Stary ma na wszystko opinię. Na śniadanie robi wykład na temat ekonomii, przy obiedzie urąga na mafię pedałującą na rowerach, a podczas kolacji czyta fragmenty własnej rozprawy filozoficznej o wyższości mydła nad śmietaną w kształtowaniu prawdziwych autorytetów moralnych. Rankiem zajmuje miejsce za sterami nieszczęsnej Tutki, a wieczorem staje się specjalistą od ekshumacji. W niedzielne południe, jak ksiądz na ambonę, wchodzi na skrzynkę w centralnym punkcie SG i wygłasza homilię wytykając wielodzietnym, samotnym matkom brak poczucia wstydu, bo śmią prosić rząd o pomoc, choć poprzedniej nocy był na balandze u celebrytów. Jednym słowem wszędzie i zawsze, z jednym przesłaniem, bo jaki by nie był to temat - chociażby cycki księżniczki Kate, to zawsze w kontekście pojawia się opozycyjny PiS jako przyczyna zła wszelkiego...
W ostatnim blogowym przedstawieniu - Wodogłowie, Stary zdołał przepedałować w kłębach spalin samochodowych, przez grzech seksu i antykoncepcji przyrównując prokreację do ciemiężenia wyzwolonych feministek, by na koniec dotrzeć do wielowiekowych zdobyczy i postępu cywilizacji zagrożonych... jazdą na rowerze. Tu równie dobrze można byłoby wstawić zamiast „roweru” słowo „PiS”, bo na jedno by wyszło. W potoku słów, czytelnik z wodogłowiem daje się wodzić za nos i łyka końcowy przekaz – nie pedałować, bo to podobnie jak PiS, objaw zacofania i ciemnogrodu...
Tak się zdarzyło, że w ubiegłym tygodniu – zapewne nieświadomi przemyśleń Starego – w centrum Europy, na styku granic trzech krajów o bogatej historii i prosperujących gospodarek (co prawda padają na mordę według artmetyki Ro$tkowskiego), odbyła się przedziwna impreza. Na wielu drogach, głównie w centrach przygranicznych miast, wstrzymano ruch samochodów, autobusów i tramwajów. Zamiast nich pojawiły się tłumy na deskorolkach, rowerach i w trampkach... Na 60-cio kilometrowej trasie wzdłuż Renu, w towarzystwie ponad pół miliona zaprzańców, trzeba było przekroczyć pięć punktów granicznych i przeprawić się przez siedem rzek, by zamknąć pętlę biegnącą poprzez Szwajcarię, Niemcy i Francję. Oczywiście były też punkty odnowy biologicznej, czyli gorące kiełbaski, piwo i wino... A gdzie tu się było śpieszyć, skoro hasło imprezy to „SlowUp Basel-Dreiland”.
W czasie przejażdżki nie natrafiłem na starszą osobę prowadzącą samochód, z wbitymi w kierownicę paznokciami i dyszycą z bólu na widok rozbawionych ciemnogrodzian. Na pociechę dla Starego wyznam, że w niedzielę w katolickiej Szwajcari sklepy są zamknięte... Co innego w Polsce. Teraz zrozumiałem i poczułem ten ból. Stary śpieszył się do Carrfour, by uprzedzić nadchodzące tsunami katolików wylewające się z kościołów po niedzielnej mszy...
Na pocieszenie. W Szwajcari ciągle można palić do bulu raka płuc. Konserwatyści jednak...
http://www.swissinfo.ch/eng/Home/Archive/Day_of_rest_for_Basel_cars.html?cid=1007990
Gdy wieją wichry zmian, jedni wznoszą mury, inni budują wiatraki, a ja? dbam o duszę...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości