Ciekawa, a zarazem intrygująca historia. Jej bohaterka, przez niemal cale swoje życie pracowała u bogatych ludzi, jako opiekunka dzieci... Dopiero po śmierci, w 2009 roku, świat poznał jej artystyczny geniusz. W wolnych chwilach przemierzała ulice Nowego Jorku i Chicago uchwytując obiektywem taniego Rolleiflexa sceny z życia tych miast. Obecnie te zdjęcia uznawane są za niezwykłą reprezentację sztuki XX-ego wieku.
Vivian Maier (83) zmarła w samotności, bez grosza przy duszy - nieznana, nie wiedząc, że już wkrótce jej intymna namiętność znajdzie uznanie w oczach całego świata. Prawdziwa sztuka bez granic, szaleńcza pasja skrywana do samej śmierci – prawdziwy Van Gogh fotografii.
Dzieciństwo spędziła we Francji, a resztę życia w Nowym Jorku i Chicago, gdzie zmarła. Swoją przygodę z kamerą rozpoczęła w latach 50-tych ubiegłego wieku. Postrzegała świat zupełnie inaczej niż my wszyscy, co udało się jej uchwycić dyskretnym pstrykaniem. Jej wrażliwość sprawiła, że potrafiła dostrzec to, czego inni nie dostrzegają. To ci, którym dla zaspokojenia intelektualnych doznań wystarczy suchy chleb z medialnego przekazu i słowotwórcza słoma Ziemkiewicza. Zabrzmiało, jak dysonans? I słusznie, bo zamierzony.
Jej zdjęcia, to nie tylko wyjątkowa chwila wychwycona z codzienności, ale zwierciadlane odbicie jej osobowości – feministki, ateistki i anarchistki w jednym ujęciu. Oddana całą duszą walce o prawa kobiet, uparta, twarda i przekonana do swoich racji, a jednocześnie skryta i enigmatyczna. Nawet w autoportretach starała się nie zdradzić zbyt wiele o sobie i własnym życiu, choć tak naprawdę jej wrażliwość artystyczna sprawiła, że odkrywała się w każdym ujęciu... Jej zdjęcia, robione dla własnej satysfakcji (do szuflady, jak kto woli), były efektem fascynacji otaczającym ją światem. Zabłąkana dusza na krańcach kosmosu. Tu znalazła swoją miłość. Była, jak dziecko w sklepie z zabawkami – nie mogła nacieszyć się życiem bez pozorów...
A skąd w tym krótkim eseju znalazł się Ziemkiewicz? Otóż, porównanie jego twórczości, do czegoś tak czystego, fascynującego i nieskorumpowanego egoistycznym dążeniem do sławy za wszelką cenę, powinno wywołać w każdym, komu poczucie estetyki jest bliskie, odruch wymiotny...
I to byłoby na tyle w temacie pisjatielstwa takich tuzów słowa drukowanego jak sobie podobni manipulatorzy słowa: Ziemkiewicz i jego blogowe klony – Osiejuk z Maciejewskim, którym nawet w jednym akapicie nie udaje się uchwycić sensu bytu, a tym bardziej znaczenia jednej chwili naszego jestestwa.
PS,
Ten tekst powstał z inspiracji Waldburga, biegającego z aparatem po berlińskich parkach, by uchwycić tę właśnie chwilę... Vivian w pepegach...
Ave Waldburg.
Gdy wieją wichry zmian, jedni wznoszą mury, inni budują wiatraki, a ja? dbam o duszę...
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Rozmaitości