Trucker hiob Trucker hiob
684
BLOG

Czy homoseksualizm jest złem?

Trucker hiob Trucker hiob Rozmaitości Obserwuj notkę 23

Otrzymałem kiedyś na mojej stronie  ciekawe pytanie, na które postaram się teraz odpowiedzieć. Misha wpisał mi się do księgi gości, gdzie między innymi pyta:

 

Jedna rzecz mnie zastanawia – dlaczego uważasz że homoseksualizm to zło? Dobrze wiem, że w odpowiedzi możesz przytoczyć mi dziesiątki cytatów z Biblii ale rozważmy może sprawę od strony czysto świeckiej. Zło jest zaprzeczeniem dobra – co do tego się chyba zgadzamy. Zło nie jest samoistne – potrzebuje wykonawcy i obiektu (czasami może to być jedna osoba jak np. przy samookaleczaniu). W odniesieniu do homoseksualistów – jeśli oni są wykonawcami zła to kto jest obiektem. W jaki sposób praktyki homoseksualne stanowią zaprzeczenie dobra.

 

Właśnie. Czy pomijając to, czego uczy Biblia, możemy stwierdzić, że homoseksualizm jest złem? Od razu nasuwa się inne pytanie: Co jest złem? Co to jest „zło"?. Misha pisze, że „zło jest zaprzeczeniem dobra”. Wspaniale. Mógłbym się zgodzić z tą definicją, ale ona nam niczego nie wyjaśnia. Sprowadza tylko problem do innego poziomu. Bo czym w takim razie jest „dobro”? Czy jest to jakaś wartość obiektywna, czy też nasze subiektywne odczucie? Czy jest to coś, co „czujemy”, co powoduje nasze dobre samopoczucie, czy coś, co jest rzeczą pożyteczną dla dobra ogółu, mimo, że mnie, konkretnej osobie, daje uczucie bólu?

 

Przypatrzmy się na przykład podatkom. Są dobre, czy złe? Nie mówię tu o jakiś ekscesach parlamentarzystów, którzy chcą „zapodatkować” obywateli na śmierć. Mówię o normalnych podatkach, koniecznych dla prawidłowego funkcjonowania państwa. Wiemy, że żadne państwo nie może funkcjonować bez policji, wojska, służby zdrowia, szkolnictwa itp. Właśnie te działania państwa muszą być finansowane przez podatki obywateli. Więc musimy się zgodzić, że podatki są jakimś dobrem, albo środkiem do osiągnięcia dobra. Natomiast płacenie podatków nie jest na pewno żadną przyjemnością i każdy „normalny” obywatel robi wszystko, co może, żeby, w ramach istniejących przepisów i norm, zapłacić ich jak najmniej.

 

Podatki to przykład z dziedziny ekonomii, funkcjonowania społeczeństw i to przykład dość prosty. Trochę się sprawy komplikują, gdy mamy do czynienia ze sferą moralności. Moralność już bezpośrednio zaczyna dotykać „sacrum”, naszych wierzeń. Jak ocenić, czy jest coś moralne? Znowu uczucia nie podpowiadają nam odpowiedzi, bo na przykład podczas okupacji aresztowani więźniowie cierpieli w niesamowity sposób, torturowani w kazamatach nazistowskich okupantów. Zgadzamy się chyba wszyscy, że ci, którzy wytrzymali tortury i nie wydali towarzyszy, byli bohaterami, że ich czyny były moralnie, obiektywnie dobre. Ale trudno ich uczucia nazwać dobrymi, w tym sensie, w jakim mówimy: „Ja czuję się dobrze, mam dobre samopoczucie”. Mieli oni na pewno wspaniałą satysfakcję, gdy udało im się uchronić przyjaciół przed wydaniem ich oprawcom, ale ta satysfakcja wynikała z czegoś głębszego, niż zwykłe „odczucia”.

 

Te przykłady pokazują nam, że jest coś w nas, w człowieku, co powoduje czasami, że robimy coś, co jest „dobre”, nawet, gdy jest to bolesne. Co wymaga od nas poświęceń, a czasem nawet oddania tego, co mamy najwartościowsze, naszego życia. I nie jest to związane wcale z ustawodawstwem, z religią, czy wierzeniami.

 

Gdy przyszedł czas rozliczania nazistów w Norymberdze za ich zbrodnie, sądzono ich według prawa naturalnego. Sąd uznał, że są pewne prawa, które człowiek posiada w sposób naturalny i naziści je naruszyli. Nie miało to znaczenia, że działali oni zgodnie z niemieckim ustawodawstwem, że nie naruszali żadnych przepisów obowiązujących w ich kraju. Co więcej, nie było żadnym argumentem dla sądu to, że gdyby odmówili wykonywania swych czynności, zapłaciliby za to nawet najwyższą karę. Prawa naturalne są, według tego sądu, ważniejsze, bo są obiektywne. Żadne ustawodawstwo, żadne przepisy poszczególnych krajów nie mogą tego zmienić, bo nie rządy nam te prawa dały. Są one nam dane od Boga, lub „przez naturę”, jak wolisz takie podejście.

 

W moich argumentach na to, że Bóg istnieje jest dość przykładów na to, że sam fakt, że odczuwamy, że coś jest „dobre” i „złe”, wskazuje na to, że Bóg musi istnieć. Założyciele Stanów Zjednoczonych w dokumencie znanym jako „Deklaracja Niepodległości” powiedzieli: „Uważamy następujące prawdy za oczywiste: że wszyscy ludzie stworzeni są równymi, że Stwórca obdarzył ich pewnymi nienaruszalnymi prawami, że w skład tych praw wchodzi życie, wolność i swoboda ubiegania się o szczęście…”

 

Oczywiście nawet ta deklaracja niewiele nas posuwa do przodu, bo wracamy do tego samego problemu: Co to jest prawdziwa wolność i czym jest szczęście? Gdzie jest pociąg bardziej wolny: na torach, czy jak z nich wyleci? A rybka? W akwarium, czy jak z niego wyskoczy? Czy „wolność” to zezwolenie na robienie tego, co mi się podoba? Czy jak chcę czynić zło, to mam do tego prawo, w imię tej „wolności”? Cokolwiek by „zło” miało znaczyć…

 

A szczęście… co to jest szczęście? Czy szczęśliwy jest człowiek, który nie uległ torturom nazistów, czy szczęśliwy jest raczej ten, który z nimi kolaborował i w zamian uniknął cierpień? Który z nich ma satysfakcję, a który moralnego kaca? Nawet antyczni filozofowie, jak Sokrates, mówiący, że cnota jest dobrem bezwzględnym, obiektywnym, w czym sprzeciwial się relatywizmowi sofistów, czy Arystoteles, uważający, że szczęśliwy może być tylko czlowiek czyniący dobro, uważali, że  są wartości wieksze od naszych prywatnych wierzeń i subiektywnych odczuć. A trudno ich byoby nazwać chrzescijanami, żyli oni kilkaset lat przed Chrystusem.

 

Niezależnie od tego, jak byśmy podeszli do naszego problemu, spotykamy się z relatywizmem. A raczej z nielogicznością tej idei. (z łac. „relativus = odnoszący się do czegoś, względny, warunkowy”) Pogląd głoszący, że nie ma żadnych absolutnych prawd ani wartości i że wszystko jest zdeterminowane przez poszczególne okresy dziejów, przez kultury, społeczeństwa i osoby. Czysty relatywizm („wszystkie roszczenia i prawdy są względne”) jest sam w sobie sprzeczny. Łagodniejsza odmiana relatywizmu kładzie nacisk na fakt, że założenia historyczne, kulturalne i religijne warunkują pojęcie znaczenia i prawdy.

 

Bardzo lubię te „poprawki definicji” typu „Łagodniejsza odmiana relatywizmu”. Dla mnie to oksymoron. Faktem jest, że relatywizm jest wewnętrznie sprzeczny, bo jak nie ma żadnych absolutnych prawd, to i relatywizm taką być nie może. Ale jak go odrzucimy, to i każda „łagodniejsza odmiana” musi być odrzucona, przynajmniej jako autorytatywna doktryna. Dochodzimy więc do wniosku, że albo uznamy, że istnieją obiektywne, niezależne od naszych odczuć i poglądów standardy „dobra” i „zła”, albo „wszystko chodzi”. Nie ma innego wyjścia z tej sytuacji. Bo nie rozważamy tu prawa poszczególnych krajów, czy kulturowych naleciałości narodów, ale chcemy ocenić, czy da się określić, że coś, a konkretnie związek homoseksualny, są moralnym złem.

 

Jeżeli więc popatrzymy na naturalny porządek rzeczy, to jest oczywiste, że akt płciowy ma na celu podtrzymanie gatunku. Jest to jego naturalny cel. U wszystkich gatunków zwierząt służy tylko do tego. Związek seksualny osobników tej samej płci jest więc nienaturalny. Jest złem, bo gdyby stał się normą, gdyby wszystkie jednostki danego gatunku go zaczęły stosować, to gatunek by zaginął. Byłaby to zbrodnia równa holokaustowi, zbrodnia ludobójstwa. Fakt, że być może sam akt likwidowania gatunku sprawiałby komuś przyjemność, nic tu nie ma do rzeczy. Sadyści w obozach koncentracyjnych też być może odczuwali przyjemność likwidując inne narody.

 

I argument, że przecież tylko mały procent populacji ma skłonności homoseksualne też nie ma wielkiej wagi. To tak, jakby powiedzieć, że morderca zdarza się raz na 10 tysięcy osób, więc nie ma w skali całego społeczeństwa wielkiego znaczenia. Dajmy mu pożyć, niech robi, co chce. Oczywiście tu usłyszę, że przykład jest do kitu, bo morderca zabiera życie innych, a homoseksualiści nikomu nie wadzą, kochają się i tylko chcą, żeby ich zostawić w spokoju. Cóż, nie jest to, niestety, prawda.

 

Przede wszystkim, nawet, gdy przyjmiemy, że część z nich ma swe skłonności w jakiś sposób uwarunkowane genetycznie, lub w inny, obiektywny sposób, to statystycznie jest bardzo łatwo wykazać, że procent społeczeństwa o tych skłonnościach jest wprost proporcjonalny do tolerancji tego społeczeństwa dla takich zachowań. Częściowo zapewne wynika to z faktu, że niektórzy homoseksualiści „wychodzą z szafy” i przestają się ukrywać, ale w znacznym stopniu jest to wynikiem tego, że ten sposób życia, ten sposób zachowań i szukania doznań i przeżyć, propagowany przez prasę , telewizję, artystów i inne osoby publiczne staje się jakimś wzorem do naśladowania i przykładem dla młodych ludzi.

 

Nastolatki z samej natury rzeczy, na skutek swego rozwoju, burzy hormonów, zmagają się ze zmianami, które często ich przerastają. Dochodzi do tego fakt, że coraz większa część dzieci rodzi się w domach bez ojca. W Stanach to już ponad połowa dzieci. I od dawna jest to znany fakt, że brak dobrego, kochającego ojca w domu ma olbrzymi wpływ na to, czy dziecko rozwinie w sobie skłonności homoseksualne. A gdy ten procent społeczeństwa się zwiększa, (mówię o grupie praktykujących homoseksualistów), zwiększa się niebezpieczeństwo wyginięcia narodu.

 

W Europie już mamy do czynienia z tym zjawiskiem. Niektóre narody, jak Włosi, czy, z bolem serca muszę dodać, Polacy, przestaną istnieć w ciągu paru stuleci, a ich kraje zamieszkiwać będą  napływowi mieszkańcy  i ich potomkowie. Oczywiście nie tylko homoseksualizm jest tu przyczyną. Nie jest on nawet główną przyczyną, ale gdy skala tego zjawiska będzie się rozszerzać, zacznie to odgrywać bardziej znaczącą rolę.

 

Poza „biernym” wpływem homoseksualistów nie bez znaczenia jest też ich czynne działanie. Każdy chyba, kto używa Internetu, musiał się kiedyś zetknąć z faktem istnienia milionów stron z pornografią kierowaną do środowiska homoseksualistów. Strony te są często pełne zdjęć młodych i bardzo młodych mężczyzn i chłopców. Trudno więc tu mówić o „wolnym wyborze” i wolności dwóch dorosłych osób. Gdy chłopak, nawet gdy jest według prawa pełnoletni, zostaje „podkupiony” obietnicą podarunków, zapłaty za kila zdjęć, to może jest to legalne, ale 17-latek to nie jest dorosła osoba. To jest jeszcze dziecko. Dziecko, które można kształtować jak wosk i gdy raz się spotka z tym środowiskiem, zapewne nie zostanie to bez śladu w jego osobowości.

 

Przykład, który mi Misha podał jest abstrakcyjny i statystycznie nieprawdziwy. Statystycznie środowisko homoseksualistów charakteryzuje się tym, że zmieniają oni partnerów częściej, niż jakiekolwiek inne środowisko. Poszukują oni też coraz to nowych osób i starają się penetrować coraz to nowe środowiska.

 

Skandal, o jakim było glośno przed kilku laty w amerykańskim Kościele, to nie był skandal z pedofilią, ale właśnie z homoseksualizmem. W ponad 90% przypadków niemoralnych zachowań księży wykrytych w Kościele, to przypadki aktów homoseksualnych między człowiekiem dorosłym, a młodzieńcem po okresie pokwitania. Nie jest to więc pedofilia, a homoseksualizm. I nie jest to problem kleru, problem celibatu. To problem homoseksualizmu i tego, że homoseksualiści spenetrowali także to środowisko. Tak, jak penetrują środowiska nauczycieli, pastorów, opiekunów harcerskich, trenerów sportowych itp.

 

Homoseksualiści są aktywni seksualnie, seks jest ich życiem i nigdy tego nie ukrywali. Jest to ich religia, ich bóg. Prawo do swej praktyki jest celem ich krucjaty przeciw „normalnemu” społeczeństwu. Żadna inna grupa się tak nie zachowuje. Mężczyzna zdradzający żonę też się zachowuje niemoralnie, ale mężczyźni ci nie organizują marszy, nie walczą o swoje prawa, nie przedstawiają się innym, mówiąc: „Jestem niewiernym mężem”. Nawet, gdy nie uważają tego, co robią, za zło. Nawet, gdy ich żony o tym wiedzą i czasem robią dokładnie to samo. Ale nie uważają oni, że jest to coś, czym należy się chwalić. Nie jest to powód do dumy, najwyżej ich mały, brudny sekrecik.

 

Homoseksualiści zupełnie inaczej podchodzą do tego. Kilka dni temu słyszałem wywiad z Peterem Kreeftem w radiu EWTN, gdzie mówił on o swych nowych książkach. Powiedział on, że spotkał niedawno kogoś, kto się mu przedstawił, jako katolik-homoseksualista. Kreeft zapytał go, dlaczego oni, tzn. homoseksualiści, tak personalnie odbierają każdy atak na homoseksualizm. Inni „grzesznicy” tak nie podchodzą. Gdy się piętnuje kradzieże, czy korupcję, czy morderstwa, osoby, które byłyby zamieszane w takie działania  siedzą cicho. Nie utożsamiają się ze złodziejami, czy mordercami. Potrafią rozróżniać między tym, kim są  ("ludźmi"), a tym, co robią ("grzech"). Homoseksualiści "są tym, co robią".

 

Człowiek ten odpowiedział Kreeftowi pytaniem: „A gdyby ktoś zaatakował twoje wierzenia, twojego Boga, twoją religię, nie czułbyś się zaatakowany osobiście?” Profesor Peter Kreeft komentuje to dalej: „Oczywiście, że czułbym się osobiście zaatakowany. Ja się utożsamiam z katolicyzmem. Ja jestem katolikiem. Atak na katolicyzm jest atakiem na mnie". I myślę, że przypadkiem mój rozmówca odkrył bardzo istotną rzecz. Mianowicie, że dla nich ich homoseksualizm jest ich religią. Pozostało mi tylko jedno. Zapytać go: "Kim ty jesteś? Katolikiem, czy homoseksualistą? Bo nie można, bazując na twoich słowach, być jednym i drugim. Co jest twoją prawdziwą religią?” *)

 

Trudno więc rozważać tu abstrakcyjne przypadki, bo homoseksualiści nie żyją w abstrakcyjnym świecie. I nie jest to cichy związek dwojga dorosłych ludzi, nikomu nieprzeszkadzający. Ich zachowanie jest nienaturalne i szkodliwe. Byłoby szkodliwe nawet wtedy, gdyby było tylko bierne, ale oni także czynnie działają na szkodę innych osób. Dobrze rzeczy należy propagować i rozpowszechniać. Im więcej dobrego, tym lepiej.

 

Jeżeli np. założymy, że pomoc biednym jest dobra, to im więcej będziemy pomagać, tym mniej będzie biedy, aż do jej całkowitego zlikwidowania. Homoseksualizm rozpowszechniony też by zlikwidował biedę. Wraz z całą ludzkością. 1. grudnia, obchodziliśmy  Światowy Dzień AIDS. Być może nie obchodzilibyśmy go, gdyby nie problem homoseksualizmu. Zwłaszcza na początku rozwoju epidemii wirusa HIV, powodującego chorobę AIDS, znakomita większość wypadków była przenoszona w środowisku homoseksualistów. Co dziwniejsze, nawet po poznaniu faktów o potworności tej choroby, niewiele się zmieniło w tym środowisku. Jasne, że zaczęto być może więcej stosować jakieś formy zabezpieczeń, ale wiadomo, ze ich skuteczność nie jest wcale taka wielka.

 

Znowu nasuwa się porównanie z religią, z tym, że homoseksualizm stał się ich bogiem. Do tego stopnia, że gotowi za niego umrzeć. Nie mówię też, że to jest choroba związana tylko z tym środowiskiem. Coraz więcej kobiet na nią zapada, wielu narkomanów się jej nabawiło przez wspólne używanie strzykawek. Mój, zmarły już, serdeczny przyjaciel, był nosicielem tego wirusa, mimo, że nigdy nie był homoseksualistą. Ale to tylko potwierdza moje stanowisko. Nasze życie, nasze działanie, gdy jest niezgodne z naturalnym prawem, czy też prawem nam objawionym przez Boga, prowadzi do śmierci. Prowadzi do trudności, kłopotów, chorób i nieszczęść. Gdybyśmy wszyscy zaczęli się stosować do moralnej nauki Kościoła i poza małżeństwem zachowywali czystość, bez względu na naszą orientację seksualną, nie byłoby problemu AIDSa.

 

Starałem się prowadzić te rozważania unikając tego, czego uczy nas Biblia. Myślę, że mi się udało. Ale na koniec chciałbym zauważyć coś, co nie raz już podkreślałem.  Otóż człowiek jest istotą składającą się z ciała i duszy. Jesteśmy w pewnym sensie zwierzętami i aniołami równocześnie. Ale widzimy tylko świat materialny. Jego prawa i niebezpieczeństwa związane z nimi. Grawitację możemy zmierzyć i możemy ją odczuć, potykając się na schodach i spadając z nich. I wiemy, że gdyby, powiedzmy, Unia Europejska ogłosiła, że grawitacji nie ma, to ciągle wyskakując z okna z dziesiątego piętra, skręcilibyśmy kark. Bo istnienie grawitacji jest obiektywnym faktem.

 

Tak samo świat pozamaterialny, który także istnieje obiektywnie, też ma swoje prawa. Część z nich dostrzegamy jako właśnie „prawo naturalne”. Inne objawia nam bezpośrednio Bóg. Dla naszego dobra, a nie po to, żeby nam zepsuć zabawę. Płynięcie w powietrzu po wyskoczeniu z okna drapacza chmur może jest przyjemne, ale upadek ma swe potworne konsekwencje. Łamanie bożych przykazań podobnie. Cywilizacja zachodnia może jest w okresie najwyższego rozwoju materialnego, ale moralnie umiera. A jej moralny upadek zaczyna powodować fizyczne unicestwienie.

 

Ulice Paryża, Londynu, czy Berlina są coraz bardziej kolorowe, coraz więcej napływowej ludności innych ras i religii. Europejczycy wyparli się swego Boga, wyparli się swych korzeni i swych tradycji. Wymyślili sobie swoje prawa, ogłosili, że nie ma grawitacji i wyskoczyli z okna.

 

Gdy dziś czytamy podręczniki historii Polski, gdy patrzymy na tępotę i ślepotę naszych przodków w czasach tuż przed rozbiorami Polski, nie możemy się nadziwić. Jak mogli oni nie widzieć takich oczywistych rzeczy? Jak mogli w jakimś zbiorowym otumanieniu prowadzić Polskę do nieuchronnej zguby? Tak samo na nasze czasy będą patrzeć nasi potomkowie. Jeżeli tylko  będą jacyś potomkowie. Potomkowie tych z nas, którzy pozostaną w związkach zgodnych z naturą.

_

*Ta sama opowieść Kreefta jest przytoczona w 31 minucie  wykładu "Moral Theology and Homosexuality": (Plik mp3, po angielsku)

Nazywam się Piotr Jaskiernia, mam 61 lat i od wielu lat mieszkam w Stanach. Z zawodu jestem "truckerem", kierowcą. Moim hobby jest apologetyka, a moją pasją nowa ewangelizacja. Zawsze szukam nowych dróg, by dotrzeć z Dobrą Nowiną do kolejnych osób, stąd moja obecność tutaj. AUDYCJE RADIOWE, PROGRAMY TV I ARTYKUŁY PRASOWE Z MOIM UDZIAŁEM: KLIK Moje FORUM: www.katolik.us Zapraszam. Kontakt.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (23)

Inne tematy w dziale Rozmaitości