Homocon Homocon
1780
BLOG

Konserwatyzm jako zidiocenie. Na marginesie rumuńskiego referendum

Homocon Homocon Świat Obserwuj temat Obserwuj notkę 14

Nędza współczesnego konserwatyzmu jest oczywista, czym dalej się w niego, w jego stan zagłębiać tym prezentuje się on gorzej. Nie mam na myśli politycznej filozofii i tradycji występujących pod tym mianem, lecz światopogląd i stan mentalny tych, którzy w zachodniej hemisferze uznają się lub są uznawani za jego reprezentantów.

To co w nim irytuje najbardziej to świadomość, że dotknięte konserwatyzmem jednostki, co jest sprawą pewną i oczywistą, gdy przyjdzie im do podjęcia decyzji, reakcji, wydania sądu, gdy zmuszone będą ustosunkować się do jakiś poważnych spraw, zagadnień, problemów, to rzeczone jednostki podejmą decyzję najgłupszą.

Najmniej sensową z możliwych. Ich działanie będzie raczej bezmyślną reakcję niż efektem pracy i refleksji. I co więcej okaże się, że pomimo zewsząd docierających sygnałów, że popełniają one jakiś błąd u podstawy, to pewne i oczywiste jest również, że nie będą one w stanie nic z tym uczynić. Że ich konserwatywność nie skłoni ich do samoanalizy, aby odkryć przyczynę przegranej.

A przegrana współczesnego konserwatyzmu jako postawy społecznej i politycznej, jest totalna. Tym bardziej jeśli przypomnieć, że konserwatyzm wchodził w lata dziewięćdziesiąte z dziedzictwem Reagana i Thatcher, katolicyzmem Jana Pawła II i dekadami konserwatywnej refleksji, która zdolna była wypracować oryginalną koncepcję świata.

Choć może nasunąć się wątpliwość czy jest aż tak źle, że można mówić dziś o porażce zachodniego konserwatyzmu? Rządzą przecież w wielu krajach Europy i obu Ameryk konserwatywne partie, do konserwatyzmu przyznaje się wzrastający odsetek ludzi, także młodych (choć w Zjednoczonym Królestwie wychowano sobie akurat wielbicieli socjalizmu), istnieją potężne konserwatywne media itp.

Aż żal próbować przywoływać te fakty. Każdy z nich to przecież tylko dowód klęski: partie centroprawicy są coraz mniej konserwatywne, szeroko zachodzi dziś proces dekonserwatyzacji prawicy, wzrasta prawicowy populizm, lecz nie konserwatyzm, który nawet na prawicy kojarzy się bardziej z zastojem myśli i biernością; młodzi konserwatyści są socjalliberalni, nie przez myśl konserwatywną, lecz własne pokolenie ukształtowani, wspierający wszystkie liberalne nowinki i nowe grupowe uprawnienia (kobiet, ras i LGBT) ect. Sprawa instytucji małżeństwa jest tutaj najbardziej znamienna.

Choć i aborcja nie mniej bolesna. Jak to jest, że w świecie, który wypełnia jak gaz szczelnie i wszechobecnie dyskurs wolnościowy, stwierdzający przyrodzone, stałe, niezmienne, nienegocjowane uprawnienia jednostki, której pełen dobrostan uznany jest za jedyną jednocześnie przyczynę działania i cel, może być dostępna „legalna i bezpieczna” aborcja, która jest czystym, nagim pogwałceniem tej zasady?

Sprawa małżeństwa jest jednak bardziej dobrą ilustracją. Szczególność małżeńskiej, trwałej relacji mężczyzny i kobiety, na poziomie biologicznym i społecznym, dla każdego nieuprzedzonego osobnika musi być oczywista. To ta właśnie relacja, seksualna, uczuciowa jest najważniejszym czynnikiem socjogennym. Poprzez nią budowane jest społeczeństwo, wychowywane i tworzone (także w sensie dosłownym).

Nie zastąpi jej ani taka, która osiągnęła wyłącznie stan przygodności, ani taka, w której układzie dobór płci jest inny. Związek dwóch mężczyzn, także taki, który przybrał naturę intymną, jakkolwiek go badać, analizować nie może zająć roli związku tworzonego przez obie płcie. Jakąkolwiek więc ma się sympatię do homoseksualistów, jak bardzo pragnie się ich szczęścia, zadowolenia, nie może umknąć uwagi fakt, że związki jednopłciowe nie posiadają tej szczególności i nie są zdolne wypełniać tych samych antropologicznych zadań.

Można oczywiście obudowywać te związki atrapami funkcji, dostarczać im praw, uprawnień, semantycznych uzasadnień, w końcu nawet dzieci (załatwienie surogatek!), które będą wychowywane, lecz w bardzo zredukowanej formie. Raczej będą pod opieką; bo jednopłciowi opiekunowie, to właśnie tylko opiekunowie. I co najśmieszniejsze, że próba dowartościowania związków jednopłciowych poprzez zrównanie ich, wywindowanie do poziomu relacji jaką tworzą mężczyzna i kobieta, prowadzi do złamana natury tych związków, zatraty ich sensu.

Do tego wszystkiego konserwatysta nie był w stanie przekonać społeczeństw zachodnich, które przez ostatnie dekady zaczęły radośnie zrównywać, rozdawać, przyznawać, uprawniać itp. Ciąg myślowy jest prosty: istnieją pary gejowskie, które są takimi samymi parami jak te niegejowskie („normalne”), ergo przysługują ich przyrodzone uprawnienia jakie posiada relacja dwupłciowa, ergo społecznie i prawnie należy im przyznać uprawnienia małżeństwa, zmieniając naturę tego małżeństwa.

Zmiana definicji małżeństwa, która powołuje do istnienia „małżeństwa homoseksualne” dowodzi słuszności pierwszego stwierdzenia: że istnieją pary jednopłciowe ontologicznie tożsame z parami dwupłciowymi. I koło dowodzenia się zamyka. A sprawa polega na rozdzieleniu rzeczy z natury swojej osobnych: ocenienia natury relacji jednopłciowej, i wynikającej z tego konieczności nadania im lub nie jakiś uprawnień, oraz pytań o status małżeństwa postrzeganego jako instytucja centralna dla istnienia społeczeństwa.

Rodzi to dalsze pytanie, czy można oddzielić od małżeństwa przyrodzone mu funkcje i nimi swobodnie szafować; nadawać je innym relacjom? A to z kolei do pytania, czy jeśli na poprzednie odpowiemy twierdząco: tak, można przydzielać funkcje małżeństwa innym niż ono relacjom, to czy obdarzone takimi funkcjami relacje nie stają się tożsame z małżeństwem poprzez dzielenie z nim tych samych funkcji? Jeśli na to pytanie odpowiemy twierdząco, drugie koło dowodzenia znowu się zamknie.

To wszystko dodatkowo tkwi w szerszym kole nielogiczności i absurdalnych sądów i decyzji. Pierwsze: stwierdza się istnienie kolektywu, który istnieć ma pod mianem homoseksualistów, których awangardowym i świadomym reprezentantem są tzw. geje. Wedle analogii: robotnicy i komuniści w dyskursie marksistowskim. Już sam ten akt powołania nowego zbiorowego bytu, jak zauważył Legutko, urąga zdrowemu rozsądkowi.

Zaraz za tym idą kolejne odkrycia: wszystko gdzie rzeczowi geje są obecni, w czym funkcjonują staje się homoseksualne. Stąd pojawiają się związki homoseksualne czy nawet homoseksualne rodziny, dalej rodzicielstwo i typ podobne. Ich odpowiednikiem mają być: heteroseksualne rodziny, związki i rodzicielstwa.

Fakt że zapewne większość konserwatystów przyjmie te „prawdy”, a następnie zacznie zażarcie walczyć w obronie „heteroseksualnych małżeństw” przeciw „homoseksualnym związkom”, jest tylko dowodem tego, jak bardzo współcześni konserwatyści stali się autodestrukcyjni. A homoseksualna nie jest natura związku tylko osób, to osoby są homo- lub heteroseksualne, nie małżeństwa.

Rush Limbaugh zauważył, że konserwatyści przegrali już na samym początku, gdy pozwolili na zaistnienie semantycznego potworka nazywanego „gejowskimi małżeństwami”, ale prawda jest jeszcze smutniejsza, bo przedtem ci sami konserwatyści wywołali inne monstrum: „tradycyjne małżeństwo”. Aż nasuwa się pytanie: jak wygląda to „nietradycyjne”?

Konserwatyści więc zamiast opisywać i analizować całość społeczeństwa, stali się obrońcami jego „tradycyjnej” vel „heteroseksualnej” części. I są wielce zadowoleni z siebie, gdy tak się dzieje. To że media liberalne czy lewicowe opisują odbywające się obecnie w Rumunii referendum, które z resztą nie powinno mieć miejsca, jako formę ataku na „homozwiązki”, to rzecz zrozumiała.

Wprawdzie dowodzenie, że kto stwierdza, że małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny, ten wykazuje się homofobią, musi prowadzić do przekonania, że sama instytucja małżeństwa ukształtowana została jako przejaw homofobii. Taki ciąg dowodzenia w przypadku współczesnej lewicy to nic dziwnego, równie absurdalne byłoby stwierdzenie, że określanie ludzi z dyplomem jako ludzi wykształconych to przejaw dyskryminacji analfabetów. Lecz sama prasa konserwatywna w Polsce rozumie wspomniane referendum nie inaczej jako walkę, by zacytować „Do Rzeczy”, z homopropagandą. Nie więc o poprawne rozumienie małżeństwa tu idzie, ale o zablokowanie gejów.

I niezgodę na zrównanie relacji z bogatego repertuaru LGBTQAI+ z tymi spod znaku „straight”. Nie trzeba być lewakiem, aby zadawać sobie pytania, co w takim zrównaniu jest nie tak. Skoro zabrnęliśmy tak daleko. Powtarzam, konserwatyzm zrezygnował z całościowego opisu człowieka i jego społeczeństwa, ujęcia wszystkich zjawisk, sam stał się z własnej woli stroną w rzeczywistości ustawionej i zdefiniowanej przez dyskurs liberalny: oto mamy gejowskie związki, którym z nieznanych, homofobicznych, powodów odmawia się ich uprawnień i przywilejów.

Referendum, które ma miejsce w Rumunii, a i tak zapowiada się, że poniesie klęskę, jest dowodem przegranej. Bo jeśli trzeba doprecyzowywać czym jest małżeństwo, „heteroseksualizować” je, to świadczy, że żyjemy w świecie, gdzie natura małżeństwa jest płynna, a tylko jedne społeczeństwa arbitralnie, wedle mody, decydują o jego składzie tak lub inaczej.

Przygodnie je zmieniają i re-definiują. I nie jest to wina społeczeństwa, tego że zostało one zwabione i oszukane, że gdyby nie podstępny liberalizm, to byłoby ono siłą rzecz społeczeństwem konserwatywnym. Dziś zresztą jest ono także społeczeństwem liberalnym coraz mniej.

Stając się społeczeństwem postliberalnym, gdzie wolnością nie są obdarzone osoby, lecz wspólnoty z całym społeczeństwem jako takim, które uzyskuje pełnie władzy dla kształtowania samego siebie. Fakt że wielu konserwatystów nie postrzega tego jako rzeczy groźnej, momentu krytycznego, jest niemniej znamienne. Kolektyw rządzący sobą wedle siebie i dla siebie. Może dziś nadać gejom małżeństwa, powołać dziesięć nowych płci, by jutro karać za te same rzeczy za jakie wczoraj nagradzał.

Konserwatysta zadowolił się być obrońcą tego, co i on dowolnie określa jako tradycyjne czy naturalne (dwa z ulubionych jego terminów). Pominął on zajęcie się sprawami dla niego trudnymi, jak choćby własnym konserwatywnym określeniem czym jest homoseksualizm i relacja jednopłciowa, jaki jest jej sens moralny i potencjał społeczny, określeniem, które wykraczałoby poza negację.

Światopoglądowy i mentalny konserwatyzm wyprzedzający zdolności refleksji i poznania, oplata swoje ofiary gęstą nicią znaczeń, pewników, semantyczno-substancjalnych związków. I zauważanym jedynie, dla konserwatysty zaś fundamentalnym, przejawem jego aktywności jest pielęgnowanie tej sieci, tak aby twardniała i gęstniała. Znamienne jest to, że w tych okolicznościach „radosne” referendum irlandzkie z 2015 r. dalej przez obie strony określane jest jako przełom, tak jak rumuńskie to przykład niczego nie rozwiązującej reakcji.


Homocon
O mnie Homocon

Zajmuję się głównie tematyką międzynarodową, polityką zagraniczną; z przekonań sceptyczny konserwatysta. Na salonie24 teksty o geopolityce, społeczeństwie, kulturze, felietony. https://twitter.com/azarzGrajczyski

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Polityka