Moja wczorajsze ćwiczenia w byciu Niepolakiem wywołały emocje, a nawet - jak zauważył Galopujący Major - batożenie. Jak się zostaje blogerem to miękkim być nie wolno, wiecej - twardym trzeba być, co szczególnie wymagane od emigrantów, kandydatów na emigrantów i post-emigrantów, jako ze emigracja wymaga odwagi i lekka nie jest.
Batożenie przyjąłem z pokorą, co nie znaczy, że z batożenia nie należy wyciągać wniosków. Pierwszy, który przyszedł mi do głowy to taki, że emigracja rózna jest i te róznice zależą od historii - to znaczy kto, kiedy i po co wyjechał.
O ile emigrantów wojennych miałem honor poznać - pilotów, Ak-owców, NSZ-towców; współczesnej emigracji czuję się częścią; o tyle uświadomiłem sobie, że emigracja lat 70-tych i 80-tych jest mi obca i że "batożenie" było efeketem takiego nierozumienia. Skoro ich nie znam, pisał o nich nie będę; mam nadzieję, że sami poświęcą "swojej" emigracji jakiś wpis.
Kilka więc słów o emigracji, którą znam i dla której moje "ćwiczenia" były oczywistem i zrozumiałym żartem oraz dozwoloną satyrą na typy ludzkie przypływające do UK szeroką falą z kulminacją w latach 2005/2006.
Kim są? Są pozbawioną jakichkolwiek kompleksów grupą młodych ludzi, traktującą swój wyjazd nie jako konieczność a jako przygodę; zawłaszaczającą kraj pobytu dla polskości; równoprawdą i dumną częścią społeczności do której przybyli, żądającą i wymagającą, ambitną i stwarzającą konkurencję atochtonom i tym, którzy przybyli tu dużo wcześniej.
Przede wszystkim - ze względu na liczebność i charakter - są Polakami na Wyspach. Nie znam osobiście Polaka, który aspirowałby do statusu bycia Brytyjczykiem lub ubiegał się o obywatelstwo. Po co? Podobnie jak Irlandczycy, większość z nas chce i jest postrzegana jako niebrytyjska ludność Wielkiej Brytanii, podobnie jak mieszkający w Polsce Brytyjczycy chcą i pozostają Brytyjczykami mieszkającymi w Polsce.
Żarty z języka używanego przez Polaków w UK są wśród moich znajomych naturalne. Każdy - nawet ten kto przyjechał do Wielkiej Brytanii z solidnym bagażem językowym - musi się uczyć. Czy po to, żeby się wtopić w tłum? Nie. Po to, żeby móc wykonywać swoją pracę w obcym kraju. Język to narzędzie komunikacji i potwierdzenie statusu profesjonalnego. Co powiecie o lekarzu, który mówi do pacjenta: "Płoszu porożyć się na łyżku w calu wokunania zapieku"? Brzmi profesjonalnie?
Wzajemne kpiny z popełnianych błędów nie służą ośmieszaniu ale mobilizacji. Wszyscy je popełniamy nawet i w rodzimym języku. Dlaczego tępienie ich w obcym miałoby świadczyć o pogardzie? Czy szlifowanie języka słuzy utożsamianiu się z tubylcami? Wręcz przeciwnie! Mówienie prawidłowo wyodrębnia z masy tubylców, którzy zazwyczaj uzywają bardzo niepoprawnej angielszczyzny (dla wiekszości młodych Anglików np. słowa "bought" i "brought" są synonimami i znam przypadek kiedy Polka tłumaczyła krajowcom róznicę :-) Podobnie jak Accept i Except. Sam widziałem wywieszkę na bramie stadionu (III liga): "Wejście we wszystkie dni tygodnia akceptując czwartki"!
Dla rodaków zamieszkających zwarte już skupiska w Ealing czy Acton i wykonujących proste zawody nijakiej pogardy nie żywie, wręcz przeciwnie. Zachowują się i zyją trochę lepiej niż angielscy czy irlandzcy robotnicy; kontaktów szerokich nie utrzymuję podobnie jak w Polsce. Dlaczego miałbym? Tubylców traktuje identycznie. Ze względu na zawód nawiązuję kontakty srodowiskowe. Tak jak wiekszość z Was. Jeśli czegoś oczekuję, to żeby ich (poskich robotników) wyjazd do obcego kraju był zmianą statusu w górę, a nie w dół. I tak się chyba dzieje. Trzy lata temu nagminnie spotykało się polskie barmanki i obsługi zmywaków. Dzisiaj w kanjapie najszybciej spotkamy polskiego kierownika (byłą kelnerkę/a czy pomywaczkę/a).
Mój znajomy - dzisiaj prowadzący firmę budowlaną - kiedyś zatrudniał się nielegalnie u Polaków. Dzisiaj zatrudnia on. Szkotów, Anglików, Włochów... Fachowców. Tych, którzy są akurat potrzebni i dostępni.
Zgadzam się, że w ponurej rzeczywistości lat 80-tych ludzie musieli trzymać się razem, lojalność była najwyższym wymogiem (daj Boże, że była) a jakakolwiek kpina była zdradą narodową. Ale takiej postawy potrzebują słabi. Dzisiaj jesteśmy silni i żart o tym świadczy. No bo niech mnie jakiś Bryt zaczepi na Acton! A na Ealingu są dwie polskie radne. No i burmistrz zaimplementował w godło dzielnicy Ealing polskiego orła. A co ma za wyjście skoro się w swojej własnej dzierlnicy nie może dogadać? Języków chłop nie zna, ot co!
Inne tematy w dziale Polityka