Helena T. Helena T.
5171
BLOG

Obrona resortowych dzieci przed dr Targalskim

Helena T. Helena T. Polityka Obserwuj notkę 177
                                                                  

      „takie będą Rzeczypospolite,
  jakie ich młodzieży chowanie…



 
                    
Wydanie książki „Resortowe dzieci. Media” Doroty Kani, Jerzego Targalskiego i Macieja Marosza, odbiło się szerokim echem w prawicowych mediach, przy (ze zrozumiałych powodów) skromnym zainteresowaniu tą publikacją mediów lewicowych, ograniczającym się zasadniczo do krótkiego podsumowania: „chamówa”.
 
Książka sama w sobie nie zawiera właściwie niemal żadnych nowych faktów, zbierając po prostu w jednym miejscu fakty rozproszone w internecie, dotyczące głównie komunistycznej przeszłości rodziców gwiazd dziennikarstwa. Do tego trochę zdjęć i kolorowa okładka, oraz czas wydania – tuż przed Gwiazdką – sugerujący, że na niechlubnych rodzinnych powiązaniach znanych postaci świata mediów można próbować zarobić.
 
Co nie zaskakuje
 
Czy fakt, że spora część gwiazd mediów (i innych polskich gwiazd) wywodzi się z elit komunistycznych, zaskakuje mnie? Nie zaskakuje, rzecz jasna, bo skąd niby miałyby się te gwiazdy brać, jak nie wyrastać z elit właśnie. A że elity były wówczas niemiłe naszemu sercu, niesłuszne i samozwańcze? Wstecz tego nie zmienimy,  ówczesne elity zdążyły już wychować dzieci, wykształcić je lepiej niż inni, zapewnić lepszy start dzięki kontaktom i znajomościom, a dzieci te (jeśli były wystarczająco zdolne) zdążyły zrobić już kariery. Obecne polskie elity (biznesowe, medialne, artystyczne) robią dokładnie to samo. Tyle że mniej jest w tym polityki, a więcej seksu i pieniędzy. Rzecz gustu.
 
Dlaczego akurat media stały się miejscem, gdzie szczególnie dużo dzieci elit zrobiło kariery?  A gdzie miały wówczas te kariery robić? Nie było wówczas prywatnych banków i innych imperiów biznesowych. Media zresztą od zawsze przyciągały elity ze względu na fakt, że to fach cieszący się uznaniem społecznym, rozwijający i dający wpływ na rząd dusz. Obecnie zmienia się to nieco, ponieważ internet spowodował upadek rynku pracy dla dziennikarzy. Tak, tak, to m.in. my blogerzy odbieramy im pracę, robiąc to samo - za darmo. To jednak jedynie potwierdza, jak atrakcyjny jest to fach, bo nieprzypadkowo poświęcamy swój czas właśnie na pisanie tekstów, nie zaś np. na amatorskie naprawianie ludziom butów czy amatorskie obsługiwanie klientów w supermarketach.
 
Nie zaskakują mnie zatem fakty, które znalazły się w książce „Resortowe dzieci. Media”. Mało tego, uważam, że dużo bardziej zaskakujące byłoby, gdyby w mediach (i w innych atrakcyjnych ze względu na pozycję społeczną i finansową zawodach) dzieci ówczesnych elit zabrakło. Gdyby tak było, oznaczałoby to prawdopodobnie, że idee socjalistyczne udało się wdrożyć w pełni, a dzieci anonimowych chłopów i robotników, w tym również tych nie działających aktywnie w PZPR, miały szansę sięgnąć  po najatrakcyjniejsze zawodowe stanowiska.
 
Co zaskakuje
 
Jest jednak coś, co mnie w tej książce zaskakuje. To coś, co Janina Jankowska w swoim tekście „Jak rozmawiać” nazwała – sosem… Ten sos w książce widać, słychać, i – niestety – czuć. Czuć go paranoją.
 
Przyglądając się akcji promocyjnej książki, można z dużym prawdopodobieństwem wskazać nawet głównego szefa kuchni, który ten paranoiczny sos przygotował, czyli dr Jerzego Targalskiego.

 

 
Dr Targalski, mrużąc oczy z ukontentowania, mówi tu m.in.:
 
„Gdyby nie te rodziny, z których się wywodzą, to musieliby kariery robić w sposób normalny, tak jak każdy, i gdyby byli uczciwi, to by się znaleźli na śmietniku.”
 
„Ten system lansowania dzieci resortowych, który zaczął się jeszcze za komunizmu, przybrał na sile, bo musiał, stał się głównym instrumentem kontroli życia społecznego, kulturalnego i ideowego w postkomunizmie.”
 
„Tu ma być kontrola i ją się sprawuje poprzez z jednej strony promowanie ludzi zainteresowanych w tym systemie (traktujących go jako swój i jako obronę własnej pozycji), a z drugiej strony poprzez zdebilnienie, kompletne zdebilnienie społeczeństwa. Na co składa się po pierwsze likwidacja oświaty (no bo to co teraz jest, to już w zasadzie oświatą nie jest) i przekaz w (...) gazetach, które zamieniają się z tabloidy, tabloidyzacja sfery internetowej i kompletne zdebilnienie telewizji. (…) Powszechne zdebilnienie i likwidacja oświaty jest niestety również warunkiem utrzymania ich przewagi.”
 
Można współczuć dr Targalskiemu, który gotuje ten sos z takim oddaniem, nie bacząc na to, sam utytłany jest w nim po same uszy, ze względu na karierę własnego ojca.
 
Możemy mu też jednak zazdrościć… Podział świata na „my” i „oni”, gdzie my jesteśmy ucieleśnieniem uciskanego i gnębionego Dobra, zaś oni to postkomunistyczni, odwieczni potentaci, zza niewidzialnej kurtyny rządzący Polską i światem w imię odwiecznego Zła. Dr Targalski całym sobą w to wierzy, i dzięki temu jest prawdopodobnie szczęśliwym człowiekiem. Nie targają nim wątpliwości, nie jest zmuszony do rozważania różnych możliwości, nie musi każdorazowo oceniać informacji ze względu na ich treść, wystarczy mu źródło.
 
Na koniec, będąc kobietą, nie mogę sobie darować wtrętu „designerskiego”. Otóż wygląd dr Targalskiego potwierdza w pełni szczerość jego poglądów. Dr Targalski jest chodzącym ucieleśnieniem braku tabloidyzacji oraz pełnej, politycznie słusznej, odporności na ogłupiające idee mody, stylu i cały ten „design”.
 
 
 
Helena T.
O mnie Helena T.

` ` .

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (177)

Inne tematy w dziale Polityka