Niedawno miałem okazję przejechać się do Zakopanego. Podróż ta dała mi sporo do myślenia na temat fatalnej kondycji naszego państwa. Początkowo myślałem, że przesadzam i że to trudy kilkugodzinnej jazdy wpędzają mnie w kiepski nastrój, ale kolejne kilometry potwierdzały tylko, że to nie moje czepialstwo, lecz zwykła głupota instytucji i osób biorących od nas sporo forsy.
Pierwsza sprawa to drogowskazy. Ustawiane są w ten sposób, że jak nie wiesz, którędy jechać, to i tak się nie dowiesz. Niejednokrotnie drogowskaz nie pokazuje, którędy jechać do najbliższej, dużej miejscowości, lecz kieruje nas na nikomu nieznany przysiółek. W ten sposób dołożyłem sobie kilkanaście kilometrów, bo zamiast do Zakopanego, pojechałem w kierunku Wadowic. Tylko miejscowi amatorzy piwa dojonego pod sklepem rozsądnie mnie kierowali, bo strzałki, jak już były, to mnie, nietutejszemu, nic nie mówiły. Gdybym był cudzoziemcem, wylądowałbym niechcący w miejscu narodzin papieża Polaka, a nie w stolicy Tatr. Jak to mówią: "koniec języka za przewodnika", po co więc te antydrogowskazy? A może to taka taktyka obronna tego państwa? Jak wjedzie wróg czołgami, to zabłądzi, utknie bez paliwa i straci możliwości mobilne. Skoro ostatni nasi żołnierze latają po azjatyckich zadupiach, to musimy po prostu ogłupić ewentualnych najeźdźców i wziąć ich głodem lub bimbrem.
Drogowskazy to nie jedyna słaba strona tego interesu - inny absurd to drogi. Istotnie miejscami są szerokie i obudowane dźwiękochłonnymi ekranami. Co z tego, skoro momentalnie zwężają się w jednopasmową kichę. Po kilku kilometrach fajnej jazdy stajemy w korku i drepczemy w miejscu. Pechowcy jechali z Zakopanego do Krakowa siedem godzin, a to jedynie niecałe sto kilometrów! Po obu stronach drogi leżą sobie sympatyczne łąki, które aż się proszą, by zamienić je w kolejny pas ruchu, ale urzędnicy nie potrafią dogadać się z właścicielem terenu. Jednocześnie budujemy stadiony, które będą miejscem kolejnej hańby naszego piłkarstwa. I jak tu być dumnym z państwa, które chce pokazać upadek swojego sportu z wielkim przytupem, a jednocześnie trzyma swych poddanych w korkach.
Inna sprawa to niespodziewany, bo grudniowy, atak zimy. Śniegu mamy po kostki, mrozu parę stopni, a tu pociągi stanęły, prądu nie ma i walą się dachy budynków od nadmiaru śniegu. Gdy byłem szczeniakiem, by nie powiedzieć "za komuny", śnieg walił non stop trzy miesiące, a mrozy kilkunastostopniowe trzymały tygodniami i wielkiego halo nie było. Odnoszę wrażenie, że im wyższy rozwój techniczny, tym bardziej jesteśmy bezbronni wobec natury. W tym miejscu chciałbym kopnąć w tyłek tych, którzy straszą nas globalnym ociepleniem. Wszystko to jednak nic.
Nasze święta Bożego Narodzenia w ciągu kilkunastu lat zmieniły się z oczekiwanego, mistycznego wydarzenia w komercyjny, jankeski cyrk. Postacią numer jeden jest obleśny, pękaty typ w czerwonych ciuchach reklamujący coca-colę. Ten gigantyczny krasnal o twarzy pijaka wpienia mnie do tego stopnia, że nie mogę oglądać telewizji. Zresztą co tu oglądać? Kevina pokazują częściej niż kolędy, a moi znajomi zakładają się, czy Kargul i Pawlak pójdą tym razem w święta, czy w Nowy Rok. Artyści z pokolenia JPII nie są w stanie zrobić nic o polskich świętach, bo wolą stawać w obronie pedofila o nieokreślonym obywatelstwie, ale o słusznej narodowości.
Święta pod znakiem coca-coli, sylwester z petardami, katastrofalna zima prawie bez śniegu i korki na zakopiance to ponad moje siły. Cierpliwie poczekam do Wielkiej Nocy, a jak ta okaże się znów komercyjną szopką, to jak mi Bóg miły, więcej świętował nie będę! Martwi mnie tylko to, że zaczynam żyć wspomnieniami ze szczenięcych lat. Chyba posłucham Budki Suflera i ich piosenki "Za ostatni grosz".
Aha, jest jedna dobra wiadomość - TVN zaczyna flekować Platformę. Może tym razem wiosna będzie nasza? Ściskam!
Marian Kowalski
kontakt email: knp@knp.lublin.pl
Trzymasz w ręku gazetę niezwykłą. Już sam tytuł "idź POD PRĄD" sugeruje, że na naszych łamach spotkasz się z poglądami stojącymi w konflikcie z powszechnie lansowanymi opiniami. Najważniejsze jest jednak to, że pragniemy opisywać rzeczywistość nie z perspektywy teologii, dogmatów czy zmiennych nauk kościołów, lecz w oparciu o Słowo Boga, Biblię. Co więcej, uważamy, że Bóg wyposażył Cię we wszystko, abyś samodzielnie mógł ocenić, czy nasze wnioski rzeczywiście z niej wypływają. Bóg nie skierował Pisma Świętego do kasty kapłanów czy profesorów teologii. On napisał je jako list skierowany bezpośrednio do Ciebie! Od wielu lat w naszej Ojczyźnie pojęcia: chrześcijanin, chrześcijański mocno się zdyskredytowały. Stało się tak głównie "dzięki" zastępom faryzeuszy religijnych ochoczo określających się tymi wielce zobowiązującymi tytułami. Naszą ambicją jest przyczynienie się do tego, by słowo chrześcijanin - czyli "należący do Chrystusa" - odzyskało w Polsce należny mu blask!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości