Inkorektor Inkorektor
150
BLOG

Kibice sukcesu

Inkorektor Inkorektor Kultura Obserwuj notkę 0

Minione Euro przyprawiło mnie o dość interesującą refleksję. “Żyłem” już wieloma Mistrzostwami Świata i Europy, kiedyś sprzed domowego telewizora, a od kilkunastu lat obserwuję turnieje głównie w knajpach. Tak wyszło, że te rozgrywane są naprzemiennie i w każdym parzystym roku można oglądać najlepsze drużyny świata lub starego kontynentu. Brak możliwości oglądania Euro 2012 w domu wypchnął mnie do ludzi. Z uwagi na mocno sceptyczny stosunek do całej imprezy (pisałem o tym tutaj), omijałem szerokim łukiem pełną januszy strefę piknika, wybierając mniej lub bardziej uczęszczane puby. Materiał poglądowy do wyciągnięcia wniosków miałem więc wystarczająco obfity – w znacznej przewadze w powyższych miejscach byli ludzie w wieku od kilkunastu do trzydziestu kilku lat. Zaznaczam, że skupiam się głównie na rodzimych kibicach, ci zagraniczni to zupełnie inna bajka. Pomijam też aspekt kibicowania reprezentacji PZPN-u, to również temat na zupełnie inną historię. Jest oczywiście wiele czynników wyróżniających poszczególne turnieje, zwłaszcza świeżo zakończone Euro, ale jedna rzecz wydała mi się w tym ostatnim aż nazbyt widoczna. To sposób kierowania swojej sympatii ku konkretnym drużynom.

Podczas ostatnich tygodni widać było, iż ogromna większość kibicowała najsilniejszym, czyli Hiszpanom i Niemcom. Może teoretycznie słabsze drużyny nie ułatwiały zadania, bo o żadnej z nich nie można z pełnym przekonaniem powiedzieć że była “czarnym koniem”, ale nie o to chodzi. Młodsze generacje, które piłkę poznały nie na podwórkach, a przed telewizorami, zdają się mieć mocno konformistyczne podejście do rywalizacji. Etos skazanego na porażkę, ale walczącego, nie jest dziś w cenie tak, jak stanie przy zwycięzcy. A na to największe szanse daje bycie za faworytami. Reguła jest zatem jedna – im lepsza drużyna, tym więcej osób w danym momencie jej kibicuje.

Kiedyś było inaczej. Nie chodziło się oczywiście wtedy do knajp, mecze oglądało się w domu, ale żyło się nimi na podwórku. Próbowało wtedy odtwarzać akcje, sytuacje i strzały, jakie dzień wcześniej oglądało się na domowych ekranach. Wiadomo, każdy miał jakąś swoją ulubioną drużynę, której najbardziej kibicował. Dodam, że nie było opcji kibicowania Polsce – nie graliśmy w żadnej z tych imprez przez 16 lat. Charakterystyczne dla mojego pokolenia, za dzieciaka, było trzymanie kciuków za słabszych. Gdy jakaś skazywana na porażkę ekipa stawała się rewelacją turnieju, od razu zyskiwała sympatię, A gdy do tego jej wyniki były zasługą harujących na boisku piłkarzy, rodziły się szacunek i uwielbienie.

Tak było z Kamerunem podczas Italia ‘90, dwa lata później z Duńczykami (którzy napisali historię jak z bajki, gdy weszli do turnieju “tylnymi drzwiami”, poprzez wycofanie przez UEFA reprezentacji Jugosławii, by zdobyć tytuł Mistrza Europy), podczas mundialu z 1994 roku z Bułgarią czy Rumunią, w Anglii w 1996 z Czechami (przegrany pamiętny finał z Niemcami), w 1998 we Francji z brązową Chorwacją, i tak dalej, i tak dalej.

Sympatia w stronę tych drużyn, niezależnie od ich pochodzenia, kierowała się niemal automatycznie i było to oczywiste. Nikt nie musiał nikogo pytać, komu kibicuje we wspomnianym finale w 1992 roku, gdy Dania grała z Niemcami.  Ale nie ograniczało się to tylko do tych, którzy błyszczeli. Większość kumpli ze szkoły czy podwórka po prostu kibicowała słabszym. Bo tak. Bo każdy z nas, lepiej lub gorzej, kopał tę piłkę na boisku, w szkole czy pod blokiem i każdemu zdarzało się grać przeciwko silniejszym drużynom. I każdy wiedział ile satysfakcji daje pokonanie ekipy z innej ulicy, gdy wcześniej nikt nie dawał w starciu z nią żadnych szans. Każdy też wiedział, ile sił takie potyczki kosztują; że gdy schodzi się po takim meczu z boiska, to w żołądku czuć skurcze wymiotne ze zmęczenia. W ten sposób rodził się szacunek nie tylko dla zwycięzców, ale też dla tych, którzy dawali z siebie wszystko by ich pokonać. Stąd brała się jakaś solidarność z tymi, którzy mogą sprawić niespodziankę. Można było cieszyć się ich sukcesem z wyjątkową radochą. Niespodzianki i wygrane skazanych na porażki – na to się czekało!

Nie jestem pewien skąd taka zmiana w podejściu do kibicowania. Na pewno nie nastąpiła ona radykalnie, raczej jest to kwestia pewnej ewolucji trwającej przynajmniej ostatnie dziesięć lat.  Może to wina pogoni za sukcesem i obawa przed porażką, może faworyci to magnes w postaci gwiazd znanych wszystkim z meczów najsilniejszych lig czy Ligi Mistrzów, a może właśnie brak poczucia rywalizacji na własnej skórze. Może jeszcze coś innego, albo wszystko po trochu. To pewnie by był ciekawy temat na dyskusję czy pracę. Jestem jednak przekonany, że wnioski nie byłyby optymistyczne, zwłaszcza jeśli przyczyny owej zmiany wykraczają poza ramy podejścia tylko i wyłącznie do samej piłki nożnej.

Inkorektor
O mnie Inkorektor

Jestem leniwy, ale nie aż tak by akceptować cały ten syf, którego jestem świadkiem.

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Kultura