Homer Wells Homer Wells
286
BLOG

Dysleksja jako dysfunkcja życiowa

Homer Wells Homer Wells Nauka Obserwuj temat Obserwuj notkę 6

Uważnie przeczytałem w dzisiejszej Rzepie tekst Karoliny i Tomasza Elbanowskich, w którym krytykują ministerialne pomysły dotyczące uczniów z dysleksją i podobnymi jej wadami. To bardzo ładny tekst. Dużo w nim mądrych i wzniosłych słów. Wrażenie robią zwłaszcza te z puenty.

Założenia i sposób wprowadzania zmian w szkole przypomina idee zaczerpnięte żywcem z Aldousa Huxleya. Wszak w „Nowym wspaniałym świecie" nie ma miejsca na odstępstwa od normy, które należy tępić, a najwyższym celem jest identyczność wszystkich jednostek. Fakt, że ministerialni reformatorzy realizują swoje ponadnaukowe wizje bez przeszkód, nieodparcie przywodzi na myśl słowa Stefana Kisielewskiego o „dyktaturze ciemniaków”.

Dla tych, którzy nadal czują się zdezorientowani wyjaśniam - wniosek z tej puenty płynie prosty: Łapy precz od dyslektyków!
Szczerze mówiąc podejrzewałem, że celem takich instytucji jak np. Polskie Towarzystwo Dysleksji jest pomoc osobom, które ta wada dotknęła w doszlusowaniu właśnie do ogólnie przyjętych norm (chociażby ortografii). Z tekstu znać, że jest zupełnie inaczej. Okazuje się, że dysleksja to styl bycia.

W temacie mam coś do powiedzenia. Zacznę od przypowieści.

Kolega Łukasz B. miał to nieszczęście, że nazywał się właśnie B. i był predestynowany do zajmowania pierwszego miejsca na liście w dzienniku. Akurat w tej klasie. B. był dyslektykiem, dysgrafem, a kto wie, może miał też dyskalkulię. Choć mało zdolny, był B. uczniem pracowitym niezwykle. By móc jak najwięcej korzystać z każdej lekcji siadał zazwyczaj w pierwszej ławce. Na lekcji chemii było to jego kolejnym nieszczęściem.
Nauczycielka od chemii, Anna C. zawsze była nierozgarnięta – nie chcę mówić głupia i ograniczona, bo jestem grzeczny. Miała zwyczaj na każdej lekcji pytać jedną osobę. Była jednak osobą cierpiąca na młodzieńczą odmianę sklerozy, dlatego regularnie co 3 tygodnie przypominała sobie o tym zwyczaju i zabierała się do hurtowego odpytywania. Jako, że ceniła niezwykle porządek i nie lubiła gier liczbowych zawsze decydowała się na wywoływanie uczniów w kolejności alfabetycznej, od góry. A u góry był Łukasz B.
Tak więc za każdym razem kiedy Anna C. przypomniała sobie o tym, że jej uczniowie nie byli sprawdzani przy tablicy twarz B. posępniała i wlókł się po kredę znużony. O tym, że poprzednio jak i wcześniej już odpowiadał, pani C. nie pamiętała mimo licznych zapisów w dzienniku (ten zwykła otwierać dopiero po odpowiedzi). B. dostawał zadania, po czym walczył z nimi na tablicy. Pisał aż oczy bolały od czytania, ale zawsze na temat. Pisał dopóki Anna C. się nie obudziła.
Rzut okiem wystarczył by ocenić Łukasza B. Jeszcze tylko pytanie upewniające:
- Ty masz B. dysleksję?
- Tak, proszę Pani.
- Dobrze… (faktycznie na tablicy wszystko było dobrze). 2+! Siadaj, dość tego na dziś.

Kazus mojego kolegi Łukasza B. doskonale oddaje podejście, jakie mieli nauczyciele w mojej szkole do uczniów z dysleksją. Dyslektyk – leser, obibok, głąb.
Nie sądzę by była to szkoła wybitnie patologiczna. Raczej nie odbiegająca od średniej statystycznej. Skąd taki odbiór dyslektyków? Nie mam najmniejszych wątpliwości, że zasłużyli się w tej sprawie przede wszystkim rodzice tych, którzy tak naprawdę byli leserami, obibokami i przy okazji głąbami. Zaświadczenie o dysleksji było doskonałą metodą na wymęczenie oceny miernej i upragnioną promocję do klasy następnej. Czy się stoi czy się leży, przy dysleksji dopuszczający się należy.
O tym jak niezmiernie trudno jest zdobyć zaświadczenie z poradni psychologiczno-pedagogicznej nie będę wspominał. Zwłaszcza, że po latach sumiennej pracy i samodoskonalenia w zakresie ortografii duża grupka dzieci, może stać się ofiarami dysleksji nabytej. Jak do tej pory pewnie takowej jeszcze nie zdiagnozowano – a skoro nie, to z braku dostatecznych dowodów należy wadę zakwalifikować jako dysleksję wrodzoną.

Zaraza szerzy się szybko, więc nie sposób nie zauważyć, że coraz większa ilość możliwych do zdobycia ulg demoralizuje uczniów, którzy wysuwają kolejne roszczenia. Dokładnie pamiętam, jak po kolejnych klasówkach do nauczycieli ustawiały się kolejki. Oczekiwany towar: dodatkowe punkty… „Ja mam dysleksję, tu mi Pan nie powinien obniżać”, „Jestem dyslektykiem, tu mi się jeszcze punkt należy”.
Dziś zresztą w podobnym tonie padają argumenty. Dyslektykom należy się nie pomoc, lecz dodatkowe przywileje.

Mój kolega Łukasz B., z dysleksją czy bez, nie należał do najzdolniejszych. Oceny na koniec szkoły miał słabe, choć zasłużył na znacznie więcej. Egzamin gimnazjalny zdał przyzwoicie, ale mimo to nie uwierzył w siebie i został piekarzem nie ryzykując nawet próby dostania się do technikum. Pewnie do końca życia zostanie dyslektykiem, kimś ułomnym.

PS:
Nie myślcie sobie jednak, że wierzę by kolega B., pisząc egzamin gimnazjalny w tej samej co ja sali (czyli tak jak ma to być dzisiaj) poradził sobie w życiu lepiej. Z tego co w mediach szumi wynika, że chodzi tylko zmiany symboliczne. Na zmiany realne, ot choćby pracę z dyslektykami… och, tu zaskoczenie… pewnie nie starczy pieniędzy.

Homer Wells
O mnie Homer Wells

Osierocony przez wielu ojców. Doświadczony traumami politycznymi w ilości odwrotnie proporcjonalnej do wieku.

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Technologie