Pod koniec listopada zeszłego roku, zostałem poinformowany przez szefostwo, że zostały mi jeszcze 6 dni wolnego do końca marca 2012, albo wykorzystam te dni, albo dostane ich ekwiwalent w gotówce. Porzuciłem myśl o dodatkowych pieniądzach, bo to by tylko znaczyło, że zostanę okradziony w brutalny sposób, przez irlandzki urząd skarbowy. Nie zemną te numery.
Irlandzka zima nie jest straszna, przypomina raczej późną jesień w Polsce, do zwiedzania i podróżowania, aura raczej nie zachęca. Postanowiłem zatem, że wybiorę się gdzieś w ciepłe miejsce na południe Europy.
Ceny biletów zachęcały do podróży, wiadomo styczeń martwy sezon. Postanowiłem, że udam się na południe Portugali do miasteczka Faro, lata tam Ryanair i wszystko jasne. Za 35 euro nabyłem bilet do Faro.
Faro to miła i urokliwa miejscowość jeden dzień wystarczy, aby zobaczyć tam wszystko, ale może też być potraktowana jako baza wypadowa do zwiedzania Lizbony.
Pogoda była cudowna. Miałem poczucie, że zaczyna się wiosna, a tym czasem jest połowa stycznia.
Portugalczycy to mili ludzie i w przeciwieństwie do Hiszpanów, mówią chętniej po angielsku.
Wiem jedno na pewno jeszcze wrócę do Portugalii.
Pogodny radykał, co tańczy z przeznaczeniem i zachowuje spokój w obliczu katastrof.
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości