Siedziałem ja sobie właśnie w fotelu, trzymając nogi na takim specjalnym podnóżku, który tu, w dalekiej Angli, robi za znaną nam w Polszcze pufę. A w dalekiej Anglii nie ma puf. Albo są, ale wciąż jeszcze pomimo postępującej poprawności robią za wstydliwe, rodzinne eksponaty. Jest nawet taki zespół, akompaniujący wygłupom Jonathana Rossa i nazywa się „Four poofs and a piano”, ale nie o podnóżki w zespole tym chodzi, oj nie, ale o naigrawanie się z odmiennych i to w porze największej oglądalności.
Siedziałem więc sobie właśnie w fotelku, w dalekiej Angli, brytyjskie krople saksońskiego deszczu (brytyjskie w formie, a saksońskie w treści) wybijały na podwójnej (rarytas!) szybie: „The Heart Is A Lonely Hunter” imitując Peggy Lee, primo voto Normę Deloris Egstrom, kot po raz kolejny udowadniał, że nawet jak się go skrzyczy, to sofę i tak popruje, bo z jakichś powodów musi, a T.S. Eliot po raz kolejny pisał o swoich kłopotach finansowych z wydawaniem „Criteriona”, kiedy ktoś rześko zapukał do drzwi.
[Tu przechodzimy na czas teraźniejszy]
„My home is my castle” myślę i ani się ruszę. Studiuję dalej tego Eliota, bo właśnie otwieram kartę z listem, jaki Tomasz Sterns wysłał do amerykańskiego Urzędu Skarbowego, co wydaje mi się zabawne, więc chichoczę sam do Eliota, bo to wesoły w gruncie rzeczy koleś musiał być. „Nie wiem, ile zarobiłem, ale wysyłam wam pięć dolarów, to i tak z górką. Pozdrawiam” :-), czy jakoś tak.
Tymczasem ten Ktoś, kto wcześniej pukał rześko, przełączył się na natarczywie kołatanie. „Jak on kołatkę znalazł w tych mrokach?” dziwię się.
„Pewnie rodak jakiś, więc go bezruchem nie opędzę” myślę dalej i zrezygnowany zdejmują stopę pierwszą z podnóżka, za nią stopę drugą, a potem zwlekam tułów. Przez chwilę odpoczywam na czworakach po stoczeniu się na wykładzinę beige, ale potem wzwyżwstepuję, wzuwam kapcie z ciężkim westchnieniem, wlokę się do drzwi i patrzę przez szybkę, czy za nią jest cień, czy go nie ma.
Są. Niestety dwa. Więc przekręcam klucz w dolnym zamku, łańcuch odbezpieczam i otwieram. Zgodnie z oczekiwaniem znów na mnie napadało, więc tym bardziej wkurzony wbijam wzrok w szarugę, by zobaczyć, czy się da obsobaczyć.
„Świadkowie” myślę rozczarowany, bo mają broszurę pod pachą i już im chcę zasunąć ulubioną gadkę o moim konserwatywnym katolicyzmie i św. Torquemadzie, ale mnie ubiegają i wydają dźwięk, zanim ja zdążam.
„Czy nie czuł się pan jakoś dziwnie samotny i pozbawiony wiary?” zagajają, a ja ze zdziwieniem konstatuję fakt, że wywiadownia „Świadków” działa coraz lepiej, skoro przysyłają „strażników” znad Wisły.
„Czy nie chciał by pan być kochany?” zaskrzeczało drugie, które okazało się być żeńskim głosem w męskim futerale, czego wcześniej nie widziałem, bo obydwa zakutane były w celofany z jakimś głupim logiem.
„Nie, nie chciałbym, nie narzekam, żegnam ozięble” cedzę i zabieram się do oddzielenia mnie od NICH drzwiami (moimi).
„Bo jakby pan wstąpił do Platformy, byłby pan nareszcie kochany” krzyczy ten pierwszy spod celofanu i widzę w szparze w tym celofanie, że ma wąsy jak przysłowiowy londyński Marian ze scaffolding.
„Eeee...” ripostuję błyskotliwie.
„Mamy siedemdziesiąt milionów członków w samej Warszawie!” naciera żeńskie.
„Prawybory i borowikobrania!”
„Postwybory dla rozczarowanych!”
„Można wygrać w zdrapkę!”
Przekrzykują się, a ja już zaczynam się perspektywicznie bać komentarzy sąsiadów, w końcu sobota i nikt nie lubi przybłędów. Zwłaszcza drących się po drzwiami w obcym narzeczu.
„Nie” twierdzę hardo i stanowczo.
„Nie?” naskakują.
„Nie” powtarzam twardo i zdecydowanie.
„Bo głupi luj jesteś!” woła męskie.
„Cham i prostak!” dodaje żeńskie-męskie i spluwa.
„Odpad i zaścianek!”
Trzaskam drzwiami starając się przyciąć Marianowi wąsa i chyba mi się udaje, bo coś po mojej stronie trzaśnięcia spada na wykładzinę, ale może to kudeł z kota był niesiony podmuchem.
Słyszę ich jeszcze, jak oddalają się wśród drzew żywo wymieniając gniewne uwagi.
„To się nie nadaje do Europy!”, „Skandal!”
Więc raz jeszcze raz otwieram drzwi i ryczę za nimi: „A w pupę sobie nie wejdźcie, pedały!” i guzik mnie przez moment obchodzi, czy się sąsiedzi zrobią odrobinę mniej uprzejmi, czy nie.
Tekścik powstał z inspiracji Pani Urszuli Domyślnej
Pozdrawiam
Inne tematy w dziale Polityka