Pod jedną z moich "adwentowych" notek Dominiq95 zamieścił taki komentarz:
Pana katolicyzm jest inny niz moj, ale nawet mi sie podoba co pan czasem pisze. Choc na swoj sposob jest pan przesiakniety posoborowiem to ma pan wiare i podoba mi sie jak pan o tym pisze. Mi czasem tego brakuje i Boga zdarza mi sie wstawiac na drugi plan. Wiec sie czasem kogos stlucze albo czegos napije :)
Czasem nie wiadomo jak przezwyciezyc pokusy, ogolnie ciezko byc dzis mlodym dobrym katolikiem i jednoczesnie miec spoko znajomych. Jakos mi nie po drodze z lamusami z oazy. Nie wiem jak to rozwiazac. Nie widzi mi sie rzucanie wszystkiego, chcialbym to jakos pogodzic.
Wpis ten dla mnie jest na tyle ważny, że obiecałem Dominikowi ustosunkować się do niego w formie osobnej notki. Oto ona:
Drogi Dominiku! Pozwól, że tak się będę do Ciebie zwracał, bo wiem, że jesteś młodym człowiekiem i wiem, że nie masz nic przeciwko temu. Zresztą ja także nie mam nic przeciwko temu, byś mnie po prostu nazywał "hiobem". Napisałeś:
Pana katolicyzm jest inny niż mój, ale nawet mi sie podoba co pan czasem pisze. Choć na swój sposob jest pan przesiąknięty posoborowiem…
Przede wszystkim dziękuję za miłe słowa. To "przesiąknięcie posoborowiem" bardzo mnie ubawiło. Ja bym chyba powiedział, że to Ty jesteś "przesiąknięty przedsoborowiem", albo nawet, że nasi "frondowi tradycjonaliści" troszkę Ci zatruli duszę, ale może zostawmy ten temat na razie na boku. Ja, jeżeli już czymkolwiek jestem przesiąknięty, to Kościołem. Dla mnie nie ma Kościoła przed- czy posoborowego. jest "Jeden, Święty, Powszechny i Apostolski" Kościół.
Królestwo Boże jest w Biblii porównane do ziarenka gorczycy, które samo mikroskopijne, rozrasta się do wielkości sporego krzewu. Albo do zaczynu, który zakwasza całe ciasto. Co to znaczy? to znaczy, że nie możemy teraz się wrócić do Dziejów Apostolskich i stworzyć takiego Kościoła, jaki tam jest opisany. Tak bardzo często próbują robić amerykańscy ewangelicy, ale to jest nonsens. Kościół ma dwa tysiące lat. Osiągnął wiek dojrzały. Istnieje w innej rzeczywistości, niż ta z pierwszego wieku.
Ale jeżeli jest to prawdą w stosunku do pierwszego wieku, to jest to także prawdą w stosunku do dwudziestego pierwszego. Kościół jest prowadzony przez Ducha Świętego. Obiecał to bardzo konkretnie Pan Jezus: "Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek usłyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe." Ten "Duch Prawdy" działa cały czas w Kościele. Bogu dzięki! I nie możemy płakać, że czasy przedsoborowe minęły. I tak nie mamy wpływu na to, że świat idzie do przodu (albo, jak wielu twierdzi "stacza się w dół". Ważne, że Kościół zawsze, kierowany przez Ducha Świętego, będzie robił to, co jest najlepsze w danej sytuacji.
To nie Sobór Watykański spowodował problemy w Kościele. Sprawił to upadek naszej cywilizacji. Sobór dał nam wspaniałe rozwiązania tych problemów. Jedyne, czego nam teraz trzeba, to wprowadzić wreszcie w życie to, co tam zostało ustalone. Tak, jak pisał o tym w swym liście biskup z Sioux City, Iowa.
Piszesz dalej:
to ma pan wiare i podoba mi sie jak pan o tym pisze. Mi czasem tego brakuje i Boga zdarza mi sie wstawiac na drugi plan. Wiec sie czasem kogos stlucze albo czegos napije :) Czasem nie wiadomo jak przezwyciężyć pokusy, ogólnie ciężko być dziś młodym dobrym katolikiem i jednocześnie mieć spoko znajomych.
Nie wiem ile masz dokładnie lat, ale wiem, że "napicie się czegoś" przed ukończeniem 18 roku życia nie tylko nie jest rozsądne ze względu na zdrowie, ale także nie jest legalne. Więc to i grzech i głupota i łamanie prawa. Znam Twoje wypowiedzi, komentarze z blogowiska Frondy. Czytałem nie raz, jak oceniałeś innych. Teraz przyznajesz, że sam masz problemy. Cóż. Nie mnie tu oceniać kogokolwiek. Ja sam potrzebuję częstej spowiedzi, bo jestem człowiekiem grzesznym. Ale zastanów się sam nad swoim życiem. Nie ma gorszej przeszkody w naszej skuteczności w przybliżaniu innym Jezusa, niż nasza hipokryzja.
Ja sam w swoim życiu miałem problemy z "napiciem się czegoś". Może niezbyt wielkie i niezbyt często, ale nie mogłem sobie pozwolić nawet na tyle. W końcu nie tylko mam rodzinę, za którą jestem odpowiedzialny, ale również jestem odpowiedzialny za innych użytkowników dróg. I to nawet nie jest kwestia jazdy po pijanemu, bo tego raczej nie robiłem (choć pewnie i tu by się znalazły niechlubne wyjątki), ale nawet jazda na kacu, z bólem głowy, bez odpowiedniego wypoczynku. Może we krwi już nie ma wykrywalnej ilości alkoholu, ale na pewno taka jazda jest niebezpieczna. Na pewno jest to igranie z ogniem.
Zatem oddałem ten problem Panu Bogu. Czy mi nie żal czasem, że się nie mogę napić? Oczywiście, że mi żal. Zimne piwko w upalny dzień, dobre wino do obiadu, wspaniałe nalewki, jakie robi moja żona, moje ulubione drinki: gin z tonikiem i scotch z pepsi… I kolejny toast noworoczny wodą mineralną… Ale czy kiedykolwiek żałowałem swojej decyzji? Nie, nigdy. Każdego dnia się cieszę, że mogę choć taki malutki prezent dać Panu Bogu.
Nie tylko powoduje to, że jestem bezpieczniejszym kierowcą, ale przede wszystkim pomaga mnie. Pomaga, jak każdy post, panować nad swoim ciałem, nie ulegać pokusom, czyli – nie dawać się kudłatemu, który staje się bezsilny. Inaczej mówiąc – poszcząc, niezależnie od tego jaka to będzie forma postu, otwieramy się na działanie łaski Pana Jezusa w naszych sercach. Bo to zawsze jest "On", nigdy "my". Powiedziałbym nawet więcej: Tylko taki post, który jest wynikiem łaski bożej i Jego zasługą, ma szansę na sukces. Gdy nam się wydaje, że coś sami potrafimy zrobić, to na pewno upadniemy.
Dlatego rada starszego kolegi: Ofiaruj te momenty, gdy masz ochotę "kogoś stłuc, albo się napić" Panu Bogu. Najlepiej przez ręce Maryi i najlepiej wraz z całą resztą Twojego życia. Bo jestem przekonany, że Bóg ma wspaniałe plany związane z Twoją osobą. Trzeba Mu tylko nie przeszkadzać.
Ja wiem, że w Twoim wieku jest ogólnie ciężko. Nie tylko ciężko jest być młodym katolikiem, ale w ogóle ciężko jest być młodym człowiekiem. Pamiętam, że zawsze starsi mi powtarzali, że to są najpiękniejsze lata, żebym się nimi cieszył, bo im dalej, tym będzie gorzej. Ale ja wcale tak nie uważam. Dla mnie lata młodości, choć wspaniałe, dzięki kochającej rodzinie, były chyba najtrudniejsze. Im jestem starszy, tym wszystko jest łatwiejsze. Nie znaczy to wcale, że nie ma problemów. Są, i to znacznie poważniejsze, niż 35 lat tremu. Ale też znacznie łatwiej mi jest z nimi sobie teraz radzić.
A co do "spoko znajomych", to czasem zwracamy uwagę nie na to, co istotne. Ja po latach zauważyłem, że nie bardzo mam już jakieś wspólne tematy z wieloma moimi dawnymi kolegami. Rozmawiamy parę razy w roku, ale często rozmowa się nie klei, bo… Bo to, co było wtedy takie "cool" już nie jest. Przynajmniej dla mnie.
Często słyszymy, gdy ktoś narzeka, że jego przyjaciel się zmienił i przyjaźń się rozpadła. Że ich drogi się rozeszły. Nasze drogi z klasowymi kolegami także się bardzo często rozeszły, mimo, że kilku z nich też mieszka teraz w Stanach. Ale nie dlatego, że oni się zmienili. Wprost przeciwnie. Dlatego, że oni nie zmienili się w ogóle. Osobą, która się zmieniła, jestem ja.
Bóg mnie dotknął i ten dotyk odmienił moje życie. To, co kiedyś było "cool" i "spoko", dziś mnie często wręcz napawa odrazą. Dzięki Internetowi mam wielu nowych przyjaciół, z którymi łączą nas inne wartości. Wielu z tych przyjaciół poznałem także osobiście. Może dla moich dawnych kumpli my teraz wcale nie jesteśmy "spoko" … nie wiem. Nie bardzo się tym przejmuję. Dla mnie teraz jest ważna tylko jedna Osoba i całe moje życie poświęciłem Jemu. Jeżeli ktoś jest "spoko" i "cool", to z pewnością jest nim Jezus, mój Pan, mój brat, mój przyjaciel, mój Zbawiciel. Mój Bóg.
Piszesz:
Jakoś mi nie po drodze z lamusami z oazy. Nie wiem jak to rozwiązać. Nie widzi mi sie rzucanie wszystkiego, chciałbym to jakoś pogodzić.
Mnie też nie po drodze z lamusami z oazy. Ale nie wszyscy w oazie są lamusami. Oazy robią także niesamowitą ewangelizację, także poprzez dyskoteki w zagrożonych środowiskach, na przykład w Łodzi. Bo Oazy to przecież nikt inny, tylko my sami. Oazy tworzone są przez ludzi. Chcesz, żeby Oaza była inna? Zmień to sam! Nikt inny za Ciebie tego nie zrobi.
Ja sam nieraz krytykowałem "katolickie getta", które często sami tworzymy. Zamykamy się we własnym świecie, patrzymy z góry na "innych", tworzymy własny, specyficzny język, własne małe tradycje i szczelnie izolujemy się od otaczającego nas świata, pełnego "tych gorszych" od nas.
Ale… Ale czy tak robił Jezus? Czy raczej wychodził do tych innych, do grzeszników, do chorych, do cudzoziemców, do outsiderów, do kalek… Czy szukał tych, którzy byli "cool", czy raczej tych, na których wszyscy patrzyli z góry? A my? Czy nie powinniśmy Go naśladować?
Przepraszam Cię, Dominiku, za to kazanie. Ale, widzisz, chrześcijaństwo nie polega na tym, by godzinami krytykować Kościół, papieża, sobory. Nie polega na tym, by w Internecie wyszukiwać jakieś "fakty", wyrwane z kontekstu i podlane odpowiednim sosem komentarza, by pokazywać półprawdy i udowadniać jakieś "fakty", które nie mają wiele wspólnego z rzeczywistością. Chrześcijaństwo polega na tym, by się stać świętymi. I to dotyczy każdego z nas.
Pan Jezus, choć urodził się w bardzo trudnym okresie dla swej ziemskiej ojczyzny i w bardzo trudnym okresie dla przywódców duchowych swego narodu, nie zaczyna ani powstania narodowego, ani nie krytykuje okupantów, ani nawet nie krytykuje tych, którzy z okupantem współpracują. Co więcej, ku zgorszeniu wszystkich, jada z celnikami. Dlaczego? Bo pragnie ich nawrócenia.
Choć, jako Bóg znający serca ludzi, nie szczędzi słów krytyki faryzeuszom, to dla nas ma inne słowa:
Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią.
Zdumiewające. Choć i tu podkreśla on ich hipokryzję, ciągle nam, czy raczej sobie współczesnym, nakazuje posłuszeństwo duchowym przywódcom. Równocześnie nakazuje nam:
Bądźcie więc wy doskonali, jak doskonały jest Ojciec wasz niebieski.
Nie ma innej drogi dla naśladowców Chrystusa, niż droga świętości. Piszesz, że to nie jest łatwe. Ja wiem to lepiej od Ciebie, bo dłużej już próbuję, bez wielkich sukcesów. Ale wiem jedno – nigdy nie przestanę próbować. I choć nigdy nie będę "doskonały jak Ojciec niebieski", to nigdy też nie będę usatysfakcjonowany tym, co mi się udało osiągnąć.
To już naprawdę koniec kazania. Będę pamiętał o Tobie w modlitwach, proszę Cię o to samo. Mam nadzieję, że zostaniemy przyjaciółmi, choć nie wiem, czy jestem wystarczająco "spoko". Czasem okropnie przynudzam i zawsze zbyt dużo mówię o sobie. Ale muszę mieć jakieś wady do zwalczania, inaczej już byłbym doskonały, a to, jak już ustaliliśmy, nie jest, niestety, jeszcze możliwe. Więc możemy się nawzajem umacniać w wierze, bo jak nas uczy The Good Book "Żelazo żelazem się ostrzy, a człowiek urabia charakter bliźniego".
God loves you!