W książce Petera Kreefta i Ronalda Tacelli „Handbook of Christian Apologetics” jest dwadzieścia argumentów na to, że Bóg istnieje. Jeden z nich, zdecydowanie najkrótszy, brzmi tak: „There is a God, because there is a Music of Johann Sebastian Bach. Either you get it, or you don’t.” Co znaczy mniej więcej tyle: “Bóg istnieje, bo istnieje muzyka Jana Sebastiana Bacha. Albo to widzisz, albo nie.” Koniec argumentu. Autorzy tamtej książki stwierdzili, że żadne słowa już nie są tu potrzebne.
Za parę tygodni zaczyna się zimowa olimpiada w Vancouver. Byłem w tym mieście przed kilku laty. Mieszkał tam od lat mój przyjaciel z klasy. Nie widzieliśmy się chyba z 30 lat i tylko od czasu do czasu dzwoniliśmy do siebie, mówiąc, że kiedyś, skoro jesteśmy na jednym kontynencie, na pewno się spotkamy. Problem polega jednak na tym, że z Charlotte do Vancouver jest 5 tysięcy kilometrów. Łatwiej trafić na siebie w Krakowie, niż tu wybrać się w taką podróż.
Gdy więc dostałem ładunek do Richmond w Kolumbii Brytyjskiej, zapytałem go, czy to daleko od miejsca, gdzie on mieszka. Zapytał mnie o dokładny adres i zaczął się śmiać. Okazało się bowiem, że mam ładunek do firmy mającej swą siedzibę na tej samej ulicy, na której on pracuje. Pięć minut spacerkiem od jego biura.

Spędziłem uroczy dzień z przyjacielem i zakochałem się w Vancouver. Niewiele jest miast na świecie, które są połączeniem Sopotu i Zakopanego. Z jednej strony wysokie góry, śnieg, niedźwiedzie i kolejka linowa, a z drugiej ocean, rybacy, plaże i porty. Widoki zapierające dech w piersiach i do tego trafiła mi się wspaniała pogoda. Jedyną bowiem chyba wadą Vancouver jest to, że czasem deszcz pada tam nieustannie przez kilka miesięcy. Ja jednak miałem cudowne słońce i bezchmurne niebo.

Ale co to ma wspólnego z Bachem i dowodami na istnienie Boga? Otóż moim zdaniem wiele. Nie da się wytłumaczyć zachwytu nad pięknem przyrody, czy nad brzmieniem toccaty i fugi d-mol Bacha procesami ewolucyjnymi. Żadne zwierzę nie zatrzymuje się z zachwytem nad widokiem zachodu słońca, żadne nie zdumiewa się brzmieniem koncertu fortepianowego. Niektóre psy wyją słuchając fortepianu, ale to zupełnie inne zjawisko.

Przypomniałem sobie o tej wizycie dzisiaj, bo za godzinę wychodzę na koncert. Ilekroć jestem na koncercie w filharmonii, wzruszam się tak, że nie potrafię powstrzymać łez. Tak działa na mnie muzyka. Widoki przyrody co prawda łez ze mnie nie wycisną, ale czasem opada mi szczena z zachwytu. Zdumiewające jest piękno naszej planety. Tylko skąd się to w nas bierze? I co to znaczy „piękno”? Z jednej strony mamy bardzo mądrą sentencję mówiącą, że „De gustibus non est disputantum”, ale z drugiej wszyscy się zgadzamy, że nieskażona niczym, dzika przyroda jest piękna, a wysypisko śmieci obrzydliwe. Że Bach, Mozart i Beethoven tworzyli cudowną muzykę, a disco polo to tylko sieczka i rąbanka.

Dla mojego psa jednak nie istnieje takie rozgraniczenie. Będzie wył tak samo słuchając disco polo, jak „Czterech Pór Roku” Vivaldiego (który to utwór będzie dziś właśnie wykonywany). A wysypisko śmieci może wzbudzić u niego nawet większe zainteresowanie, bo tak interesująco pachnie. To tylko człowiek dostrzega piękno. Tylko nas ono zachwyca, czasem wręcz wprowadzając nas w stan ekstazy. Ale ponieważ piękno stworzenia jest tylko cieniem Stworzyciela, jak piękny musi być Stworzyciel?

„Either you get it, or you don’t”. Albo to widzisz, albo nie. Ale dla mnie piękno przyrody, rozgwieżdżone niebo, wyniosłe szczyty gór, wzburzone morze i piękna muzyka są dowodami na to, że Bóg istnieje. Zachwyt nad pięknem nie pomaga w procesach ewolucyjnych. Nie służy niczemu. Zadumanie nad cudownym widokiem, zasłuchanie się w urocze dźwięki najwyżej mogłoby spowodować nagle pożegnanie się z życiem, gdyby było udziałem dzikich zwierząt. A tworzenie muzyki to już tylko atrybut człowieka, stworzonego na obraz i podobieństwo swego Stworzyciela. Stworzyciela, który jest Pięknem doskonałym.
W naszych kościołach śpiewamy czasem hymn, który „ukradliśmy” protestantom. Jest on bardzo wśród nich popularny, ale i nasze, katolickie śpiewniki go oferują. Chciałbym przytoczyć słowa tego hymnu, bo doskonale oddają to, co ja, nieudolnie, chciałem tu przekazać:
O Lord my God, When I in awesome wonder,
Consider all the worlds Thy Hands have made;
I see the stars, I hear the rolling thunder,
Thy power throughout the universe displayed.
When through the woods, and forest glades I wander,
And hear the birds sing sweetly in the trees.
When I look down, from lofty mountain grandeur
And see the brook, and feel the gentle breeze.
Then sings my soul, My Saviour God, to Thee,
How great Thou art, How great Thou art.
Then sings my soul, My Saviour God, to Thee,
How great Thou art, How great Thou art!
Moje nieudolne tłumaczenie:
O Panie, Boże Mój, kiedy oniemiały ze zdumienia
Rozważam wszystkie światy, które uczyniły Twe Ręce;
Widzę gwiazdy, słyszę odlegle grzmoty,
Twą moc objawioną we wszechświecie,
Gdy przez lasy i leśne polany wędruję,
I słyszę ptaki słodko śpiewające w drzewach,
Kiedy spoglądam w dół z wyniosłego szczytu
I widzę potok i czuje łagodny powiew wiatru;
Wtedy śpiewa moja dusza, Mój Zbawicielu, Boże, do Ciebie:
Jakiś Ty wspaniały, jakiś Ty wspaniały!
Wtedy śpiewa moja dusza, Mój Zbawicielu, Boże, do Ciebie:
Jakiś Ty wspaniały, jakiś Ty wspaniały!
Samego hymnu można posłuchać klikając TUTAJ,TUTAJ,TUTAJ,albo TUTAJ:
Pierwsze wykonanie to sam król rock and roll’a Elvis Presley, ostatnie, na youtube to rewelacyjna Carrie Underwood, (hymn zaczyna się pierwszej minucie, 45. sekundzie) Pozostałe, choć calkiem różne, są równie piękne. I przy słuchaniu niektórych z tych wykonań naprawdę trudno powstrzymać łzy wzruszenia.
How great Thou art, how great Thou art!