Systemu trójpodziału władzy wg. Monteskiusza omawiać nikomu nie trzeba. Warto jednak zastanowić się, jak wygląda on w praktyce w 21-tym roku III RP. W mojej ocenie, w ostatnich latach na niepostykaną wcześniej skalę trwa proces odchodzenia od systemu opracowanego przez francuskiego filozofa.
Po pierwsze, system parlamentarny sprawił, iż doszło do niemal zupełnego zunifikowania władzy wykonawczej z ustawodawczą. Proces ten w różnym natężeniu mogliśmy obserwować w niemal każdej kadencji Sejmu, niezależnie od tego, kto zajmował fotel szefa rządu, partii rządzącej, marszałka Sejmu czy największego klubu parlamentarnego. W ciągu ostatniego roku doszło jednak do apogeum tego procesu.
- karny transfer Schetyny i ekipy z KPRM, nie podyktowany przecież aferą hazardową, jak mówił sam premier, miał być otwarciem nowego frontu wojny z opozycją (było to dosyć niedawno, więc stostowne cytaty macie Państwo zapewne jeszcze świeżo w głowach). Do zwalczania opozycji w Sejmie odchodzą przedstawiciele władzy wykonawczej.
- piarowskie przenosiny Prezesa Rady Ministrów do gabinetu na Wiejskiej, nie są niczym innym, jak wywieraniem presji (czy rzeczywiście potrzebnej?, ale na pewno deklarowanej ustami D. Tuska) na władzę ustawodawczą.
- pełne podporządkowanie posłów dobremu samopoczuciu i wizerunkowi szefa rządu. Ostatni przykład - Andrzej Halicki.
Władza ustawodawcza jest więc traktowana zupełnie przedmiotowo przez PO, a przykładów na brak jej niezależności możemy mnożyć z każdym posiedzeniem parlamentu.
Po drugie, wraz z wyborem B. Komorowskiego doszło do skumulowania wszystkich organów władzy w rękach jednej partii. Warto jednak zwrócić uwagę, iż nowy prezydent na samodzielność jest w stanie porwać się jedynie w obronie interesów byłych Wojskowych Służb Informacyjnych. Co niezmiernie ważne, mimo to do pilnowania interesów Al. Ujazdowskim na placówkę przy Krakowskim Przedmieściu oddelegowano S. Nowaka - szefa struktur partyjnych w pomorskim mateczniku premierowskiej Platformy, który wcześniej urzędował w KPRM i przy Wiejskiej. O tym, że D.Tusk i B. Komorowski jeszcze przez długi czas będą się różnić jedynie na pokaz, nie trzeba nikogo przekonywać. Gdzie jest punkt decyzyjny, mimo medialnych próbek usamodzielnienia się Komorowskiego (KRRiT), również wszyscy wiedzą. Można tylko wspomnieć o deprecjonowaniu pozycji poprzedniego prezydenta, odbieraniu mu kompetencji i wypowiedziach o "żyrandolu".
O podziale władzy możemy więc mówić w sytuacji, gdy o działalnośći ustawodawczej i wykonawczej (rzeczowej i personalnej) decyduje nie jeden i ten sam czynnik, lecz dwa (w sytemie półprezydenckim trzy) zupełnie oddzielne równoważne sobie czynniki. W III RP Platformy decyzje podejmuje D. Tusk, a Polska jest państwem, w którym nie ma mowy o podziale władz.
Krytycy mojego wywodu zaraz postawią aksjomat, że jest jeszcze niezależna władza sądownicza, a po decyzjach PO - wzmocniona jeszcze niezależną prokuraturą. O niezależności prokuratury mieliśmy okazję przekonać się wielokrotnie, m.in. w postępowaniu wobec Mariusza Kamińskiego. Władza sądownicza zaś, w prostej linii wywodząca się z PRL, jest emanacją całego systemu III RP, i nie boję się tego stwierdzić, jego obrońcą. W interesie wszystkich, którzy czują się w obecnym systemie jak ryba w wodzie (czasami nawet mają tak na nazwisko :), jest utrwalenie statu quo (zero lustracji, odpowiedzialności za decyzje, dopływu osób spoza środowiska i korporacji). Nie można więc mówić o faktycznym rozdzieleniu władzy sądowniczej od wykonawczej i ustawodawczej, gdyż w trwającej w III RP konfiguracji (z dwoma krótkimi wyjątkami) , zbieżne są ich interesy.
W tym miejscu należy chwilę uwagi poświęcić władzy, o której istnieniu Monteskiusz wiedział, lecz nie przewidywał jej ogromnej siły w przyszłości. Chodzi mi oczywiście o media. Nikt rozsądny nie podważy ich znaczenia, a duża część komentatorów z pewnością przyzna jej pierwszorzędne miejsce wśród wszystkich rodzajów władzy. Również i ja przychylam się do takiej opinii, dodając nawet, iż brak równowagi w mediach przesądził o moim spojrzeniu na wygłoszone w tej notce opinie. Po czyjej stronie stoją media prywatne, mówił już Andrzej Wajda i nie wypada z nim w tym przypadku wchodzić w jakiekolwiek dywagacje. Najbliższy tydzień będzię zapewne czasem pełnego odzyskania mediów publicznych na oświęcone jedynie słuszne postępowe treści. Czwarta władza, subwencjonowana w dużym stopniu przez rząd (setki milionów złotych na promocje unijnych przedsięwzięć trafiają wyłącznie do przychylnych rządowi podmiotów, wsparcie m.stoł. Warszawy dla stadionu ITI), będąc zarazem gwarantem i beneficjentem układu zasiadającego w KPRM, jest również jemu podporządkowana.
Nie nawoływałbym "Larum! Polska gore", gdyby nie zagrożenie dla podstawowych zasad demokracji, tj. poszanowania opozycji i gwarancji jej szans na zastąpienie złej władzy. Trójpodział władzy w III RP bardziej przypomina ten wprowadzany we Włoszech Mussoliniego, niż kreślony w umyśle Monteskiusza. Jak pisał Adolf Bocheński, "Pańtwo w stanie kryzysu politycznego to państwo, w którym z jednej strony opozycja nie może legalną drogą dojść do władzy, a którym z drugiej strony dojście do władzy opozycji powoduje odejście wszelkiego czynnika stałego w Państwie". Nie chcę snuć przypuszczeń, w jaki sposób historycznie w takim stanie rzeczy opozycja dochodziła do władzy, bo na dzień dzisiejszy bardziej prawdopodobny i realizowany od dłuższego czasu jest projekt zepchnięcia twardej opozycji (w przeciwieństwie do koncesjonowanej Palikotów czy przy dobrym wyniku Platformy ZSL lub SLD) do narożnika, z którego nie będzie w stanie się podnieść. Wątpię, żeby D. Tuska było stać na oddanie władzy, jak zrobił to J. Kaczyński,, któremu do o zgrozo zarzuca się antydemokratyczne zapędy). Demokracji pozbawia się w ten sposób "uzdowicielskiego" czynnika zmiennego. Co niezmiernie istotne, Platforma kontestując w pełni politkę rządów PiS i ŚP Lecha Kaczyńskiego, przerwała coś niezmiernie ważnego, szczególnie w polityce zagranicznej i kwestiach obronności, mianowicie czynnik stały, ciągłość państwa. O skali kryzysu politycznego musi świadczyć pewnik, że ewentualne powrót do władzy Jarosława Kaczyńskiego, będzie przecięciem polityki Donalda Tuska. Na pocieszenie można zauważyć, iż przecięcie projektów PO nazwać można będzie "sanacją", stojącą w jasnym kontraście wobec obecnej polityki "kondominium", czy jak wolicie niektórzy państwo: "europeizacji" czy "normalizacji" polityki zagranicznej.
Podsumowując już nieco przydługi wywód, należy stwierdzić, iż w Polsce odeszliśmy znacznie od zasady trójpodziału władzy, co przy monopolizacji sceny politycznej, braku wizji i odwagi w reformowaniu państwa oraz wielu niejasnych i niedostrzegalnych gołym okiem interesów łączących wszystkie rodzaje władzy, jest groźne dla Polski. Gwarancją, aby obecny system, mimo wielu fundamentalnych wad, mógł funkcjonować z korzyścią dla Polski, jest silna opozycja z szansami na przejęcie władzy. Pomijając liczne wypowiedzi przedstawicieli rządu o "watahach", czy "dinozaurach" oraz mechanizm samospełniającej się przepowiedni, wiele w tym względzie zależy od samej opozycji. O tym, że nawet w III RP mogą wygrywać siły sanacyjne mogliśmy przekonać się już dwukrotnie. Przy trzeciej okazji warto poświęcić trochę pracy nad przekonaniem do sposobów naprawy Polski większości obywateli i wziąć przykład, jak można rządzić skutecznie i z polotem, ale i z klasą i poparciem społecznym (chociażby z Kanady).
Warto dodać pewne zastrzeżenie, iż Monteskiusz pisał o trójpodziale władzy w monarchii, w której rząd podporządkowany był królowi, a nie chwiejnemu parlamentowi. Koncepcje zmiany konstytucji na rzecz wzmocnienia urzędu prezydenta, mogą przywrócić ten rozchwiany dzisiaj system. Chyba, że ktoś uważa D. Tuska za Marszałka Piłsudskiego i woli system kanclerski z D. Tuskiem na czele, czemu jednak wszelkie opory wobec sanacji życia publicznego przeczą ("rozwiązanie" afery hazardowej).
Inne tematy w dziale Polityka