Niedzielne popołudnia są z natury rzeczy bardziej upoetycznione niż – powiedzmy – wtorki rano. Przy czym dla piszącego te słowa nawet poetyczność niedzielnego popołudnia jest zaledwie niuansem towarzyszącym większej ilości wolnego czasu, pozwalającym na odkrycie, że pająki są brzydkie, ale ich produkcje potrafią być zachwycające. Sami Państwo widzicie, że poetyckość percepcji autora jest mocno banalna. Do poezji mam stosunek szczególny: podziwiam każdą próbę poetycką, potrafię się cieszyć tym, co napisali inni, ale wiem, że sam się brać nie mogę, bo „niech Pan Bóg broni”. A broni, bo bycie poetą to wystawienie się na potworne niebezpieczeństwo zdjęcia zbroi logiki, szyszaka racjonalizmu, tarczy składni, i miecza riposty. Poza tym nie umiem. Jesli zabrałem się za tłumaczenie poezji, to tylko dlatego, że jest to poezja szczególnego rodzaju; pozostając poezją jest niczym innym jak reportażem z życia. A reportaż? A to bardzo proszę; siedzę w siodle, chociaż nawet prozą jeszcze chyba żadnego nie napisałem, chyba że nie wiedząc o tym.
Za Peaerse’a zabrałem się już dawno, kilka lat temu, ale do tłumaczenia podchodziłem jak do jeża. Przekład jest zawsze wzięciem na siebie olbrzymiej odpowiedzialności. W tym przypadku chyba nawet szczególnie, bo dla narodu wychowanego na Mickiewiczach, Słowackich, Norwidach, Baczyńskich, Gajcych, Trzebińskich, Pearse musi brzmieć chropawo, odarty z całej poetyckiej ornamentyki. Dosłowny i oburzający polskie, nienawykłe do szorstkiej mowy ucho. Nienawykłe przynajmniej w poezji. Ugładzić? Byłaby to zbrodnia na stylu i niesprawiedliwość uczyniona samemu Paerse’owi. Takich rzeczy nie godzi się robić. Szukając klucza doszedłem do zaskakującego odkrycia – Herbert! Herbert? To być może byłby dobry trop, gdyby Herbert zginął w 1944, albo dał się wytrzebić komunistom w latach pięćdziesiątych, a przy tym zdążył pozostawić pisma.
Szczęśliwie przeżył i w ciągu długiego życia przekazał nam wyczerpujący „corpus” namysłu nad światem, cywilizacją, Europą, antykiem i ich antytez: Azji, komunizmu, bolszewizmu, prostactwa i małości.
Pearse byłby być może dał nam równie potężne corpus, ale nie było mu dane. Zastał rozstrzelany wraz z innymi „szaleńcami” 3 maja 1916 roku, w wieku lat trzydziestu sześciu. Herbert – bard sprawy straconej, Pearse – prorok nieoczekiwanego i wyszydzanego zwycięstwa. Ale „sprawy straconej” i „zwycięstwa” w tej samej sprawie!
Fraza poetycka Pearse’a i Herberta jest taka sama, bo jest to fraza osnuta na prawdzie. Tu nie ma miejsca na kompromis, tu nie ma miejsca na kunktatorstwo, na oglądanie się aż za nas robotę wykonają inni, na wielkie moce zamorskie, na wybawienie cudzymi rękami, prorok, wódz nieomylny, lider, nauka, Pan Bóg, bo jeśli wszystko położylibyśmy na szali moglibyśmy utracić nasz koncesjonowany kramik, i „złoty pińdziesiąt za sztukę przez siedymset pińdziesiąt sztuk literatury”. W tej poezji (Pearse’a i Herberta) nie ma miejsca na tego rodzaju kalkulacje. „Wierzysz – idź, reszta jest milczeniem”.
Proklamujący Republikę na schodach Poczty Głównej w Dublinie, bez żadnych nadziei na militarne zwycięstwo, Pearse mógł wydawać się śmiesznym kabotynem. Po sześciu dniach „Republiki”, wleczony przez regularną armię ulicami Dublina, wśród śmiechów, gwizdów, złorzeczeń i pogardy, był już tylko przegranym pajacem. Ale nie był cyrkowym pajacem, był pajacem niebezpiecznym, stąd pogarda i wściekłość wśród tłumów. Sklepy przez sześć dni nie przynosiły dochodu, rzeźnik stracił cały wystawiony na sprzedaż towar: głowizny, raciczki i wątroby świńskie, brzuszek, podgardle i krowi zad, nie wspominając wymion i jelit, a zaawansowany wiekiem sprzedawca własnych powieści, któremu nigdy się nie udało (i niestety nie uda), ale który zawsze miał nadzieję, że dzięki popadnięciu albo w nieistotny szczegół, albo w niezagrażające nikomu przyczynkarstwo historyczne lub abstrakcje, zobaczy swoje nazwisko w serii Penguin w miękkiej okładce, łkał z wściekłości oparty o stragan bojąc się, że krytycy mogą go skojarzyć z wariatem, a wtedy wszystko stracone – okładki miękkiej nie będzie.
Dlatego to właśnie on krzyczał najgłośniej i najzapalczywiej. Dał odpór i wyparł się publicznie – tak, żeby wszyscy widzieli. Patrioci też krzyczeli, ile sił w płucach. Dziesięciolecia ich pracy w celu pozyskania przychylności zamorskiej potęgi legły w gruzach!
Przecież wolność miała być dana bez konieczności zawieszania działania bazaru! Bez zamieszania i zawieruchy, bez przykrego obowiązku zzuwania filcowych kapci, na mocy dekretu ogólnoświatowej konferencji, która proklamuje niepodległość dla nas, przy aplauzie światowej opinii publicznej, nie mogącej zachować się inaczej wobec naszych literackich osiągnięć i ofiary krwi nie naszej! Wolność miała przyjść i być ogłoszona w porannej gazecie, na pierwszej stronie, tłustym drukiem, i miało to nie mieć jakiegokolwiek bądź związku z notowaniami na giełdach, temperaturą herbaty z mlekiem, a już broń Boże nie mogło zaniepokoić żony lub mieć destrukcyjny wpływ na edukację dzieci, które przecież wysłaliśmy do dobrego liceum i włożyliśmy dużo wysiłku w to, żeby nie miały tego okropnego, lokalnego akcentu.
Do chóru złorzeczących dołączyli zwyczajowo agenci – za to mają płacone od godziny - ale nie musieli aż tak bardzo mord drzeć, bo głośniej darli się swoi. Dlaczego historia nie zakończyła się właśnie w tym miejscu, nie wiem. Nie wiem, nie potrafię zrozumieć. Kilka dni później samozwańczy prezydent Republiki był już tylko zwłokami Padraiga Pearsa.
A trzy lata później Republika przestała być snem szaleńca i stała się faktem.
Nauczony doświadczeniem tym razem nie twierdzę, że to pierwsze tłumaczenie na język polski, tak jak to dumnie a błędnie obwieszczałem wczoraj przy okazji eseju Orwella. Kurcze, nie wiem. Już raz mi się zdarzyło, że napisałem całkiem zgrabne dzieło zatytułowane „Macbeth”, a potem się okazało, że ktoś to już kiedyś przede mną napisał, słowo w słowo, a na dodatek namolnie grali to w teatrach. W każdym razie, to jest moje tłumaczenie, więc biorę pełną odpowiedzialność, jeśli coś sknociłem.
Padraig Pearse
(1879 – 1916)
REBELIANT
tłumaczył: Rolex
Jestem z ludzkiego rodu; rodu, który żyje w smutku
I nie ma innych skarbów poza nadzieją
Bez bogactw zgromadzonych, lecz z pamięcią dawnej chwały.
Moja matka powiła mnie w więzach, moja matka urodziła się w więzach
Jestem z krwi sług.
Dzieci, z którymi się bawiłem, mężczyźni i kobiety, z którymi siedziałem za stołem
Mieli panów nad sobą, żyli pod pańskim batem,
I choć szlachetni, służyć musieli prostakom.
Drogie ręce dotykające moich,
Dotyk których jest mi bliski
W poniżających kajdanach; nadgarstki kajdanami bite,
wzrosły twarde w kajdanach i w pracy zlecanej przez obcych.
Ja jestem z ciała tych niskich, jestem kością z ich kości, ja, który się nie poddałem;
Ja, który mam ducha potężniejszego niż duch panów ludu mojego;
Ja, który mam wizję, proroctwo, i dar mowy płomiennej,
Ja, który mówiłem z Bogiem na Jego świętym wzgórzu.
Dlatego, że jestem z ludu, sam rozumiem lud
Jestem smutny ich smutkiem, czuję głód ich pragnień
Serce mam ciężkie rozpaczą matek,
Oczy mam mokre łzami dzieci.
Wzdychałem z zadumanymi starcami,
Śmiałem się i przeklinałem z młodymi
Ich hańba jest moją, płonę wstydem
Płonę wstydem, że służą; ci, którzy powinni być wolni,
Płonę wstydem, bo łakną, gdy inni są nakarmieni,
Płonę wstydem, gdy idą w strachu przed prawnikami i klawiszami w celach
Przed ich miejscem w parlamencie i białymi mankietami
ludzi podłych i okrutnych.
Wolałbym urodzić się z ciałem pokrytym bliznami
Niż znosić hańbę mojego ludu.
Więc mówię napełniony wizją;
Mówię do mojego ludu, I mówię w imieniu mojego ludu
Do mojego ludu panów.
Ludowi mojemu mówię, że jest święty
Że jest potężny, pomimo łańcucha
Że jest większy niż ci, którzy trzymają go na uwięzi
Silniejszy i czystszy
I nie potrzebuje niczego oprócz odwagi, by wezwać imienia Boga,
Boga pamiętającego, dobrego Pana, który kocha swój lud,
Za który umarł nago, pohańbiony i cierpiący.
I mówię do mojego ludu panów: Strzeżcie się.
Strzeżcie się rzeczy, które przyjdą, strzeżcie się ludu, który powstanie,
I weźmie to, czego wy nie chcieliście mu dać
Czy sądzicie, że można go pokonać, że prawo jest silniejsze od życia,
I ludzkiego pragnienia wolności?
Sprawdzimy to z wami, którzy upokarzali i więzili,
Zastraszali i przekupywali
Z tyranami… hipokrytami… łgarzami!
Padraig Pearse
(1879 – 1916)
MATKA
tłumaczył: Rolex
Nie żywię do nich urazy: Panie, nie żywię urazy
Widziałam: dwóch moich synów silnych poszło
Przełamać moce i umrzeć, oni i paru innych,
W krwawym proteście w chwalebnej sprawie,
Lud będzie o nich mówił,
Pokolenia będą o nich pamiętać,
Nazywać ich błogosławionymi;
Lecz ja będę powtarzała imiona sercu mojemu
W noce długie;
Małe imiona tak kiedyś bliskie
Domowi, który umarł.
Panie, nie bądź surowy dla matek:
Cierpimy kiedy przychodzą, i kiedy odchodzą;
I nie bądź dla tych, do których nie żywię urazy, znużona jestem, znużona
Przewlekłym smutkiem – jednak miałam swoją radość
Synowie byli wierni, walczyli.
Padraig Pearse
(1879 – 1916)
GŁUPIEC
tłumaczył: Rolex
Skoro nie mówi mędrzec, ja powiem, że jestem głupcem;
Głupcem, który swe głupstwo kocha,
Tak, kocha je bardziej niż mędrcy ich księgi, ich biura i ciche domy
Lub sławę w oczach ludzi;
Głupiec za dni swoich nie popełnił czynu roztropnego,
Nie policzył kosztów, nie troszczył się, gdy inny zbierał plon
Owoc potężnych siewów, następstwo rzucania ziarna;
Głupiec niepoprawny, który śmiał się będzie na koniec, gdy dojrzałe kłosy padną cięte sierpem
I napełni się, co było puste,
Ale on nadal będzie głody.
Roztrwoniłem wspaniałe lata, które Bóg dał mojej młodości
Porywając się na rzeczy niemożliwe, sądząc, że to jedyne, co jest warte zachodu.
To szaleństwo było czy łaska? Żaden mnie człowiek sądził nie będzie, lecz Bóg.
Roztrwoniłem wspaniałe lata;
Panie, gdybym miał je na nowo, roztrwonił bym je raz jeszcze,
Tak, weź je od mnie!
Bo słyszałem w moim sercu, że człowiek powinien rozdać, nie gromadzić
Ma żyć dniem dzisiejszym, nie martwiąc się o jutrzejsze troski
Nie będzie czynił zakładów albo targował się z Bogiem; albo to był tylko żart Chrystusa
I to jest mój grzech przed ludźmi, że dałem się nabrać Jego słowom?
Prawnicy zasiedli w radzie, ludzie o bystrych i ponurych twarzach
Orzekli: „Ten człowiek jest głupcem”, a inni mówili: „Jest bluźniercą”
I mądrzy żałowali głupca, że dążył by złożyć życie,
W świecie przestrzeni i czasu pomiędzy wyspami rzeczy realnych,
W ręce snu serca, który się tylko w sercu daje pomieścić.
O Mędrcze, odpowiedz mi na to: co będzie, jeśli spełni się sen?
Co, jeśli spełni się sen? I miliony nienarodzonych znajdą mieszkanie,
który wybudowałem w sercu, w nobliwym domu moich myśli?
Panie, zastawiłem duszę, zastawiłem życie moich bliskich
Za prawdę Twoich słów zdradzieckich. Nie pamiętaj moich upadków,
Ale pamiętaj moją wiarę
Tak powiem.
Tak, tu gdzie moja młodość gorąca przemija, zwrócę się do ludu i powiem:
Bądźcie głupcami, jak ja, dawajcie zamiast zachować na później
Zastawcie całych siebie, aż stracicie więcej niż wszystko;
Żądajcie cudu, biorąc Chrystusa za słowo
I odpowiem na to, o ludu, odpowiem dziś i na zawsze
O ludu, który kochałem, czyż nie odpowiemy razem?
Padraig Pearse
(1879 – 1916)
MISE EIRE (JA JESTEM IRLANDIĄ)
tłumaczył: Rolex
Ja jestem Irlandią:
Jestem starsza niż Stara Kobieta z Beare
Sław moją chwałę
To ja urodziłam Cuchulainn’a chrobrego
Rozgłoś mój wstyd:
Dzieci, które sprzedały własną matkę.
Ja jestem Irlandią
Jestem bardziej samotna niż Stara Kobieta z Beare
Inne tematy w dziale Polityka