie popełniłby tego błędu i w oczywisty sposób powiązał nazwy partyjne już to z nazwiskiem odpowiedniego „siłownika”, czy mafioza, w końcu na jedno wychodzi.

Zabierając się z polskie analizy przestawia, w sposób zupełnie nieuprawniony, zwrotnicę i kieruje naukowy pociąg do zupełnie niewłaściwej narzędziowni.

Żeby stoczyć bój z kwiatem polskiej politologii musiałbym mieć jednak dużo czasu, którego nie mam; muszę więc, dla tak pożądanej zwięzłości publicystycznej, odwołać do eksperymentu.

Przejdźmy od opisu zjawisk do zjawisk samych w sobie i wpuśćmy do politycznego stawu zupełnie nieznającego panujących w nim warunków leszcza i nazwijmy go Dyzio Swawolny-beta, albo lepiej: Beta-dyziem-swawolnym.

Zadanie nęcące, ale efekty moglibyśmy poznać za lat dzieścia.

Szczęśliwie, my takich Beta-dyziów-swawolnych mieliśmy już w naszej polityce; to znaczy takich leszczyków, przyniesionych w foliowej torbie i wpuszczonych do stawu, o którego prądach powierzchniowych, ukształtowaniu dna i rozpiętości flory i fauny wiedzieli niewiele, albo wręcz nic.

Dwa najbardziej, tak uważam, spektakularne i podręcznikowe wręcz przykłady, to Roman Giertych i Radek Sikorski. Trzecim, choć tu trzeba zrobić zastrzeżenie, że rybka nie była aż tak naiwna i niewinna, i przed wpuszczeniem została zapoznana z obszerna literaturą tematu, i być może została również zapoznana jeśli nie z samym generałem, to z jakaś jego emanacją, która wytłumaczyła w co gramy, był Andrzej Lepper.

Wszyscy trzej pochodzili z niebytu, to znaczy z racji historii rodzinnych, emigracji bądź pochodzenia nie mieli szansy poznać we właściwym czasie odpowiednich ludzi, dzięki czemu mogliby, nie wykazując absolutnie żadnych zdolności, umiejętności, cienia życiowych osiągnięć zostać nadwiślańskimi Rockefellerami albo premierami.

Pierwszy z przywołanych uczył się polityki na przykładach zaczerpniętych z II RP, a zrelacjonowanych przez dziadka i ojca; drugi o polityce dowiedział się od wykładowców i kolegów z Oxfordu, trzeci niczego się nie dowiedział, bo go to nie interesowało; miał jednak kwalifikacje zbliżone do kwalifikacji prezydenta Łukaszenki, to znaczy i jeden i drugi sprawowali kiedyś jakieś funkcje w upaństwowionym rolnictwie.

Wszyscy trzej znaleźli się w stawie polskiej polityki i wszyscy trzej skończyli dokładnie tak samo. Po zużyciu i wyżęciu znaleźli się w absolutnym politycznym niebycie.

Pewnie ktoś tam, przy okazji, nieźle się zabawił.

Jakby koleje ich politycznych losów nie biegły, kończyło się zawsze tym samym wyrazem twarzy.

Wytrzeszczem zdumienia i niedowierzania.

Najsmutniejszy w polskiej polityce wytrzeszcz odnotowałem u wielkiego Romana, kiedy to mecenas Widacki, tuż przed rozpoczęciem obrad sławetnej wiedeńskiej komisji, ujawnił fakt potajemnych spotkań z Kulczykiem, pod wezwaniem samych Pulinów.

Przecież spotkanie miało być niczym innym, jak kalką tego, które odbył Piasecki z gen. Sierowem! Miał przynajmniej powstać PAX! A tu klops, a nie Pax.

Wytrzeszcz zrezygnowany oglądałem z kolei u oxfrodczyka Radka Sikorskiego, kiedy dowiedział się, że po udanych żartach z prezydenta na spotkaniu prawyborczym; żartach które były subtelne jak pampers (choć funkcję miały taką, jak pampers i o taki rodzaj subtelności właśnie chodzi) w porównaniu do totalnie upadłego stylu najsłynniejszych peowskich pajaców i oszołomów, spadło mu wśród własnych partyjnych kolegów o... dziesięć procent!

W to nie uwierzyłby nawet Chruszczow Nikita i nawet jakby było napisane na tłusto w „Prawdzie”!

Trzeci wytrzeszcz, wytrzeszcz smutnego, porzuconego i starego boxera, mieliśmy okazję obserwować na twarzy Andrzeja Leppera. W tym jednak przypadku nie powinniśmy żałować aż tak głęboko, bo wskazówki miał. Smycz taka, a taka, na gwizd się wraca, a na hasło aportuje.

Chciało się pohasać po zielonych łąkach z zerwaną smyczą?

Ano to będzie się teraz kończyło polityczny byt w aurze uwodziciela partyjnych dziewic bez skazy i najbliższych przyjaciół Ryby.

A ta ryba nie ma w stawie najlepszych notowań, bo to była ryba do odłowienia, tak czy siak.

A w kolejnym odcinku zajmę się innymi postaciami „nieprzystosowanych”. Innymi, bo świadomymi przynajmniej faktu, co w trawie piszczy i co brzęczy w trzcinach. Przeanalizujemy inny katalog błędów i osiągnięć, a dotyczący ludzi, którzy wiedzieli, że staw trzeba osuszyć, muł wywieźć, a zalegające pod mułem istoty potraktować prądem i trotylem, potem zasypać wapnem. I zabetonować.

I przykryć ołowiem.

Jednym słowem, po wyczerpaniu katalogu najbardziej znanych Beta-dyziów-swawolnych, zajmiemy się fighterami.

 

Pozdrawiam

 

* kieszonkę

Rolex
O mnie Rolex

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (29)

Inne tematy w dziale Polityka