Od czasu jak wybuchła „afera molestowań” w Hollywood co chwile ujawnia się nowa osoba, która nagle przypomina sobie, że kiedyś w zamierzchłej przeszłości była molestowana przez znanego aktora, ba nawet w show-biznesie to teraz obowiązek stać się ofiarą molestowań seksualnych.
„Afera” zbiera coraz więcej ofiar. Ostatnio świetny aktor Kevin Spacey nie będzie już grał głównej roli w serialu „House of Cards” (który notabene od 3 sezony zaczął wytracać rezon), a nawet został wycięty z najnowszej produkcji w której wystąpił. Aktor oczywiście zasłużył na potępienie, ale nie wiem, czy na to, aby w iście stalinowski sposób wycinać go z filmu i zastąpić go innym aktorem. Zresztą jest tajemnicą poliszynela, że za drobną usługe seksualną można w show-biznesie dostać dobrą role, a ta z kolei może być trampoliną do kariery.
Nie będę się zajmował kto kogo molestował i dlaczego, bo już niedługo i Spielberg zostanie oskarżony o molestowani dinozaurów, jeśli to dłużej potrwa.
Ta cała afera wpisuje się w akcje #MeeToo, czyli walką o to, aby kobiety nie były napastowane seksualnie na ulicach w pracy i ogólnie w miejscach publicznych, oraz nie wstydziły się o tym mówić. Super akcja można pomyśleć bo z chamstwem wobec kobiet należy walczyć, ale jak to bywa tylko pozornie, bo kryje się za nią feminazistki. Celem tej akcji nie jest bowiem promowanie szacunku wobec kobiet, ale poróżnienie kobiet i mężczyzn, oraz wywołanie wzajemnej niechęci i braku wzajemnego zaufania, bo przecież według inicjatorów tej akcji wszystko może być molestowaniem (komplement, miły uśmiech w windzie do kobiety, przepuszczenie jej w drzwiach).
Współczesne feministki dążą bowiem nie do tego, aby wyzwolić kobiety, bo przecież te posiadają już pełnie praw w krajach w kręgu naszej cywilizacji, ale zgodnie z dialektyką III Rewolucji Marksistowskiej z 1968 dążą do wywołania wojny płci (wojna klas się skończyła), która ma przyśpieszyć rozpad rodziny już i tak mocno osłabionej.
