Cyberataki jakie dotknęły Koreę Południową, zarówno marcu br. roku jak i w końcu minionego miesiąca, traktować należy jako pozamilitarną kontynuację konfliktu prowadzonego przez Koreańską Republikę Ludowo-Demokratyczną (Koreę Północną) wobec swojego sąsiada. Głównym celem tych działań wydaje się być utrzymanie napięcia między dwoma państwami, prowadzące do osiągnięcia przez władze z Pjongjangu konkretnych celów politycznych tak wewnątrz kraju jak i na arenie międzynarodowej.
Pomimo braku niepodważalnych dowodów, wiele wskazuje na to, że za atakami, które dotknęły tysiące komputerów i serwerów oraz liczne strony internetowe banków, instytucji publicznych i mediów, stały podmioty pochodzące z państwa rządzonego przez Kim Dzong Una. Na podstawie analizy metod ataku, stopnia ich skomplikowania oraz okoliczności jakie towarzyszyły incydentom (do drugiego ataku doszło w rocznicę wybuchu wojny w Korei, a na stronach zaatakowanych podmiotów pojawiły się hasła wspierające Kim Dzong Una), eksperci wskazują, że były one motywowane politycznie i wspierane przez władze państwowe.
Niedawno, władze Korei Północnej wyszły z propozycją rozpoczęcia negocjacji z USA mających na celu złagodzenie napięć w regionie. Mimo to, podsycanie konfliktu na Półwyspie Koreańskim, na niegrożącym gwałtowną eskalacją poziomie, wydaje się sprzyjać budowaniu pozycji Kim Dzong Una przynajmniej z kilku powodów.
Po pierwsze, celem przeprowadzanych ataków były podmioty cywilne. Pozwala to wnioskować, że agresja miała doprowadzić do osiągnięcia stanu niepokoju wśród społeczeństwa koreańskiego oraz zwrócenia uwagi graczy międzynarodowych na zagrożenie jakie może wywołać Korea Północna. To działanie pośrednie, z jednej strony pokazujące innym, że państwo to, jest niebezpiecznym i aktywnym graczem niezamierzającym ustąpić w rywalizacji z południowym sąsiadem. Z drugiej strony, wybór środków cyfrowych i celów nie strategicznych zmniejszał prawdopodobieństwo doprowadzenia do konsekwencji tak poważnych jakie mogłyby mieć potencjalnie ruchy typowo militarne. Pjongjang zwrócił uwagę na potencjalną możliwość destrukcyjnych działań, jednocześnie nie zamykając drzwi przed pożądanymi rozmowami z USA.
Ataki nie były nakierowane na spowodowanie rzeczywistych strat materialnych, ale bardziej miały przynieść negatywne konsekwencje wizerunkowe dla Korei Południowej. W ten sposób, zarówno przed własnym społeczeństwem jak i przed graczami międzynarodowymi, Kim Dzong Un mógł zamanifestować zdolność do działania, także w oparciu o niekonwencjonalne narzędzia. Pamiętać należy, że dla tego „władcy”, definiowanie własnej pozycji poprzez konflikt jest ważne głównie w kontekście wewnętrznych rozgrywek politycznych.
W końcu, choć z jednej strony źródło ataku wydaje się być wiadome, brak możliwości jednoznacznego wskazania autora gwarantuje względną bezkarność. Jest to więc działanie przynoszące korzyści i obarczone niskim ryzykiem. Problem z atrybucją ogranicza możliwość zdecydowanej reakcji międzynarodowej choćby w formie oficjalnej akcji odwetowej. To ważne, także w kontekście niedawnych deklaracji USA o możliwości użycia środków konwencjonalnych w odpowiedzi na ataki w cyberprzestrzeni. Co prawda dotyczyły one potencjalnego ataku na Stany Zjednoczone, jednak można przypuszczać, że państwo to może podjąć decyzję o obronie także sojuszników.
W końcu, cyberataki które miały miejsce w Korei Południowej mogą być pretekstem do szerszych obserwacji i pozwalają wyciągnąć dodatkowe wnioski. Jednym z nich jest twierdzenie, że walka w cyberprzestrzeni, wciąż jest działaniem w dużym stopniu wyłącznie wspierającym inne formy prowadzenia konfliktu. Środki ciężkości wroga niż zostały naruszone, a brak wzięcia odpowiedzialności za atak pozwala sądzić, że jego autorzy traktują to jako działania dodatkowe, pozwalające utrzymać napięcie na pożądanym poziomie.
Joanna Świątkowska
Instytut Kościuszki
twitter
facebook
Inne tematy w dziale Gospodarka