Nie zamierzałem prowadzić bloga, ale los chciał, że debiutowałem już niechcąco. Nie wiedząc, jak to zrobić inaczej (w zwykłym komentarzu), musiałem zamieścić aż własną, pierwszą "notkę", aby pokazać fotografię z manifestacji patriotycznej na krakowskim Rynku.
Po tej pierwszej "notce" pomyślałem sobie, że prawdopodobnie mam coś-niecoś więcej do przekazania. Wydaje mi się bowiem, że po wielu latach długich pobytów za granicą w krajach anglosaskich przemieszanych z dłuższymi przerwami na pracę w Polsce, moje uwagi na różne tematy mogą być interesujące. Od powrotu do Polski niemal codziennie napotykam większe i mniejsze rozdżwięki między ocenami i zachowaniami moich polskich współobywateli a moimi własnymi. Dotyczy to spraw zupełnie pryncypialnych jak i bardziej powszednich, tych które nadają życiu kolorytu.
Pojęcie "expatriate" jest w Polsce mało znane, bo Polacy (i Polki) na ogół emigrowali i emigrują w sensie definicji tego słowa i ich motywacją była/jest na ogół jakaś bieda. Oczywiście względna i różnego typu, także politycznego i zależnie od okresu historycznego. Na ogół rzadko się zdarzało, aby Polacy (i Polki) wyjeżdżali za granicę do przygotowanej wcześniej pracy, czekającego kontraktu i, przynajmniej w zamiarze, nie na stałe. Uzyskanie takiego stanowiska przez zagranicznego specjalistę (expatriate) następuje w konkurencji do tubylców i jest skutkiem potrzeby zatrudnienia takiej osoby. Nie wymaga wstępnej aklimatyzacji ani żadnego douczania. Wręcz przeciwnie. Taka forma angażu jest częsta w t..zw. krajach wysokorozwiniętych, gdzie n.p. holenderscy specjaliści (dowolnej, ale potrzebnej dziedziny) uzyskują pracę za granicą, powiedzmy w Australii, i pozostają tam jako Holendrzy a nie jako emigranci. Emigrantami w Australii są, dla przykładu, liczni dawni obywatele dawnej Jugosławii, którzy zjeżdżają z niewielkim dobytkiem, a często i bez niczego. Czasy się zmieniają i jeszcze pół wieku temu wspieranymi materialnie emigrantami w Australii byli mieszkańcy Wysp Brytyjskich, którzy mogli przypłynąć na osiedlenie na Antypodach za symboliczne 10 funtów. Oczywiście był to bilet w jedną stronę.
Wpisy nie powinny być zbyt długie. Jest zasadą anglosaską, że tekst przeznaczony do przeczytania nie powinien przekraczać jednej strony. Na początek podzielę sie uwagą jakby od rzeczy ale, z mojej perspektywy, bardzo kulturową.
Jak to jest, że w Polsce na każdej stacji benzynowej najbardziej eksponowanym towarem za ladą są alkohole wysokoprocentowe ? - Dlaczego nie ma żadnych protestów z tego powodu, chociaż są stałe biadolenia i rwania szat z powodu rekordowych ilości śmiertelnych wypadków na drogach i setek tysięcy (!) zatrzymanych pijanych kierowców. - Zauważylem w Polsce całkowitą amnezję w tej sprawie. Nie ma jej ani w dyskusjach publicznych ani prywatnych. Tabu kulturowe ? - Rzecz do całkowitego "nie do pomyślenia" w żadnym przyzwoitym kraju anglosaskim. Hmm.
Inne tematy w dziale Rozmaitości