Jakub Zalepa Jakub Zalepa
220
BLOG

Co tworzymy razem ze sztuczną inteligencją?

Jakub Zalepa Jakub Zalepa Badania i rozwój Obserwuj temat Obserwuj notkę 0

Jak powszechnie przewidują już nie tylko futurologowie, ale właściwie prawie wszyscy zainteresowani, w bliskiej przyszłości nauczymy się tworzyć takie odmiany sztucznej inteligencji (maszynowej technicznej?) konkurencyjne wobec naszej własnej inteligencją. Jednak dla człowieka inteligencja jest tylko narzędziem i nie ma wątpliwości, że on sam jest czymś znacznie więcej niż inteligencja, ale jednak ta właściwość jest już dużą częścią istoty ludzkiej. Chyba więc dlatego już od samego zarania maszynowego przetwarzania informacji ludzkość zadaje sobie pytanie, czy nasza inteligentna maszyna nie byłaby przypadkiem pewną istotą? W praktyce oznacza to pytanie, czy byłaby osobowa, jak każdy z ludzi. Osoba jest przecież obdarzoną duszą, lub jak kto woli psychiką, żywą istotą, w jakimś sensie “ludzką”, a nie martwą, bezduszną i właśnie “nieludzką” maszyną. Faktycznie nie ustaliliśmy jednak czym jest osoba i możliwe nawet, że nie można tego dokonać w sposób naukowo- techniczny, czy też “techno-naukowy”, a więc całkiem pewny. Wywołuje to więc masę pytań i wątpliwości takich, jak przedstawione na przykład w artykule Czy robot może być osobą

Jak dotychczas się wydaje, osobowa sztuczna inteligencja jest przede wszystkim pewnym mitem, gdyż nikt w praktyce nie pokazał, jak ją zbudować, ani nawet nie udowodniono, że faktycznie można to zrobić. Mit o “osobie syntetycznej” jest więc nie w pełni racjonalną opowieścią o początkach istot technologicznych, która - nieoczekiwanie - wyprzedza ją samą. Taką, nieco mitologiczną historię świetnie pokazano w filmie Automata. Tłumaczyłaby ona sens istnienia swego rodzaju “rasy syntetyków”, podobnie jak nasze własne mity o początkach ludzkości przybliżają sens istnienia “rasy biologicznej”, jak z kolei nas trzeba byłoby nazwać. Mitologia jest nadal przydatna wtedy, gdy nie wystarcza pamięć dziejów, a więc kiedy pytamy o głębszy sens “tego wszystkiego”, a nie tylko chronologię. W gruncie rzeczy przecież człowiek funkcjonuje jeszcze w innych sferach niż tylko czaso-przestrzeń, choć nieczęsto sam to zauważa, a jeszcze rzadziej podkreśla. W końcu nie potrafilibyśmy wskazać chwili, w której homo sapiens oddzielił się od linii swoich przodków, należących jeszcze do innego gatunku, nawet gdybyśmy już wówczas mieli historyków. Poznanie swych początków może więc wywoływać pewne inspiracje, jakieś zrozumienie, ale zapewne nigdy - ustalenia. Niektóre rzeczy w ujęciu czasoprzestrzennym są mało uchwytne, lecz wyraźnie dostrzegalne z punktu widzenia artefaktów kultury - symboli i archetypów.

Próby uchwycenia początków “istoty syntetycznej” przed jej faktycznym powstaniem wynikają z zacierania się jasnych granic pomiędzy twórcą, a jego dziełem, człowiekiem a maszyną i wieloma innymi pojęciami uchodzącymi za przeciwstawne. Technologiczni rewolucjoniści wysadzili powietrze dawny “praktyczny rozum” podważając nasze zwyczaje, rytuały, utarte przekonania i sposoby życia. W gruncie rzeczy ta płynność rzeczy była z nami zawsze, o czym od stuleci przypominali nam mędrcy, szamani oraz magowie. W odległych czasach, kiedy w tryby mechanizacji nie próbowano jeszcze wkręcać umysłów, mogliśmy swobodnie ignorować takie sprawy. Dzisiaj natomiast zmienność, płynność i niejasność to kolejne imiona cywilizacji technicznej.

Do pewnego stopnia płynna jest również sprawa “osoby syntetycznej”. Jak bardzo łatwo zauważyć, natychmiast po swoim powstaniu przestałaby ona być robotem. Te dwa pojęcia są ze sobą sprzeczne. Robot jest pozbawiony właśnie osobowości, choć niekoniecznie także inteligencji, która wszak może być “nieosobowa”. Są nią przecież wszystkie algorytmy sterujące różnymi rzeczami lub wytwarzające dane, na podstawie których ludzie podejmują decyzje. Pozostaje jednak inteligencją, co nieustannie niepokoi sumienie ludzkości.

Zresztą ludzkość już stworzyła tak zwane osoby prawne, które nie są ludźmi, lecz z twórcami zrównało je prawo i mogą działać “samodzielnie”, a nawet ponosić płacić grzywny (zob. Ustawa o odpowiedzialności podmiotów zbiorowych za czyny zabronione pod groźbą kary). Wzorcową osobą prawną jest skarb państwa, to znaczy, żeby zdefiniować taką osobę zawsze się na niego wskazuje. Mówi się, że osoba prawna to “skarb państwa i inne takie osoby”, czyli przede wszystkim średnie oraz wielkie przedsiębiorstwa. Można przewrotnie powiedzieć, że skoro osobą (prawną) może być spółka i są nimi państwa (jako interesy skarbów tych państw), to tym bardziej byłaby nią maszyna. Osoby prawne nie budzą większej grozy ani zainteresowania, gdyż zapewne traktujemy jako “mniej prawdziwe”. Nie są przecież materialne i w gruncie rzeczy są grupami ludzi. Rzeczywiście jednak rzecz nie jest aż taka prosta, jak by się wydawało, gdyż np. Carl Gustav Jung podkreślał, że każdy twór kultury posiada jak gdyby własną “psychikę”, “dążenia”, “wolę”, którą możemy zauważyć badając dany artefakt. Poprzez te cechy ma on charakter autonomiczny, niezależny od woli człowieka (czy autonomia nie jest właśnie główna cechą sztucznej inteligencji?). Jednak już taki kulturowy twór wydaje się obcy i “nieludzki”. Nieludzka jest także sztuczna inteligencja, co mogłoby sugerować, że mogłaby wymknąć się spod kontroli, czyli stać się “zła”, no - powiedzmy - co najmniej szkodliwa. Dodatkowo, jak się zapowiada, to “komputerowe coś” może wziąć udział w naszym codziennym życiu i to nas właśnie niepokoi. Myśl, że mogłoby być osobą budzi grozę.

Inteligencja “statystyczna”, rozum i osoba

Wydaje się nam intuicyjnie, że “to już przesada” i monopol na osobowość powinien mieć człowiek, bo w gruncie rzeczy tylko on jest osobą. Jednak osoba jest człowiekiem, gdyż nie ma jeszcze “konkurencji”. Znów powraca naukowo-techniczna płynność, gdyż jak sądzimy przebłyski osobowości miewają najinteligentniejsze zwierzęta, jak delfiny lub szympansy. Te miłe istoty jednak zapędziliśmy do izolowanych rejonów i nie wchodzą nam w drogę. Jak się zdaje - nawet nie zamierzają. Nieco upraszczając zakładamy więc, że one nie są osobami. Tymczasem planujemy skopiować i powielić “tę właściwą osobę”, czyli człowieka, a dla bezpieczeństwa nie całości, tylko w wygodnej dla nas części. Ten fragment, choć w zasadzie inteligentny “prawie jak my”, zostanie naszym narzędziem. Z oczywistych powodów nie chcemy mówić w tym miejscu: “niewolnikiem”. Trzeba jednak pamiętać, że nawet bardzo inteligentna maszyna to mniej niż niewolnik, gdyż w czasach odpowiednio cywilizowanych, na przykład w starożytnym Rzymie, uwzględniano jego człowieczeństwo i nie pozbawiano niewolników całej ich wolności (np. otrzymywali niewielkie wynagrodzenie, które mogło im posłużyć w przyszłości przykładowo do zapłaty za swoje wyzwolenie; w niewolę bowiem popadano choćby z powodu długów). “Osoba syntetyczna” byłaby więc jedynie narzędziem. Tym gorzej dla niej, a straszniej dla nas.

Podstawienie człowieka pod pojęcie “osoby” niewiele wyjaśnia. Trzeba od razu więc zauważyć, że osoba, a więc człowiek, jest istotą inteligentną i jednocześnie czującą, i to właśnie szczególnie czucie przypisuje się człowiekowi. Inteligencja niekoniecznie łączy się więc osobowością. Sztuczną inteligencję i w ogóle wszelkie automaty można śmiało nazwać “inteligencją bezosobową”. Jest to właściwie rodzaj gry, algorytmu, który można przedstawić w postaci bardziej lub mniej rozbudowanego grafu, sieci kolejnych możliwych decyzji i ich następstw. Taką inteligencję nazywam żartobliwie, na moje własne potrzeby, “statystyczną”. O tym, że inteligencja, a więc w gruncie rzeczy“sprawność operacyjna” da się oddzielić od osobowości świadczą nawet doświadczenia mistyków, którzy zgodnie twierdzą, że funkcje mentalne (właśnie operacyjne) świadomości stanowią tylko jej część, a sama świadomość (czymkolwiek by była) jest w gruncie rzeczy “czymś więcej”. Obok inteligencji mamy więc dodatkowo kwestię czucia, która prowadzi do w jakiś sposób pokrewnych mu pojęć: najogólniejszej “świadomości” i pewnych jej “funkcji” jak “mądrość”, czy “rozum”. Z bardziej “naukowego”, analitycznego punktu widzenia należałoby je nazwać “złożonymi funkcjami poznawczymi”. Te własności ich ewentualnego posiadacza stanowią wypadkową jego “czucia” i inteligencji, a więc pochodzą od osobowości.

Za każdym więc razem myślenie na temat osoby napotyka na odesłanie do niezbyt uchwytnego “czegoś więcej”. Na pierwszy rzut oka trudno cokolwiek powiedzieć o tym “czymś”. W każdym razie jakoś wynika ono z myślenia i czucia jednocześnie. Musimy też od razu przyjąć do wiadomości, że nie chwytamy dokładnie ani tego, czym są te niby-funkcje (myślenie i czucie). Na przykład nie przyjmujemy przecież za dobrą monetę zapewnień psychopaty, że on też czuje, że tak nie jest, że on tylko o tym mówi. Skąd o tym wiemy? Po prostu, jako społeczeństwo mamy doświadczenia z psychopatami.

Osoba więc wydaje się czymś właściwie dość prostym, ale nie możliwym do intelektualnego ujęcia. Można ją zrozumieć tylko i wyłącznie poprzez doświadczenie. Nie da się więc sformułować logicznej definicji, możliwe jest tylko “wyczucie”. Nawet jeśli osoba mogłaby mieć “części”, to nie można jej “rozłożyć” bez zniszczenia. Próby uzmysłowienia sobie jej przez te “części” prowadzi do zupełnego rozmycia całości. Osoba może przejawiać się w inteligencji, czy czuciu, ale sama nimi nie jest. W gruncie rzeczy zakładamy jej istnienie doświadczajac tych przejawów i porównując (kopiując?) do naszych własnych “funkcji”. W ten sposób zacierają się granice tego pojęcia, zauważmy - podobnie jak w przypadku technologii, która wywołuje podobny proces i zapewne “odziedziczyła” tę skłonność po twórcach. Pojęcie osoby, “jaźni” natychmiast odsyła więc do nieskończoności, i to w jej duchowym, nie naukowo-technicznym rozumieniu, a więc wprost do transcendencji. Również technologia nabiera takiej jak gdyby “nie technologicznej” treści poprzez naturalne skojarzenie z osobą, której “siedzibą”, jak sądzimy, mogłaby się stać.

Żeby jakoś przybliżyć o co nam chodzi, kiedy mówimy “osoba” w odniesieniu do maszyny lub rzeczy do niej podobnej (np. mającej pewne cechy ludzkie), musielibyśmy więc poprzestać na tym, że chodzi o człowieka lub podmiot podobny do niego (np. mający także cechy maszyny), który nie byłby człowiekiem w znaczeniu biologicznym, pomijając na razie kwestię, czy “biologiczność” ma w tej sytuacji znaczenie. Powszechnie zakłada się, że jakieś znaczenie ma. Chodzi o istotę niebiologiczną, a więc techniczną, syntetyczną. Trudne do rozstrzygnięcia pytanie brzmi: “czy w całości, czy w części?”.

Jak już wielu wskazywało i wskazuje (zob. Donna Haraway, A Cyborg Manifesto), taką istotę syntetyczną z powodu wspomnianego, jakiegoś nadal niezbyt uchwytnego, a jednak dość dobrze dla nas zrozumiałego związku, “pokrewieństwa” z człowiekiem, można byłoby spokojnie nazwać cyborgiem. Posiadałaby ona wszak jak gdyby “cząstkę człowieczeństwa” w postaci funkcjonowania psychicznego pod jakimś względem podobnego do homo sapiens. Tym samym byłaby w jakimś sensie “w części człowiekiem”. A skoro człowiek technicznie usprawniony zasługuje na nazwę cyborga, to analogicznie i na odwrót, jest nim urządzenie techniczne z “zainstalowaną” osobowością. Gdybyśmy jednak zarezerwowali określenie “cyborg” wyłącznie dla biologicznych ludzi, to wówczas osobę będącą istotą wytworzoną poprzez technologię trzeba by nazwać “osobą syntetyczną”. Po raz kolejny napotykamy na mieliznę rozmywających się pojęć.

Pomijam techniczne problemy z “instalacją” osoby w maszynie. W każdym razie jednak taką “instalacją” jest odzwierciedlanie w niej jakichś procesów myślowych. Nie chodzi przy tym koniecznie o samo myślenie, lecz pewne jego przejawy, jak choćby operacje matematyczne. Niewielkim przejawem myślenia będzie choćby dodawania lub odejmowanie. Jednak niewielka to różnica, jaką “część myśli” załadujemy do maszyny jako program. Skoro można “załadować” małą część, to można i większą. Na opór napotykamy dopiero wtedy, kiedy pomyślimy: “a gdyby tak załadować całość?”. W bardzo ograniczonym stopniu już teraz to robimy. To by prowadziło do stwierdzenia, że osoba syntetyczna, a więc cyborg, jest możliwa, gdyż to jest oczywiste, skoro istniejemy my sami. Byłaby ona nieco “ludzka”, gdyż posiadałaby nasze własne cechy. W gruncie rzeczy byłaby kopią człowieka - najwyżej w każdej jej “wersji” w innym stopniu, lecz przecież nie o stopień tu chodzi, lecz o sam fakt.

Osoba syntetyczna, żeby być osobą, musiałaby stać się człowiekiem, lecz my sami przecież od wieków wyjaśniamy, co to znaczy nim być. Skoro próba zrozumienia przez rozkładanie na części nic nie dała, to można jednak przyjąć w każdym razie, że osoba, to “ktoś”. Z kolei “ktoś” to po prostu ten, co sam siebie nazywa “osobą”, czyli mówi o sobie “ja”. Jednak skąd się bierze to powiedzenie? Z naśladowania rodziców.

Lustro

Bycie osobą nieoczekiwanie okazuje się sprawą naśladownictwa. Każdy naśladując swych rodziców i przez to naśladowanie - staje się osobą, a więc istotą rozumną. Rodzice zaś naśladowali swoich rodziców, a po ich śmierci lub zyskaniu szerszej świadomości naśladują (lub tak im się wydaje) jakąś istotę wyższą (przodków, boga itp.). W taki sam sposób istota syntetyczna już dziś naśladuje nas samych, swoich twórców lub wzorce przez nas wskazane, choćby jako sztuczna inteligencja sama je sobie także wybrała (ludzie musieli je udostępnić). Test Turinga jest więc nadal aktualny.

Czy jednak osoba kryje się jedynie w naśladowaniu innych? Wydaje się nam zazwyczaj, że naśladowanie jest “nieprawdziwe”. Być może świadomość jako taka stanowi rodzaj lustra, a poznanie przez nią czegokolwiek wymaga właśnie naśladowania tego, skopiowania, jakbyśmy powiedzieli w sposób bardziej współczesny, czyli techniczny. Wystarczy obserwować zabawy dzieci, żeby uświadomić sobie, że tworząca się, nowa istota naśladuje właściwie wszystko, co ją otacza. Jak uczy choć najprostsza obserwacja dzieci - wyraźnie nie jest to aktywność przypadkowa. Badania nad sztuczną inteligencją przekonują, że ona także potrzebuje obszernego materiału, jakby “zabawowego” do wnioskowania. Zabawy zasadniczo odnoszą się do rzeczywistości, ale nie wprost, lecz tylko w pewnym sensie. Poprzez naśladowanie nowa istota staje się tym, czym jest lub był jej poprzednik. To lustro nie kopiuje mechanicznie, lecz jednocześnie dodaje coś własnego - nową osobowość. W takim razie status osoby oznacza w gruncie rzeczy odzwierciedlenie w sobie wszystkiego (niektórzy mówią, że “przypomnienie sobie”, lecz w świecie pojęć jedynie względnych, to niezbyt wielka różnica, wszak pamięć, to kolejne lustro). Zmuszeni jesteśmy przyjąć to jedynie w znaczeniu technicznym, gdyż cały sens takiego stwierdzenia trudno jest zrozumieć.

Siedziba umysłu i duszy

Według Hansa Moravec’a człowieka od jego maszyn odróżnia posiadanie duszy (Hans Moravec, Robot. From Mere Machine to The Transcendent Mind) i wydaje się, że osobowość w sensie bycia osobą (a nie np. bogactwa psychiki), to właśnie to, co jest odzwierciedlane, a więc w gruncie rzeczy także kształtowane. Właśnie poprzez taki proces powstaje osoba. Niezbyt imponujące postępy w zakresie budowy całkowicie autonomicznych urządzeń wynikają ze stopnia niejasności tego procesu. Na pozór wydaje się on prosty i stąd nasze gromkie zapowiedzi, że już tak niedługo “sztuczna inteligencja nas zastąpi”. W rzeczywistości prosta jest jednak tylko ogólna zasada odzwierciedlania. Jak na razie nikt nie potrafi dokładnie powiedzieć jak to się dzieje. Narzędzia będące mocną sztuczną inteligencją przyjdzie nam więc pewnie raczej hodować niż konstruować.

Wskazana przez Alana Turinga zasada imitacji jest jednak powszechnie rozumiana zupełnie inaczej. Przyjmuje się bowiem, że to “tylko udawanie”, a imitacja nie jest tym samym czym oryginał. Jednak tego typu intuicje sprawdzają się w odniesieniu do dzieł sztuki. Jak wiemy, problem pojawił się już w przypadku statku Tezeusza. Faktycznie więc rzecz przedstawia się trochę inaczej. Ponownie można zauważyć, że przeciwieństwa się przyciągają, ponieważ z pewnego punktu widzenia wcale nimi nie są. Mają coś wspólnego, ale trudno to coś uchwycić.

Już Turing spostrzegł, że nie mamy żadnych narzędzi do stwierdzenia, kto jest “prawdziwy”, a kto“tylko” naśladuje, “udaje”. Skoro więc “gra imitacji” dotyczy tak samo nas, jak “osoby syntetycznej”, to najpierw zastanówmy się, w jaki sposób oceniamy, że człowiek jest jakąś osobą. To jak z aktorem. Wiemy z pewnością, że kogoś “gra” tylko wtedy, kiedy jest na scenie. W innych przypadkach możemy to sprawdzić - ponownie tylko poprzez doświadczenie. Na jego podstawie umiemy intuicyjnie rozpoznać “dwulicowość”. Do dzisiaj nie odkryliśmy jednak pewnego sposobu odróżnienia i można nas “nabrać”. Nawet w odniesieniu do ludzi są jednak sytuacje wątpliwe. Można wyobrazić sobie chorego z psychiką zdegradowaną w takim stopniu, że już nie wiadomo, czy jeszcze jest on osobą. Wystarczy spojrzeć na takich chorych, którzy wydają się pozbawieni jakichkolwiek logicznych reakcji na otoczenie. Jednak nawet on wydaje nam się zazwyczaj osobą i tak też go traktujemy. Jest więc zupełnie oczywiste, że w ogóle tego nie oceniamy, tylko z góry zakładamy, że tak właśnie jest. Stąd przecież wynikają niekończące się dylematy moralne, zwłaszcza w medycynie, jak chociażby: z odłączaniem nieświadomych chorych od mechanizmów podtrzymujących życie, z przerywaniem ciąży i tak dalej. Nie są one jednak tematem tego tekstu.

Kiedy jednak udajemy odpowiednio długo, to coś zostaje z tego udawania. Inaczej “gra imitacji” nie miałaby sensu. Ciągle przypominają o tym zarówno psychologowie, jak różni guru rozwoju osobistego. Osoba syntetyczna poprzez taką imitację dokonywałaby więc pewnej przemiany, którą - przeważnie na wczesnym etapie życia - przechodzi też człowiek. Prowadzi ona od istoty jeszcze nie w pełni wykształconej do człowieka ukształtowanego. Osoba nierozerwalnie więc łączy się z człowiekiem. Nie potrafimy powiedzieć o niej nic pewnego poza tym, że jest człowiekiem lub jest od niego “nieodróżnialna”, oczywiście nie z wyglądu, tylko “z wnętrza”.

Człowiek - ogólny “wzór” istoty rozumnej

Nasuwa się dość dziwny wniosek, że “osobą” jest człowiek, a jeśli tak, to budując sztuczną inteligencję, tworzymy jego kopię. Kolejne “lustro”. Nawet gdyby próbować wyobrazić sobie istoty z obcej planety i spróbować ocenić, czy one są osobami, to musielibyśmy powiedzieć to samo, co do tej pory powiedzieliśmy o człowieku. Byłoby nam oczywiście łatwiej, bo te istoty nie byłyby przez nas zbudowane. Gdybyśmy jednak się kiedyś tego nauczyli, moglibyśmy gdzieś daleko w kosmosie sami stworzyć takie “osoby” i one musiałyby zostać w pewnym sensie ocenione jako ludzie. Nie chodzi przy tym o ich gatunek w sensie biologicznym. W tym sensie byłyby innego gatunku niż homo, ale przecież to samo się nasuwa, że musielibyśmy je zaliczyć do “osób”, a więc ludzi. Człowiek byłby więc po prostu pewnym “projektem istoty osobowej”, od którego wręcz nie da się zbyt daleko odejść. O ile taka istota miałaby wciąż pozostawać “osobą”.

Super-osobowość?

A co z resztą sztucznej inteligencji? Odzwierciedlając w niej w gruncie rzeczy nasz własny umysł, jak sądzimy, moglibyśmy go usprawnić. Właściwie nie wiem, czemu tak sądzimy, gdyż tego także nikt nie dokonał. To, że komputery szybciej dokonują pewnych operacji niż ludzie niczego jeszcze nie dowodzi. Można nawet przypuszczać, że dzieje się tak właśnie dlatego, że nie są osobami. Zwyczajnie, cała “moc umysłowa”, której część w przypadku człowieka jest przeznaczana na “kreację osoby” zużywa się w nich na szybkość operacji - ot, i cała różnica. Nie chodzi tu oczywiście o różnicę “technologiczną”, ale o samą istotę sprawy. Technicznie pewnie kwestia jest bardziej skomplikowana i jeszcze pokolenia uczonych będą miały zajęcie, zanim zrozumiemy wszystkie szczegóły. Tu jednak chodziłoby o samą “zasadę działania”.

Skoro taka każda sztuczna inteligencja miałaby szansę “myśleć” szybciej od nas, to intuicja podpowiada także, że korzystne byłoby nawet zbudowanie “nieosobowej” sztucznej inteligencji. Spostrzegliśmy to już dawno używając narzędzi w ogóle. W końcu każde z nich pozwala nam zwiększyć nasze własne możliwości, przede wszystkim skrócić czas pracy. Największą korzyść sztuczna inteligencja więc przyniesie, kiedy stanie się po prostu częścią nas. Kiedy pozostanie narzędziem. Problemem jest tylko usunięcie dzielącej nas bariery. W gruncie rzeczy chodzi więc nam nie o wytworzenie “osoby”, a tylko o zwiększenie naszych możliwości. Kwestia komunikacji może być ważniejsza niż kwestia osobowości, choć pozostaje trochę w cieniu.

Skopiowanie jakiegoś zadania do maszyny, jak robimy to dzisiaj nie wystarczy, ponieważ potrzebny jest jeszcze względnie “rozumny” operator, gdyż niektórych zadań nie da się wykonać “mechanicznie”. Jak już częściowo sprawdziliśmy, “nieosobowa” inteligencja na takiego operatora doskonale się nadaje. Ta bezosobowa maszyneria stanowi jakby kopię części nas. Gdyby jednak pójść dalej konstruując osoby syntetyczne, stanowiące nasze osobowe kopie, to moglibyśmy się przełączać pomiędzy nimi. Po takim “rozmnożenu”, pracowalibyśmy “za legion”. Jak w filmie “Mężowie i żona”. Tylko, co wtedy byłoby osobą, skoro w takiej sytuacji syntetyk, nawet osobowy, wydaje się tylko terminalem, techniczną końcówką? Może w takim wypadku należałoby mówić o super- lub meta-osobowości? Załóżmy, że zrobiłem kilka syntetycznych kopii samego siebie i wszystkie są “nie do odróżnienia” oraz powstały w bardzo krótkim czasie, jak skopiowanie pliku. Wszystkie takie kopie razem ze mną byłyby “super-osobowością”, bo przecież każda miałaby moje cechy i dla innych byłaby nie do odróżnienia ode mnie. Tylko ja wiedziałbym, którym z “bliźniaków” jestem.

Przy odpowiedniej ilości kopii, ta niby jedna osoba “tylko skopiowana”, taka wielokrotna kopia, natychmiast rozpadłaby się na grupę (podobnie Rafał Ilnicki, Bóg cyborgów. Technika i transcendencja. s. 93). Żeby grupa mogła dobrze działać muszę każdemu przydzielić zadanie, a potem już dać wolną rękę. Inaczej praca zespołowa nie ma sensu. Nie sterowałbym przecież “ręcznie” całą grupą. Co więcej, każdy członek mojej grupy - jako kopia - z pewnością uważałby, że jest mną. I tu pojawia się pewien problem, a mianowicie, czy ja byłbym całą taką dziwną “grupą mnie”?

Powiedzmy, że najpierw jestem tylko ja, a potem robię wiele kopii i każdą wysyłam do innej pracy zostawiając jej całą swoją pamięć i umysł, całą osobowość. Z biegiem czasu każda stałaby się trochę inna. Przecież każda osoba “syntetyczna”, czyli “kopia mnie”, po wykonaniu zadania miałaby trochę inne wspomnienia niż ja “prawdziwy. Powstałaby więc potrzeba synchronizacji pamięci takiej “chmury osobowości”. W wyniku takich operacji powstałyby trzy tryby pracy: ja “prawdziwy, samodzielna grupa osób syntetycznych - kopii oraz ja z całą grupą. Miałyby one wspólną pierwotną osobowość, czyli “mnie”. Ta część wspólna stanowiłoby meta-osobę. Jak gdyby “mnie bardziej ogólnego” niż każda z tych osób oddzielnie. Ponownie wydaje się, że nie chodzi tu o osobę, lecz komunikację. Porozumienie niby z samym sobą, a jednak równocześnie i z kimś innym. Tylko takiej “maszyny” pewnie już nie nazywalibyśmy “sztuczną inteligencją”, tylko trzeba byłoby poszukać innej nazwy. Rzeczywiście po raz kolejny napotykamy więc hybrydę - coś, w obrębie czego przeciwieństwa (człowiek-maszyna, oryginał-kopia, osoba-narzędzie) spokojnie żyją sobie razem nie robiąc problemu ze sprzeczności logicznej, która zapewne jest nie do rozwiązania. W końcu, czy w życiu chodzi o logikę?

W takiej “osobowej chmurze” trzeba byłoby kierować przepływem danych. Ja “prawdziwy” byłbym tą “główną aplikacją”, przechowująca wszystkie dane. Jednak taka zupełność nie byłaby potrzebna moim kopiom. One byłyby przecież przeznaczone tylko do wykonania określonych zadań. Te dane byłyby pamięcią kopii, i to bardzo ludzką. “Moja” kopia mogłaby więc nie pamiętać niczego sprzed przełączenia “mnie na kopię” lub w ogóle nie wiedzieć o samym przełączeniu. O tym ja zadecydowałbym wcześniej jako operator opisywanego zespołu. Z kolei meta-osoba będąca wzorcem kopii nie musiałaby pamiętać niczego. Ona to przecież coś “mniej niż ja”, skoro jest “częścią wspólną” kilku osób. Można byłoby nawet ją wyłączać, gdyby stała się niepotrzebna. Wtedy jak gdyby “przestawałaby istnieć”, przynajmniej dla mnie. Powiedzcie to jednak mojej kopii! To, czy taka osoba by istniała jest więc uzależnione od punktu widzenia, oceny, perspektywy. Takie niejasności wydają się nie do rozwiązania na omawianym poziomie, więc odnieśmy się do sprawy bardziej ogólnie i po prostu nazwijmy ten twór “super-osobowością” - złożoną ze mnie “prawdziwego”, grupy niemal identycznych ze mną “osób syntetycznych” i pośredniczącej między nimi meta-osobowości.

Może się to wydawać przerażającą perspektywą, ale pamiętajmy, że kiedyś przerażający wydawał się przejazd pociągu, więc to jest kwestia przyzwyczajenia. Gdy spojrzeć już na nasze obecne korzyści z “nieosobowej sztucznej inteligencji” w postaci technologii informacyjnej, to może się nawet wydawać, że powinniśmy zbudować osoby syntetyczne. Czemu nie? Na pewno byłyby przydatne. Jeśli powstaną, to mogą okazać się czymś innym niż nam się dzisiaj wydaje, bo nawet takie krótkie, moje całkiem prywatne zastanowienie prowadzi do nieoczekiwanych wniosków. Dzięki nim moglibyśmy doznawać autentycznej, łatwo dostępnej bilokacji i dzięki temu żyć znacznie pełniej (choć zapewne niektórzy wcale nie pragną takiego życia, lecz wszak i nasi przodkowie raczej nie pragnęli gier wideo?). Pamiętajmy też do czego ostatecznie wykorzystano osoby prawne - w istocie do unikania odpowiedzialności osobistej i sprawowania władzy (w różnych formach), której uścisk - jak to w przypadku władzy - może się tylko zaciskać. Powszechna tego świadomość jest daty niedawnej, więc od krótkiego czasu staramy się usilnie trochę rozluźnić ten chwyt Kozaka z Tatarzynem. Władza przecież z drugiej strony daje pewne korzyści, inaczej by nie powstała i wiąże się z osobowością. Powierzenie jej części osobom syntetycznym mogłoby zwiększyć równowagę w naszym życiu, nieco zachwianą przez konsekwencje rozwoju technologii. Powinna więc być raczej przeciwwagą, a nie kamieniem młyńskim u szyi. Możliwe, że osobowa “sztuczna inteligencja” stanie się po części i jednym, i drugim. Nawet życie boga po stworzeniu człowieka stało się jakby mniej boskie, gdyż jak wiemy - został wciągnięty w ziemskie sprawy, lecz jednocześnie - czczony - stał się też jakby “bardziej bogiem”. “Meta-osobowością”?


Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Technologie